„Minuta w ciemności” wg scenariusza i w reż. Ewy Galicy z Akademii Teatralnej w Warszawie na 43. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Spektakl MINUTA W CIEMNOŚCI podejmuje temat śmierci; jak ją traktujemy, przeżywamy, co dzieje się z ciałem, gdy jest już martwe. To wszystko rozpatrywane jest z punktu widzenia młodości, bo występuje młoda aktorka, Agnieszka Sawicka, bo użyte są dziecinne rekwizyty dla ilustracji metafor lęków, wizji, wyobrażeń. Trudno dociec, co jest głównym celem rozważań, bo na pewno nie poczucie straty, nie obawa przed bólem, cierpieniem umierania, nie wściekłość, że nie ma się na nieunikniony scenariusz życia i śmierci wpływu. Wydaje się, że przemyka w tym obrazie problem natury akceptacji dla naturalnego rozkładu ciała, bo kojarzy się z uczuciem wstrętu, z obrzydzeniem.
Kobieta, Ewa, po stracie mężczyzny, Adama, narzeczonego a może męża, nie może sobie poradzić z nieestetycznym procesem rozpadu ciała, pochłanianiem go jak padliny przez robaki, bakterie, grzyby, owady, wirusy. Śmierć pożerana przez życie fascynuje ją najbardziej. Na tym się skupia, to sobie tłumaczy, wyjaśnia, drąży. Nieustanny obieg materii i przepływ energii, który całkowicie unicestwia ciało przez kanibalizm życia jest najwidoczniej dla niej przerażający. Nie ma mowy o duszy, o powidoku człowieka w pamięci tych, którzy go znali. Ważna jest tylko materia, jej wartość, jej energia. Człowieka ciało jako pokarm w obiegu biologicznego przetrwania.
Monodram w reżyserii Ewy Galicy akcentuje fizjologię rozpadu, na którą człowiek nie ma wpływu, a przecież chciałby mieć władzę nad wszystkim, chciałby kontrolować i decydować również o tym, co się z jego ciałem będzie działo po śmierci. To jest dla niego ważne. Dlatego Agnieszka Sawicka z obrzydzeniem myśli o swoim ciele pochłanianym przez zwierzęta, insekty, wirusy. Chce być pogrzebana w szczelnie zalutowanej, metalowej trumnie. Nie rozważa ich spalenia. Ogień pewnie też jest tym żywiołem, częścią natury, który źle się kojarzy, ma wymiar traumatyczny, drastyczny, niewłaściwy. W tym kontekście spotkanie Człowieka Rozumnego i Żuka Grabarza uzmysławia niegasnącą megalomanię człowieka, jego brak pokory, pychę i pewność, że uda mu się narzucić innym swój punkt widzenia, choćby był dziecinny, naiwny, płytki, opowiedziany jak bajka bez puenty.
Przewód myślowy, który miałby przekonać o konieczności "zdefiniowania nowej praktycznej etyki, która obejmie nie tylko człowieka, ale także inne byty" pod hasłem posthumanizmu w tym ujęciu scenicznym nie wydaje się przekonujący.
Scenografia zredukowana jest do minimum. Składa się z kilku krzeseł, parawanu służącego też jako ekran, oznakowanego pojemnika czy lodówki (?) z informacją, by jej nie otwierać. Grę wspomagają proste rekwizyty, tj. kilku żuków - plastikowych zabawek, ubrania Adama, torba z IKEI i lalkarskie gadżety Jedyny kostium to czarna sukienka Ewy i maska owada. Twórcy wykorzystują wideo, przenosząc widzów na ulicę, w świat przyrody - rewir życia owadów, wirusów, grzybów - grabarzy, sprzątaczy, przetwarzaczy martwej materii. Cóż z tego - utkana z tych elementów-argumentów materia teatralna nie jest zajmująca, zabawna ale dziecinnie banalna, nudna. To nie minuta, a spektakl cały pogrążył nas w ciemności.