EN

27.04.2023, 11:21 Wersja do druku

Zależy jak leży

„Dobrze ułożony młodzieniec” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Ha-Wa / mat teatru

Jolanta Janiczak napisała, Wiktor Rubin wyreżyserował. I już mniej więcej wiadomo, czego możemy się spodziewać. Dobrze ułożony młodzieniec choć w treści rewolucyjny, teatralnym przewrotem w karierze duetu nie jest. Wręcz przeciwnie. Sprawdzone tu grają melodie a najważniejszą z nich główny bohater. Wyrazisty, z kronik wzięty i malowany na tle tak zwanym społecznym, tudzież na kontekście. Współczesnym zarówno jemu jak i nam, bo przecież teatr nawet w kostiumie mówi o tym, co tu i teraz. No właśnie, a co jest ważne tu i teraz?

Zależy kogo spytać, ale ogólnie pamięć i tożsamość. Prawica swoje na tej grządce uprawia kwiatki, lewica swoje. W tym wypadku mamy do czynienia z doniczkowymi, kwitnącymi na parapetach robotniczych kamienic. Ludowe historie Polski to przecież nie tylko chłopstwo, ale też przedwojenny proletariat. A zatem Łódź, lata trzydzieste ubiegłego wieku. Główny bohater nazywa się Eugeniusz Steinbart i jest nie tylko robotnikiem, ale także osobą transseksualną. Podobnie jak grający go Edmund Krempiński. Artysta niedługo po premierze został etatowym aktorem łódzkiego Teatru Nowego i przy okazji pierwszym transseksualnym artystą w zespole publicznego teatru repertuarowego. Rzadki przykład sprawczości, o której tyle się dziś w teatrze opowiada. Realna zmiana. Czy dobra? Zależy kogo spytać. Krempiński w Dobrze ułożonym młodzieńcu daje się poznać nie tyle jako aktor, ile performer. Nie on jeden zresztą. Kolegów z pracy Eugeniusza grają bowiem pracownicy techniczni. I chociaż ich działanie na scenie wykracza poza statystowanie, to nie znaleźli się w obsadzie. Dlaczego? Wracając do Krempińskiego. Bardzo jestem ciekaw kolejnych ról. Wejście do polskiego teatru ma co się zowie historyczne. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że wdebiucie obsadzono go po warunkach, ale przecież nic w tym złego. Dzięki swojemu ciału prostym gestem mógł wykonać pracę, której sens uchwyciła Joanna Krakowska pisząc w „Dialogu”: „obnaża swoje ciało, by wszyscy mogli się potem skupić tylko na tym, co naprawdę ważne, zamiast rozmyślać, jak właściwie wyglądają jego drugorzędne cechy płciowe”.

fot. Ha-Wa / mat teatru

A co jest naprawdę ważne? Arbitralność i przemocowość systemu, który narzuca nam tożsamości a następnie pilnie ich strzeże. Przez system rozumie się tu zarówno literę prawa, jak i normy społeczne. Tymczasem Eugeniusz Steinbart chce żyć po swojemu, czyli po prostu. Po pracy wracać do domu, który stworzył z żoną Czesławą Zaleśną. Paulina Walendziak gra ją ostro, ale bez szarż. Jest pyskata i silna nie mniej, a więcej może, niż mąż. Nie sposób jej nie lubić. Rodzinnego obrazu dopełnia córka Elżbietka (Halszka Lehman). Historia jej poczęcia to jeszcze jeden epizod walki o… no właśnie, równe prawa? Spełnienie marzeń? Czym tak naprawdę jest ta próba ułożenia się z niechętną nam rzeczywistością? Eugeniusz poznaję Czesławę w szpitalu, gdzie trafia po próbie samobójczej. Od opieki do miłości to niewyszukane love story, powiecie, ale takie story pisuje życie, zwłaszcza w Łodzi. Janiczak i Rubin niewiele rzeczy muszą w tej opowieści podkręcać, tak wyrazista jest sama w sobie. Oczywiście artyści nie ograniczają się do zreferowania faktów współczesnym językiem i wtłoczenia ich w charakterystyczną dla siebie teatralną formę (czy jest wideo? pytanie!). Jest jeszcze metafora.

Na scenie poza kilkoma ruchomymi rekwizytami, z których najbardziej efektowna jest okienna rama (scenografia i wideo – Łukasz Surowiec), znajduje się przede wszystkim cienka warstwa trocin. Bohater pracuje przy produkcji trumien, a gdy pozostałych pracowników wywiozą Niemcy i warsztat opustoszeje, zacznie rzeźbić figurę Syrena, który „wszystkich zaprasza do tańca”. Poprzez artystyczny gest ustanawia symbol nienormatywności. To nie moda, lecz część mitu. Ale jak wiadomo, gdzie drwa strugają, tam wióry lecą. Dlatego ostatecznie nasz bohater ląduje w Centralnym Obozie Pracy w Potulicach. To kara za kolaborację z Niemcami. W trakcie okupacji Eugeniusz zadenuncjował teściową Marię (Monika Buchowiec). Postać dość odstręczającą i do zięcia nastawioną wrogo. Mówi o nim: „to stworzenie” lub „desperat”, a Elżbietce tłumaczy, że „tatuś tak naprawdę nie jest tatusiem”. Przypadła jej rola bohaterki konserwatywnej, czyli nietolerancyjnej. A jednak to właśnie ona, przywiązana do tradycji i religii (co można domniemywać po naleganiu na ślub kościelny), wykonuje w czasie okupacji nielegalne aborcje kobietom zgwałconym przez Niemców i Rosjan. Za tę praktykę zostanie zatrzymana. Jak broni się ten, który ją wydał? „To nie jest historia podporządkowana kryteriom martyrologicznym”. Czy to wyraz radykalnego zawieszania kolejnych norm stojących na drodze do wolności, czy raczej sprytny wybieg, który będzie miał wypływ na wyrok?

fot. Ha-Wa / mat teatru

Tak się bowiem składa, że ramą spektaklu jest sądowy proces Eugeniusza. Oglądając kolejne przykłady dyskryminacji i przemocy w rodzinie i pracy, trudno stanąć po stronie Prokuratora Kłoczkowskiego (Michał Kruk). Co nie znaczy, że łatwo zapisać się do drużyny adwokata. Paweł Kos jako mecenas Szychwart uderza w neoficki ton moralnej wyższości. Raczej swą natchnioną pryncypialnością szkodząc klientowi niż pomagając. Kibicujemy więc Eugeniuszowi wbrew wszystkim. Rozumiemy już potrzebę życia jako mężczyzna i niejako z rozpędu akceptujemy dobrowolne przyjęcie niemieckiego obywatelstwa w czasie wojny. Ale donos na kobietę niosącą pomoc innym kobietom? No, to jest jednak kłopot. Tożsamość możemy konstruować wedle upodobania, ale nasz stosunek wobec innych dowolny być chyba nie powinien? No chyba, że to nie jest historia podporządkowana kryteriom moralnym i etycznym?

Po co się pytam. Wiadomo, że nie jest. Właśnie w to w tej przygodzie chodzi, o wyobrażenie świata, w którym możliwa jest jednostka niepodporządkowana. Niepodporządkowana całkowicie i dowolnie. Taki bohater to świetny model do ćwiczeń z utopii, w której absolutna wolność służy do kreowania samego siebie – w zgodzie z najgłębszym poczuciem tego, kim się jest. O podobnej walce z normami i próbie budowania świata podług osobistego projektu spektakli znajdziemy dziś w polskim teatrze więcej. Chociażby utrzymanego w konwencji arystokratycznej Ludwiga Jana Jelińskiego w reżyserii autora (koprodukcja Teatru im. Żeromskiego w Kielcach i warszawskiego Nowego). We wszystkich tych opowieściach tkwi jednak owo niepokojące pytanie o odpowiedzialność za wyzwolenie. A wraz z nim wątpliwość.

Czy utopia to rzeczywiście pożyteczne narzędzie zmiany świata? Zależy kogo spytać. Silny zastęp queerowej młodzieży, w którego towarzystwie przyszło mi oglądać Dobrze ułożonego młodzieńca, zgotował sztuce owację na stojąco. Wcześniej zaś – na zaproszenie Adwokata – na scenę wyszły dwie osoby widzowskie, swoim entuzjazmem podbijając radosny bębenek afirmacji. Z taką legitymacją można rzeczywiście mówić o wpływie. Jego zasięg będzie oczywiście przedmiotem sporu, ale samo zjawisko wydaje się niepodważalne. To niemało, zwłaszcza jak na teatr.

Jolanta Janiczak DOBRZE UŁOŻONY MŁODZIENIEC. Reżyseria: Wiktor Rubin, dramaturgia: Jolanta Janiczak, scenografia | video: Łukasz Surowiec, kostiumy: Rafał Domagała, muzyka: Krzysztof Kaliski, reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski, Prapremiera w Teatrze Nowym w Łodzi 25 marca 2023 roku.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Dominik Gac

Wątki tematyczne