W tym roku 7 maja zmarł ceniony muzyk jazzowy i kompozytor Jan Ptaszyn Wróblewski. Przypominamy wypowiedzi, których PAP po śmierci artysty udzielili: prof. Jerzy Stępień, pianista Włodzimierz Nahorny, gitarzysta jazzowy i kompozytor Marek Napiórkowski i red. naczelny „Jazz Forum” Paweł Brodowski.
"Jan Ptaszyn Wróblewski był filarem świata, który powoli odchodzi, ale który był bardzo ważny w latach 50. i następnych. Tworzył przestrzeń wolności dla ludzi, którzy nie godzili się na system" - powiedział PAP prof. Jerzy Stępień, b. prezes TK, b. członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Jak podkreślił, Jan Ptaszyn Wróblewski bardzo silnie zapisze się w dziejach polskiego życia kulturalnego, "przede wszystkim ze względu na swoją pozycję jako muzyka". "Zaczynał bardzo wcześnie. Właściwie od niego i od Komedy zaczyna się jazz. Odniósł wielki sukces w młodości, kiedy zaproszono go do Stanów Zjednoczonych, do orkiestry, która składała się z przedstawicieli wielu narodowości europejskich. A później jego kariera rozwijała się coraz silniej" - stwierdził. Były członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego wspomniał o audycjach "Trzy kwadranse jazzu", które Jan Ptaszyn Wróblewski prowadził w radiowej Trójce. "Pokazywał w nich swój fantastyczny kunszt językowy, notabene nagrodzony m.in. najwyższą nagrodą Mistrza Mowy Polskiej. Był fantastycznym rozmówcą, świetnym muzykiem i nauczycielem" - powiedział.
Prof. Stępień zwrócił uwagę, że muzyk "grał do ostatnich chwil" i był "bardzo szlachetnym człowiekiem, niekwestionowanym autorytetem, przez wszystkich bardzo cenionym, lubianym". "Będzie nam go bardzo brakowało. Miałem przyjemność znać go blisko prawie 50 lat. Mogę powiedzieć, że z tych rozmów wyłania się postać człowieka świetnie zorientowanego we wszystkich zagadnieniach politycznych, kulturowych" - zaznaczył. Dodał, że Jan Ptaszyn Wróblewski "przepięknie pisał nuty". "W czasie posiedzenia zarządu Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego w połowie lat 50. miałem możliwość siedzieć obok niego. On nie tracił czasu, tylko po prostu tworzył aranż i rozpisywał ten aranż na poszczególne instrumenty. Patrzyłem, jak pisze nutki. Te zapisy były dziełem samym w sobie" - podsumował były prezes TK.
"To jest koniec jakiejś absolutnie nieprawdopodobnej ery polskiego jazzu. To odejście człowieka, który był +Panem Jazzem+ w tej części świata - powiedział PAP o śmierci Jana Ptaszyna Wróblewskiego gitarzysta jazzowy, muzyk i kompozytor Marek Napiórkowski. "Niesamowite i nieoczywiste jest to, że to był człowiek, którego wszyscy kochali. Nawet, gdy zmieniały się gatunki muzyczne i to, co robił Ptaszyn w niektórych momentach nie było zgodne z tym, co wyznaczają mody, to i tak on się cieszył takim nienaruszalnym, wielkim szacunkiem" - wspominał Marek Napiórkowski. Podkreślił, że "zapracował na to przede wszystkim tym, że był wyśmienitym muzykiem". "Był człowiekiem, który stwarza okoliczności. Powoływał do życia niezliczone liczby zespołów i projektów muzycznych. Cały czas był aktywny i uwielbiał grać" - mówił. "A poza tym był niesamowicie fajnym facetem, który zupełnie nie stwarzał dystansu między sobą a młodszymi muzykami" - wyjaśnił Napiórkowski. "Muszę się tu przyznać, że Ptaszyn był instytucją w moim życiu. Prowadził nasz zespół, gdy przed laty, jako 18-letni uczeń przyjechałem do Konina na warsztaty muzyczne. Pamiętam, że przez dwa tygodnie Ptaszyn prowadził te warsztaty i od razu kazał nam, młodym ludziom mówić do siebie na ty" - wspominał gitarzysta jazzowy. "Mogę powiedzieć, że był obecny w moim życiu cały czas. Był jednym z pierwszych moich pracodawców, kiedy już stałem się muzykiem jazzowym. Miałem olbrzymią frajdę grać przez kilka lat w zespole Ptaszyna, który nosił nazwę Czwartet+" - mówił. "Potem przez lata na mojej drodze jazzowej spotykałem się regularnie z Ptaszynem przy okazji najróżniejszych koncertów, składanek, nagrań" - przypomniał Napiórkowski. Muzyk przyznał, że ostatni raz spotkał się z Janem Ptaszynem Wróblewskim w 2021 i 2022 r. przy okazji koncertów benefisowych Henryka Miśkiewicza w warszawskim Och-Teatrze i w NOSPR w Katowicach. "Nie zagraliśmy wtedy razem, ale dzieliłem z nim scenę" - mówił. "Pamiętam, że zanim Ptaszyn zagrał na saksofonie - ludzie wstawali i bili mu brawo. I absolutnie na to zasługiwał" - podkreślił jazzman. "Wielki pan, wielka część historii naszego jazzu, niesamowicie fajny, wielki Człowiek" - ocenił Marek Napiórkowski.
"Tego lata mieliśmy dać duży wspólny koncert, ale już nie zagramy razem" – powiedział PAP o wybitnym polskim jazzmanie i kompozytorze Janie Ptaszynie Wróblewskim, pianista Włodzimierz Nahorny. "Odświeżyliśmy bliskie kontakty w ostatnich latach. W maju ubiegłego roku razem też odbieraliśmy tytuły doktora honoris causa nadane przez Akademię Muzyczną im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku" – wspominał Nahorny. "Mieliśmy razem zagrać Balladę Duke'a Ellingtona – pewnie byłaby to In a Sentimental Mood - ale, co to była za uroczystość! Przemowom nie było końca, co nas bardzo cieszyło; zabrakło zatem czasu na wspólne granie. Obiecaliśmy panu Rektorowi, że damy jeszcze taki wspólny koncert. No i zagraliśmy, ale w Białej Podlaskiej, a nie w Gdańsku. W mieście mojej macierzystej uczelni, na której nadal wykładam, planowaliśmy koncert tego lata" – powiedział pianista. "Ptak chętnie bywał ostatnimi czasy na koncertach naszego tria, które tworzymy razem z Mariuszem Bogdanowiczem i Piotrem Biskupskim" – przypomniał Nahorny i dodał: "co prawda, zawsze się Ptaszyn zarzekał, że będzie obecny tylko na początku koncertu, ale zostawał do końca". "Trudno sobie wyobrazić świat bez Ptaszyna. To niemożliwe" – powiedział pianista i kompozytor Włodzimierz Nahorny.
"Mówił i opowiadał o muzyce tak płynnie, jakby grał na saksofonie… niekończące się solówki" – wspominał Jana Ptaszyna Wróblewskiego redaktor naczelny "Jazz Forum" Paweł Brodowski. "Pod koniec nie musiał nic mówić ani grać. Pojawiał się na scenie, jeszcze nie podszedł do mikrofonu, nie chwycił saksofonu do ręki, a wszyscy wstawali i gotowali mu na powitanie owację na stojąco" - wyjaśnił Brodowski. "Ptaszyn, zawsze był na polskiej scenie, od co najmniej 60 lat. Aby opisać jego życie, trzeba by kilka opasłych tomów – zaznaczył Paweł Brodowski. - Żałuję, że takiej książki nie napisał, że nie ukazała się autobiografia opowiedziana jego własnymi słowami". Według Brodowskiego Ptaszyn pięknie się posługiwał polszczyzną, za co uhonorowany nawet został Wawrzynem mistrza mowy polskiej. "Język, którym władał był soczysty i zarazem literacki, nieco archaiczny, wychował się bowiem na powieściach Sienkiewicza, na literaturze XIX-wiecznej i przyzwyczaił nas do oryginalnych skojarzeń językowych. Był gawędziarzem".
"Jazz był dla niego wszystkim" – zauważył Brodowski. "Grał do ostatniego tchnienia. Jeszcze przed półtora tygodniem wystąpił w Warszawie na Białołęce, a przed tygodniem grał w swoim rodzinnym mieście Kaliszu" – zaznaczył redaktor "Jazz Forum", który przypomniał też, że Kalisz uhonorował Ptaszyna tytułem honorowego obywatela miasta, podobnie jak Zamość, do którego przyjeżdżał przez długie lata na Festiwal Wokalistów Jazzowych, oraz Bielsko-Biała, miasto, w którym prowadził od początku koncerty Bielskiej Zadymki Jazzowej. "A dlaczego Warszawa, nie zdobyła się na taki gest, miasto, w którym mieszkał tyle lat?" - pytał.
Jan Ptaszyn Wróblewski debiutował na legendarnym I Festiwalu Muzyki Jazzowej w Sopocie w 1956 roku, a jego zespół uznano wówczas za pierwszą w Polsce grupę jazzu nowoczesnego. "Dla niego – jak przypomniał Brodowski - mistrzami jazzu - co utrwalił na płycie "Moi pierwsi mistrzowie" - byli Komeda, Trzaskowski, Kurylewicz". "Miał bogatą historię życia, wiele wspaniałych dokonań, ale myślę - zaznaczył Brodowski - że najważniejszy w jego biografii artystycznej był występ w Newport w 1958 roku. W tamtych czasach zostać zaproszonym na Zachód, do Ameryki na tak ważny festiwal, na którym występowali m.in. Louis Armstrong, Lester Young, Miles Davis to było wielkie wydarzenie. To wyniosło go na szczyty polskiego jazzu" - dodał. Po powrocie ze Stanów Ptaszyn – jak wspomina Brodowski - stał się wyrocznią polskiego jazzu. "Kręcił polską sceną jazzową. Właśnie on" - podkreślił.
"Jego zdanie się liczyło, ustalało hierarchię polskiego jazzu. Jak Ptaszyn powiedział, to tak było" – przypomniał redaktor "Jazz Forum". "Niekiedy budziło to sprzeciwy, zwłaszcza w kręgach awangardy. On awangardę szanował, ale nie dodawał im wiatru w żagle. Pilnował złotego środka jazzu. Dlatego swój zespół nazwał Mainstreem – Główny nurt. Płyniemy, głównym nurtem jazzu - mawiał. Nasza muzyka to nie historia, nie awangarda, a środek, jądro, esencja polskiego jazz" – przytoczył słowa Ptaszyna Brodowski. "Był też wspaniałym aranżerem; potrafił rozpisywać utwór na orkiestrę jadąc w pociągu z koncertu na koncert. Pisał muzykę symfoniczną, filmową" - powiedział.
"Był erudytą. Muzykę znał od podszewki. Na Facebooku do ostatnich dni pięknie komentował życie muzyczne. Miał niezwykłą energię i chęć przewodzenia. Czuł się nestorem, przewodnikiem, nie wiem: królem polskiego jazzu? Na pewno wyrocznią polskiego jazzu" – zauważył redaktor "Jazz Forum".
Jan Ptaszyn Wróblewski, jedna z głównych postaci polskiej sceny jazzowej, saksofonista, kompozytor, publicysta, autor audycji radiowych. Zmarł 7 maja 2024 w Warszawie, w wieku 88 lat.