- Dyrekcja Opery na Zamku zadbała już o to wcześniej, by zespół baletu poznał kilku polskich choreografów młodego pokolenia. Chciałbym to dalej rozwijać, ale jestem otwarty na wszystkie nowe, pod warunkiem, że ciekawe i stojące na wysokim poziomie artystycznym pozycje baletowe – mówi nowy kierownik baletu Opery na Zamku w Szczecinie. O doskonaleniu różnych technik tańca, planach dotyczących nowych choreografii, zaufaniu, recepcie na świetny zespół i stu oraz pięćdziesięciu procentach ze Zbigniewem Czapskim-Kłodą* rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: W Pana biogramie artystycznym można przeczytać, że prowadził Pan zarówno zajęcia z tańca klasycznego, jak i współczesnego. W którym czuje się Pan lepiej, jako tancerz i choreograf?
Zbigniew Czapski-Kłoda: Jeszcze nikt mi takiego pytania nie zadał i chyba nigdy się nad tym nie zastanawiałem, czy jest różnica pomiędzy nauką techniki tych stylów tanecznych. Jedno nie wyklucza drugiego. Oczywiście bazą jest taniec klasyczny. Jeśli chodzi o choreografię, to najbliższa jest mi neoklasyka, styl Jiříego Kyliána i całej „holenderskiej szkoły”. To jest taka ekspresja i takie uzewnętrznienie emocji, którym styl klasyczny możliwości nie daje.
Czyli daje więcej?
Technika tańca klasycznego początkowo opierała się na wykonywaniu poszczególnych kroków, później ewoluowała. Sama w sobie jest zbiorem technicznych zadań do wykonania, co oznacza, że strona techniczna jest ważniejsza niż emocjonalna. Opowieść pokazywana na scenie w ten sposób wynika bardziej z libretta albo z pantomimy. To na przykład „Bajadera” czy „Śpiąca królewna”, Natomiast w neoklasyce mamy większą swobodę, jeśli chodzi o uzewnętrznianie uczuć i relacje między tancerzami. W klasyce jest czysta technika i nic więcej…
Pozbawia Pan styl klasyczny okazywania emocji?
Tak. Ten stricte klasyczny to piękna linia rąk czy doskonała praca nóg, ale emocje są gdzieś na ostatnim planie.
Czyli chce Pan poszaleć i wprowadzić jeszcze więcej emocji do szczecińskiego baletu?
Tak naprawdę jechałem do Opery na Zamku z pewną niepewnością: czy tancerze zaakceptują moją osobowość, czy zaakceptują mój styl pracy? Spotkało mnie miłe zaskoczenie. Pracuję z artystami dopiero trzy tygodnie, ale widzę w nich wielki potencjał. I oczywiście, chciałbym poszaleć, ale najpierw musimy się z tancerzami lepiej poznać. Wtedy, przy kolejnym spotkaniu, będę mógł powiedzieć, czy będziemy szaleli mniej, czy więcej (śmiech). Ale plany mam ambitne.
Miłe zaskoczenie… Czyli wszedł Pan do sali baletowej i zobaczył Pan…?
Fantastycznych ludzi, którzy chcą pracować, bardzo pozytywnie nastawionych do tego, co robią. Mogę o nich mówić w samych superlatywach. Są tu tancerze, którzy mają już w pełni ukształtowaną osobowość sceniczną, co jest bardzo ważne. Ale są i takie osoby, które trzeba otworzyć, jak małże z perłami w środku. To także jest moje zadanie. I to się uda, na pewno. W miarę możliwości finansowych będę starał się zapraszać gościnnych pedagogów oraz choreografów, aby zespół mógł rozwijać się w różnych technikach.
Frekwencja wyraźnie wskazuje na to, że widzowie Opery na Zamku pokochali balet. Czyli jest to potencjał, którego nie można zmarnować.
Cieszę się, że sezon zaczynamy „mocno”, spektaklem „Dzieci z dworca ZOO”. Potem będzie „Wieczór baletów polskich” i premierowy „Don Kichot”. Ten rok artystyczny jest zaplanowany. Chciałbym bardzo, by nasz zespół baletowy można było powiększyć osobowo, by móc różnicować repertuar, swobodniej żonglować tytułami.
Ma Pan pomysły na własne choreografie?
Zbigniew Czapski-Kłoda, chcąc prowadzić zespół na wysokim poziomie artystycznym, nie jest w stanie się rozdwoić. Albo koncentruje się na choreografii albo prowadzi lekcje czy próby do bieżącego repertuaru i organizuje pozostałe zadania dotyczące funkcjonowania zespołu. Moją ambicją jest to, by ten za mojej kadencji miał optymalne warunki pracy, by poziom jeszcze bardziej się podniósł, i ten techniczny, i ten mentalny. To ma być szlifowanie diamentów.
Czyli do zespołu wyszlifowanych diamentów i spektakli baletowych będzie Pan zapraszał choreografów spoza Opery na Zamku?
Tak. Dyrekcja Opery na Zamku zadbała już o to wcześniej, by zespół baletu poznał kilku polskich choreografów młodego pokolenia. Chciałbym to dalej rozwijać, ale jestem otwarty na wszystkie nowe, pod warunkiem, że ciekawe i stojące na wysokim poziomie artystycznym pozycje baletowe. Z zagranicznych choreografów mam kilku swoich mentorów, ale ten zespół musi jeszcze trochę na nich poczekać – musi być gotowy pod każdym względem. Na razie konieczne jest właśnie to szlifowanie diamentów, pokazywanie tancerzom spektrum ruchu scenicznego jako podstawa, by chcieli tu przyjeżdżać dobrzy choreografowie. Mięśnie tancerza muszą „nauczyć się” operowania obrazem, który chce pokazać dany choreograf. Wtedy, nawet przy bardzo zróżnicowanym repertuarze baletowym, tancerze będą czuli się fantastycznie i fizycznie, i psychicznie. Będą czuli, że stają się artystami. Chciałbym bardzo, żeby to byli artyści.
Są artystami!
Ale jeszcze więcej artyzmu i uzewnętrznianie emocji chcę od nich na scenie zobaczyć.
To jaki jest tancerz bliski ideału według Pana?
To ktoś, od którego czuje się osobowość na scenie, ma doskonałą technikę, jest dojrzały psychicznie, skromny, pracowity, dąży do doskonałości. Bo doskonały nie istnieje...
A jak do swojej wizji chciałby Pan przekonać tancerzy? Bo zespół ma sens wtedy, gdy ci rozumieją się z kierownikiem.
Nie będę używał słów (śmiech). Będę im dawał przykłady, zawsze będę przypatrywał im się na lekcji, zawsze będę starał się być dla nich autorytetem. Chciałbym, by mi zaufali. A sprawa zaufania jest najtrudniejsza. Tancerze to bardzo wrażliwi ludzie. Jeśli raz się sparzą, później bardzo ciężko odradzają się na nowo. Bo to krótki zawód, piękny, ale krótki.
Jaka jest Pana recepta na dobry zespół baletowy? Tak, by mógł Pan usiąść i pomyśleć: „zrobiłem dobrą robotę”?
Chcę dać z siebie sto procent, od tancerzy oczekuję trochę więcej niż pięćdziesięciu.
To mało! Pan jest bardzo wyrozumiały.
Bo życie nauczyło mnie, że tak to właśnie działa. Nie spotkałem się z inną relacją. Z jednej strony uprawiamy fantastyczny zawód, z drugiej – jesteśmy bardzo egoistyczni. Ja, ja, ja… Dla usprawiedliwienia – w życiu tancerza jest „teraz albo nigdy”. Nie potrzebuję stu procent, jeśli będzie ponad pięćdziesiąt, to będzie dobrze. Ale będziemy dążyć do doskonałości. Żeby było sto (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.
*Zbigniew Czapski-Kłoda
Absolwent Warszawskiej Szkoły Baletowej, do 2019 roku tancerz Polskiego Baletu Narodowego w Warszawie. Ukończył studia na wydziale zarządzania w WSFiZ w Warszawie. Przez 8 lat był solistą baletu w Theater und Philharmonie Essen w Niemczech. Współpracował z najwybitniejszymi choreografami tańca XX wieku w Polsce i za granicą min. z: Maurice Béjart, Glen Tetley, Hans van Maanen, Rudi van Dantzig, Christi Nielsen, Ohad Naharin, Jiří Kylián, Mats Ek, Krzysztof Pastor i Emil Wesołowski. Jest laureatem Międzynarodowego Konkursu Choreograficznego im. Sergiusza Diagilewa w Łodzi. Był pedagogiem w PZLPiT Mazowsze oraz w Społecznym Ognisku Baletowym w Lublinie. Gościnnie pełnił rolę choreografa w Warszawskiej Szkole Baletowej i tworzył ruch sceniczny w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie do opery W.A. Mozarta „Così fan tutte”. Był współzałożycielem fundacji “Centrum Tańca Współczesnego” w Warszawie, z którą zrealizował wiele projektów choreograficznych i edukacyjnych oraz prowadził warsztaty tańca klasycznego i współczesnego. Współpracował z wieloma instytucjami kultury w Polsce.