„POV: Masz 12 lat i prze****ne" Mariusza Gołosza w reż. Marty Streker w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Tomasz Domagała na stronie domagalasiekultury.pl
W tym spektaklu wszystko wydaje się dobrej jakości. Scenografia Katarzyny Leks – w centrum której znajduje się zdezelowana wersalka, otoczona ruchomą filmową szyną (używana pod wózek dla kamery), z zainstalowanymi na niej telewizorem, krzesłem, kamerą i uchwytem basenowej drabinki – jest naprawdę wspaniała. W prosty sposób pokazuje nie tylko świat głównego bohatera, którym jest dwunastoletni Arek, doznający w szkole permanentnej przemocy rówieśniczej, ale też zwraca uwagę na jego (świata) powtarzalność, jakąś rutynę codzienności, w którą zaplątany jest ten młody człowiek wraz z otaczającymi go osobami. Sprawnie napisana opowieść Mariusza Gołosza traktuje o procesie uwalniania się Arka, zarówno od szkolnych oprawców, jak i własnych koszmarnych myśli. Rozpisana zostaje na kilka umiejętnie przemieszanych ze sobą narracji, ewidentnie wyciągniętych z głowy bohatera i wzmocniona dodatkowo pojawieniem się surrealistycznych postaci. Mamy więc już najważniejsze: wiarygodnie skonstruowaną postać dwunastolatka z całym dobrodziejstwem inwentarza (myślę tu także o jego procesie myślowym i psychologicznym), umiejętnie skonstruowany obraz jego świata na papierze i na scenie, i to zarówno ten wewnętrzny, jak i zewnętrzny. Reżyserka Marta Streker wydaje się tę sytuację naprawdę dobrze wykorzystywać, umiejętnie rozgrywając nakładające się na siebie poziomy narracji w zestawieniu z prostą realistyczną w gruncie rzeczy opowieścią. Do zespołu aktorskiego z najbardziej doświadczoną scenicznie Judytą Paradzińską na czele (grającą dwie różne role), przyczepić się nie ma o co, idealnie bowiem wykorzystuje on okazję, żeby stworzyć sugestywne proste role, podnoszące tę opowieść na wyższy – trójwymiarowy – poziom. Słowem sukces.
A jednak pozostało mi po tym spektaklu jakieś poczucie niedosytu, rodzaj żalu, że coś tu się nie do końca udało, że spod liter tej opowieści wyziera jakiś nieokreślony fałsz. Chodziłem z tym poczuciem, chodziłem i wreszcie wpadłem na pomysł, co tu jest nie tak. Otóż historia Arka jest w tekście Mariusza Gołosza naprawdę dobrze opowiedziana: jesteśmy – jak już napisałem – w głowie dwunastolatka, śledząc naiwny z perspektywy dorosłego tok jego myślenia i rozumowania świata. W spektaklu gra go jednak o kilka lat starszy aktor, Aleksander Gałązka, zderzenie więc mentalności i świata dziecięcego bohatera z postacią dorosłego opowiadającego je aktora powoduje dysonans, infantylizujący opowieść bohatera i odbierający wiarygodność aktorowi. Konsekwencją tego jest na przykład fakt, że zupełnie się kompromituje w tej opowieści moment decyzji bohatera, który postanawia stawić czoła przemocy. W tekście wydaje się to wykonane poprawnie, matka przychodzi z wywiadówki i pyta Arka, czemu jej nie powiedział o tym, co go spotyka. Chłopak widząc, że już się wszystko wydało, oddycha z ulgą, i postanawia stawić czoła rzeczywistości (choć nie od razu). Dla dwunastolatka motyw strachu przed tym, co pomyśli jego matka, to argument wystarczający, a może często decydujący, dla dwudziestolatka, a takim widzimy i chłoniemy podświadomie naszego bohatera, to rzecz kompletnie niemożliwa, o ile nie jest dysfunkcyjny. Jeśli zaś ten moment wydaje się niewiarygodny, cała ta opowieść się sypie, w takim sensie, że może wyglądać na fałszywą, oczywiście z punktu widzenia dorosłego, dzieciaki trzeba by było jednak o to osobno zapytać.
Ps. Coś mi świtało, że sztuka ta pojawiła się na scenie gdzieś jeszcze w Polsce, więc to sprawdziłem. Otóż, odbyło się jej czytanie w reż. Stanisława Chludzińskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie, postać Arka zaś kreowała tam piętnastoletnia Lila Jarzębińska, więc chyba nie tylko mi nie pasował do tej roli dorosły…