18 listopada 1900 roku urodziła się Wanda Wermińska, śpiewaczka – sopran dramatyczny i mezzosopran - primadonna przedwojennego Teatru Wielkiego w Warszawie, zwana „matką polskiej opery”; nauczycielka Elżbiety Ryl-Górskiej, Ireny Santor i Jerzego Połomskiego.
„Wermińska nigdy nie zamykała drzwi, każdy, kto nacisnął klamkę mógł wejść do jej mieszkania” – powiedziała Elżbieta Ryl-Górska, primadonna Operetki Warszawskiej. „Mówiła, Po co złodziej ma mi drzwi zniszczyć? Niech sobie wejdzie - i zobaczy, że mam duży wachlarz nad fortepianem…. Na co złodziejowi taki wachlarz?!”
„Wśród polskich artystów nie ma drugiego, który byłby bohaterem tylu anegdot, co Wanda Wermińska. Nie ma również innej osoby, która w swym długim i niezwykłym życiu byłaby równie wielkim ucieleśnieniem dumy, honoru, prestiżu i godności reprezentanta sztuki operowej” - napisał Stanisław Pietras w programie koncertu, który zorganizował „Wandzie Wermińskiej in memoriam” 2 września 1989 roku.
Urodziła się 18 listopada 1900 r. w Błoszczyńcach w guberni kijowskiej, na Ukrainie. Od 1915 r., pod pseudonimem „Baśka”, pracowała w Powszechnej Organizacji Wojskowej.
Jej ciotką była Gabriela Korwin-Piotrowska, znana ze sceny i literatury jako Zapolska. Wybuch rewolucji bolszewickiej przerzucił Wermińską do Warszawy, gdzie na pensji żeńskiej u pani Rudzkiej, odkrył ją dyrygent Artur Rodziński. Zainteresował zdolną dziewczyną dyrektora Teatru Wielkiego - Emila Młynarskiego. Wermińska debiutowała w Operze Warszawskiej 23 czerwca 1923 r. w mezzosopranowej partii Amneris w „Aidzie” Verdiego. Odniosła spektakularny sukces, dostała angaż.
Miała „niezwykle rozległą skalę głosu, od g do es, bez mała trzy oktawy, od dołów mezzosopranu dramatycznego aż po kres niemal góry sopranu koloraturowego. Odpowiednio zróżnicowana posiadała też barwę dźwięków, począwszy od ciemnej altowej, kończąc na rozdzwonionym srebrze w rejestrze najwyższym” - ocenił Jerzy Waldorff, który za młodu napisał w recenzji, że pani Wermińska dysponuje tak szerokimi możliwościami wokalnymi, iż pozwalają jej one na śpiewanie ról sopranowych, mezzosopranowych, altowych, tenorowych, barytonowych, basowych i kontrabasowych”.
„Prezentowała wokalny fenomen, operując szeroką skalą wysokościową i wyrazową w rozmaitych partiach zarówno sopranowych jak mezzosopranowych” - czytamy w „Słowniku Biograficznym Teatru Polskiego”. Bywało, że w tej samej operze wykonywała na przemian dwie różne partie, np. Amneris i tytułową w „Aidzie”, Amelii i Ulryki w „Balu maskowym” Verdiego, Ortrudy i Elzy w „Lohengrinie”, Wenus i Elżbiety w „Tannhäuserze” Wagnera, Karczmarki i Maryny w „Borysie Godunowie” Musorgskiego. „Międzynarodowy sukces odniosła dzięki roli Carmen – w latach 30. ubiegłego wieku interpretacja Wermińskiej nie miała sobie równych” – napisał Józef Kański w „Encyklopedii Muzycznej” PWM. Jako Carmen wystąpiła ok. 500 razy.
W 1930 r. wzięła udział w przesłuchaniu, zorganizowanym w Budapeszcie przez Fiodora Szalapina, szukającego partnerki na tournee. Krążyła z nim później od Budapesztu do Bukaresztu, od Amsterdamu do Sztokholmu i Pragi, śpiewając na zmianę Karczmarkę i Marynę w „Borysie Godunowie” oraz Małgorzatę w „Fauście”.
W 1932 r. zaśpiewała w Staatsoper tytułową Aidę oraz Leonorę w „Mocy przeznaczenia” Verdiego - wiedeński recenzent nazwał ją „polską Jeritzą”. Rok później śpiewała „Cztery ostatnie pieśni” Ryszarda Straussa pod dyrekcją kompozytora – na koncercie z orkiestrą Wiedeńskich Filharmoników.
11 czerwca 1933 r. doprowadziła do wystawienia na dziedzińcu Wawelu „Ostatniego zajazdu na Litwie”, czyli opery Jana Tadeusza Wydżgi „Pan Tadeusz”. Pomocny w realizacji gigantycznego przedsięwzięcia był major Juliusz Schreyer, kapelmistrz orkiestry 20. p.p. w Krakowie” - odnotowała Małgorzata Komorowska („Za kurtyną lat. Polskie teatry operowe i operetkowe 1918–1939”, 2008). Wermińska ściągnęła wybitnych śpiewaków; sama wystąpiła jako Telimena.
W 1934 r. wyjechała do Brazylii, na tournee zorganizowane przez Polsko-Brazylijskie Towarzystwo „Kościuszko”. „Entuzjastycznym owacjom nie było końca. Gdy zaś opadła kurtyna, publiczność wpadła w prawdziwy szał, wywołując artystkę. Cała scena okazała się za małą, by objąć kosze pełne kwiatów. Istny potop!” - napisała „Gazeta Polska w Brazylii”.
Odwiedziła polskie kolonie w Brazylii. „Wyłoniła się – jadąca mi na spotkanie - kawalkada w krakowskich strojach, bo wieś Balsanova należała do rolników spod Krakowa” – wspominała. „Na przedzie, w pięknej czapie z pawimi piórami, na pięknym koniu jechał Murzyn. Moje zdziwienie doszło do szczytu, gdy mnie przywitał czystą polską mową i chlebem. Murzyna wychowywali Polacy gospodarze, gdy został sierotą. Potem ożenił się z polską dziewczyną. Warto było przebyć tysiące kilometrów, by ujrzeć taką migawkę” - dodała.
W 1935 r., z inicjatywy Ministerstwa Spraw Wojskowych odbyło się w Zakopanem pierwsze Święto Gór pod patronatem Prezydenta RP. 11 sierpnia, dano przedstawienie „Halki”, które współorganizowała Wanda Wermińska, odtwórczyni roli tytułowej. Po latach Bogusław Kaczyński napisał, że „gdy śpiewak kreujący Jontka zacukał się tuż przed jodłami na szczycie szumiącymi, wyrwała mu ciupagę, chwyciła kapelusz muszelkami nabijany, odśpiewała arię za kolegę, dokończyła jako Halka i turnie turniom brawa podawały”. Wedle danych w różnych gazetach spektakl obejrzało od 6 do 10 tys. widzów.
„Wanda Wermińska bawiła w tym roku przez dwa i pół miesiąca w Palestynie. Po drodze zatrzymała się w Konstantynopolu, w Atenach i w kilku innych miastach” - doniósł „Światowid” z 14 sierpnia 1937. „Śpiewała w Jerozolimie, w Tel-Awiwie, w Haifie i Bejrucie. Śpiewała w 8 językach, po polsku, francusku, włosku, hiszpańsku, niemiecku, rosyjsku, hebrajsku i arabsku”.
Na eBayu można kupić za 245 dolarów oryginalny plakat, reklamujący te występy.
Wiosną 1939 r. śpiewała w Warszawie jako Carmen i Tosca u boku Jana Kiepury. Potem spotkali się w Rio de Janeiro, w 1941 r., gdzie Kiepura „tenore polonez” odniósł tryumf w roli kawalera Des Grieux w „Manon” Julesa Masseneta. „Po skończonym spektaklu z dużym trudem dopchałam się do garderoby Janka, który na mój widok zawołał tylko: Wanda, do cholery!, i rzuciliśmy się sobie w ramiona” - wspominała Wermińska.
Podczas wojny miała angaż we włoskim zespole operowym - Teatro Colon - objeżdżającym największe teatry Ameryki Południowej: Argentyny, Brazylii, Chile i Meksyku. Śpiewała w „Weselu Figara”, „Fideliu” Beethovena, także jako Elza, Aida, Tosca. Przedstawienia dyrygowali: Bruno Walter, Fitz Busch, Wilhelm Furtwaengler, a zespół solistów tworzyli: Kristen Flagstadt, Maria Caniglia, Fedora Barbieri, Lili Pons. W „Carmen” partnerowali jej wówczas Beniamino Gigli i Mario del Monaco.
Wróciła do kraju tuż przed Sylwestrem 1949 r., Ministerstwo Kultury ulokowało ją w Bristolu, ale śpiewaczka, po przejechaniu przez zrujnowaną Warszawę doznała okrutnego wstrząsu. „Przez kilkanaście dni nie mogłam wydobyć się z szoku nerwowego. W nocy leżałam z otwartymi oczami… To wszystko było zbyt straszne” - napisała w autobiografii.
W 1950 r. została przyjęta do zespołu Opery Warszawskiej, ale ani razu nie stanęła na scenie, choć była u szczytu możliwości wokalnych. 31 grudnia 1951 r. dostała wymówienie. Żeby zdobyć środki na życie, Wermińska dawała objazdowe recitale pieśni i arii w filharmoniach. Widzowie wspominają, że na początku występu stawiała swój termos z kawą na fortepianie, a podczas przerwy nie schodziła ze sceny, lecz nalewała sobie kawki do zakrętki od termosu, siadała z boku i oświadczała zaskoczonej publiczności: „Wanda nie wyjdzie na przerwę, Wanda zostanie z wami, bo z wami to raj, a tam… (tu wskazywała na kulisy teatru), tam to pieeeekło!…” (Anegdoty teatralne, filmowe i muzyczne, 2019).
Elżbieta Ryl-Górska przypomniała, jakim wsparciem dla gwiazdy był w tamtym trudnym okresie mąż, Roman Poraj. „Entuzjastycznie podbiegał na jej koncertach w okolice sceny. Klaskał i mówił Cudowna – boska!, boska!”.
Ratowały ją występy radiowe. 30 września 1952 r. Maria Dąbrowska zanotowała w dzienniku, że poprzedniego wieczora Wermińska śpiewała w radiu pieśni Moniuszki - m.in. „Prząśniczkę”. Zauważyła, że w tekście opuszczono „jako snadź politycznie podejrzaną” zwrotkę: „Poszedł do Królewca młodzieniec z wiciną/ łzy rzewnego żalu płyną za dziewczyną”. Wskutek czego następna zwrotka: „Inny się młodzieniec nasuwa z ubocza” straciła kompletnie sens. „Ale jakże w polskiej piosence mówić o Królewcu, kiedy jest tylko Kaliningrad moskiewski!” - skomentowała Dąbrowska.
Po interwencjach u ministra kultury Włodzimierza Sokorskiego Wermińską przywrócono do Opery w 1953 r. Dała 18 występów w tytułowej partii Toski i znów trafiła na boczny tor. Bogusław Kaczyński przypomniał, że za dyrekcji Bohdana Wodiczki (1961-64) śpiewaczka znów padła ofiarą przemian w warszawskiej Operze. „Wodiczko wydał bezwzględną walkę wszystkiemu, co przywodziło na myśl tradycyjny teatr operowy. Niemal nazajutrz po objęciu dyrekcji plejada czołowych gwiazd stołecznej sceny została wyrzucona na bruk” - czytamy w „Wielka sława to żart” (1992). Publiczność straciła wtedy Marię Fołtyn, Alicję Dankowską, Mariana Woźniczkę, Franciszka Arno, Wacława Domienieckiego, Ewę Bandrowską-Turską i Wandę Wermińską.
Zaczęła udzielać lekcji śpiewu. Pracowała z czołówką polskich śpiewaków m.in. z Krystyną Jamroz, Bożeną Brun-Barańską, Beatą Artemską, Krystynę Bodalską, Agnieszkę Kossakowską, Elżbietą Ryl-Górską i Alicją Dankowską. Jedną z pierwszych podopiecznych, „była niezapomniana, tak utalentowana, pracowita, poważna Lusia Jakubczak. Miała głosik nieduży, ale o ciekawej barwie. To był wielki talent. Ze mną opracowywała swoją słynną Alabamę” - napisała.
Stefan Rachoń przyprowadził do Wermińskiej Jerzego Połomskiego. „Po kilku lekcjach znalazłam właściwą metodę, zdaje się odpowiadającą Połomskiemu. Kiedy ma jakieś problemy i czas, jeszcze dziś telefonuje (…) Mieć w swym gronie tak wybitnego artystę piosenkarza to dla mnie duża przyjemność. Taką sama jak Irenę Santor – słusznie nazywaną królową polskich piosenkarek. Któż tak jak ona prowadzi linię wokalną, ma taka dykcję i… tak cudownie piękny głos!” - napisała Wermińska. Zapamiętała, że Santor „czerwieniła się jak mała dziewczynka, gdy coś się jej nie udawało”. Listę zamykała „Sława Przybylska – z oczami jak dwa jeziora – drobna, zgrabna, zawsze zadumana, gdzieś zapatrzona”.
Wermińska dawała lekcje ponad 70 śpiewakom i wokalistom. „Jednym dłużej, innym krócej: jednym rzadziej, innym częściej, wielu do dziś. Miło by mi było gdyby się okazało, że pomogłam: Annie Malewicz, Marii Żak, Alinie Wieczorkównie, Elżbiecie Zakrzewskiej, Ewie Śnieżance, Danucie Huk i Halinie Janowskiej (obie z warszawskiego Teatru Wielkiego), Krystynie Sienkiewicz, Krystynie Konarskiej, Romanowi Wilhelmiemu, Maryli Rodowicz, Ewie Miodyńskiej, Teresie Tutinas” - wyliczyła.
Trudno ustalić, na ile te wspomnienia są wiarygodne. „U pani Wermińskiej byłam zaledwie kilka razy, szybko mnie to znudziło. Nie mam szczególnych wspomnień, to było tak dawno” - oznajmiła PAP Maryla Rodowicz.
Wacław Masłyk, który śpiewał w Piwnicy pod Baranami oraz w zespole Partita, powiedział PAP: „umiała pokierować głosem i aparatem wokalnym i wkładała dużo wysiłku w to, aby wykonawca zrozumiał, jak funkcjonuje instrument, który ma w gardle. Uczyła nie tylko mechanicznej wokalizy”.
„Była entuzjastyczna, motywowała podopiecznych, nigdy nie dołowała, była ciepłą i sympatyczną osobą. Mówiła: Świetnie śpiewasz, ale tutaj robisz nie tak jak trzeba” - dodała Ryl-Górska.
Podczas swego ostatniego urlopu, Ada Sari mieszkała w Ciechocinku, z Wermińską i Antoniną Kawecką, w sanatorium „Młoda Gwardia”. Jedne źródła opisują, że ataku serca dostała 12 lipca 1968 r. podczas przejażdżki dorożką w towarzystwie Wandy – inne podają, że Wermińska trzymała Adę Sari za rękę na łożu śmierci w szpitalu.
Bogusław Kaczyński spisał wspomnienia Kaweckiej z tamtych chwil. Wermińska „w ogólnym zamieszaniu z właściwym sobie temperamentem zarządziła: Proszę zawiadomić prezydenta. Ależ pani Wando – szepnęłam dyskretnie – obecnie nie ma prezydenta. „Coś podobnego – krzyknęła Wanda Wermińska – zawsze przecież był”. („Ada Sari. Kulisy wielkiej sławy”, 2014).
W 1968 r. Józef Wiłkomirski dyrygował koncertem z okazji Wielkiej Rewolucji Październikowej, w którym wystąpiła Wermińska. „Była to już dama około sześćdziesiątki, ale nadal dysponująca pięknym i silnym głosem oraz nienaganną techniką. Chwaliła się, że włada biegle sześcioma językami i dlatego teksty wszystkich pieśni i arii śpiewała zawsze w oryginale, a nie w tłumaczeniach” - zanotował we wspomnieniach („Lata 1926–2006 Wspomnienia nie tylko muzyczne” t. II, 2009). „Miała przesadną ekspresję i sposób bycia na estradzie (i w życiu) wzorowany na wielkich diwach operowych sprzed I wojny światowej. Śmieszyła czasami nadmierną egzaltacją, ale nie można było odmówić jej tego, co nazywa się artyzmem” - zapisał Wiłkomirski.
Do „Habanery” wyszła z kastanietami, którymi sobie akompaniowała. Śpiewając, „poruszała również w takt muzyki kibicią i wyginała tzw. tylną część ciała. Był to zabawny widok, ponieważ Wermińską charakteryzowała potężna tusza. Publiczność bawiła się znakomicie, nagradzając owacyjnymi oklaskami kolejny bis”. Wiłkomirski siedział obok kompozytora Piotra Perkowskiego, który nagle odwrócił się i skinął na dyżurnego strażaka. „Kiedy ten szybko podszedł, zapytał szeptem: Ma pan szlauch? Oczywiście, panie dyrektorze – odpowiedział służbiście strażak. To lej pan w tę babę! – rzekł Perkowski i wskazał palcem Wermińską”.
Kiedy wystąpiła w telewizyjnym programie „Operowe Qui Pro Quo” Kaczyńskiego, zrobiła furorę. „Telewizja?” - powiedziała Wermińska. „Dawno ją przeczułam. Jak debiutowałam w radiu w latach dwudziestych, to stając przed mikrofonem do pieśni ludowej zawsze wkładałam wianek z kłosów”. Ryl-Górska potwierdza, że „Wermińska miała taki obyczaj, że jak szła na występy do radia, to ubierała się w strój krakowski oraz wianek z kłosów”.
Wermińska wydała dwa tomy wspomnień - „Na obu półkulach” (1978) i „Harmonia, dysonanse i sława” (1987). Wynika z nich m.in., że jej adoratorem najniższej rangi był biskup z Watykanu, a najwyższej – Prezydent RP. Miłością jej życia był jednak rzeźbiarz Michał Paszyn, projektant polskiego cmentarza wojskowego na Monte Cassino. O tym związku Wermińska opowiedziała w 1986 r., w audycji Tadeusza Deszkiewicza (rdc.pl). „Nic w życiu nie jest warte, jeżeli spotykasz prawdziwą miłość. To nie są ważne oklaski ani kwiaty, ani kariera ani stroje, ani podróże, jest ważne przeżycie prawdziwej miłości. Bo to jest sens właściwie życia. Nawet jeżeli miłość będzie krótka, tak jak moja osobista: tylko dwa lata! - i ona mnie nakarmiła na całe życie! (…) To chciałam powiedzieć na koniec” - wyznała Wermińska.
Wanda Wermińska zmarła 30 sierpnia 1988 r. w Warszawie.