"Chaplin" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Kama Pawlicka w Teatrze dla Wszystkich.
Warszawski Teatr Żydowski od kilku lat stara się zbudować wizerunek sceny, która nie boi się eksperymentów i chętnie zaprasza twórców z teatralnego mainstreamu. Tym razem pokuszono się o eksperyment zderzenia stylistyki teatralnej Wiktora Rubina z zespołem aktorskim Żydowskiego. Niestety eksperyment zupełnie nieudany…
Scenariusz Jolanty Janiczak oparty został na zebranych przez lata przez FBI dowodach na współpracę Charliego Chaplina z komunistami oraz na jego żydowskie pochodzenie. Słowo Żyd zresztą jest głównym leitmotivem w spektaklu, odmienianym przez wszystkie przypadki. Czy jednak dla przeciętnego kinomana pochodzenie i poglądy największej gwiazdy światowego kina to najważniejsze wątki jego życiorysu?
Wiktor Rubin w swoich produkcjach bawi się konwencjami, łączy je w przemyślany sposób. W Żydowskim widz styka się, niestety, z inscenizacyjnym chaosem, zlepkiem wątków, luźno następujących po sobie scen. Niby można się doszukać jakiejś myśli przewodniej, ale w gruncie rzeczy znika ona w nieładzie i w wykrzyczanych przez aktorów kwestiach. Na dodatek reżyser wykorzystał modną dziś tendencję do łączenia teatru z kinem. Na dużym ekranie widzimy więc fragmenty filmów z Chaplinem i archiwalne materiały z jego podróży do Wielkiej Brytanii. I to by zupełnie wystarczało. Niestety twórcom zamarzył się współczesny wątek, nagrany w centrum Warszawy, w którym przechodnie w ulicznej sondzie wylewają z siebie antysemickie, stereotypowe poglądy na temat Żydów en vogue.
„Chaplin” jest bardzo nieudolną próbą realizacji przedstawienia o zakusach władz różnych autoramentów na moralne złamanie obywatela danego kraju, na zakazanie wolności słowa i wolności czynu, na bycie tym, kim się jest – Żydem, osobą homoseksualną, ateistą. Jednak ten wątek kompletnie się nie broni, ponieważ zostaje przytłoczony bezładną paplaniną i plątaniną nie łączących się ze sobą scen.
Słowna papka to chyba najlepsze i najkrótsze opisanie „Chaplina”. W rezultacie widz, czy wyrobiony czy też zupełnie świeży, gubi się w wielowątkowej warstwie przedstawienia, w sumie nie bardzo wiedząc, o co chodziło twórcom. Czy o to, że bycie Żydem jest złe? Czy to jest piętno na całe życie, którego nie można się pozbyć? Czy mamy tu do czynienia z pamfletem na artystów żydowskiego pochodzenia? Takich radykalnych wniosków nie chciałabym wyciągać, choć rzeczywiście spektakl pozostawia po sobie niesmak spowodowany jednostronnym przedstawieniem głównego bohatera – jako komunisty, sodomity, homoseksualisty i Żyda.
Zupełnie nieprzekonywujące, drewniane aktorstwo to kolejny minus „Chaplina”. Każdy gra tu na swoim instrumencie, nie widać pracy zespołowej, nie ma relacji między postaciami. Zabrakło emocji, próby głębszej interpretacji.