„Wspólnota mieszkaniowa” Jiříego Havelki w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Jeżeli pragniecie spędzić udany wieczór teatralny, gdzie śmiech miesza się z zadumą i refleksją nad samym sobą, to takim spektaklem bez wątpienia jest ostatnia premiera Och-Teatru w Warszawie Wspólnota mieszkaniowa. Dlaczego kochamy Czechów? Bo był w dawnych czasach serial Szpital na peryferiach, ba dziś już dorośli, w średnim wieku pamiętają z Piątku z Pankracym odcinki Nikogo nie ma w domu. Są pisarze, jest Praga, czeskie piwo i dobra kuchnia. Wiele można by wymieniać, oj wiele. I do tego grona dołączyć współczesne nazwisko Jiriego Havelki – reżysera, aktora i dramatopisarza zza naszej południowej granicy. W roku 2017 napisał komedię, obecnie przygotowaną na deskach sceny Krystyny Jandy. Lekko dopasowana do realiów polskich jest genialnym obrazem społecznych relacji małej wspólnoty. A właśnie w niej odbija się kontrast całego społeczeństwa – różnorodności poglądów i postaw. Havelka jest mistrzem obserwacji, perfekcyjnie różnicuje ludzkie typy i charaktery mentalności obywateli dawnego bloku wschodniego. Ileż w tej sztuce jest dosadnego lustra nas samych! I dlatego winien ją zobaczyć każdy! Pod płaszczykiem śmiechu i zabawy kryje się garść refleksji o każdym z nas – rozumieniu wolności, równości i akceptacji innych oraz samego siebie. Pozorze zaufania. Ponad trzydzieści lat od zmian z roku 1989 nadal jesteśmy nieufni i podejrzliwi względem siebie, a nasza mentalność przesiąknięta jest nostalgią za poprzednią epoką, nie zauważaniem własnych przywar, a także wścibstwem – bowiem bardziej interesują nas sąsiedzi niż życie pod własnym dachem. Mikro świat zebrania wspólnoty mieszkaniowej jest odbiciem naszego podzielonego społeczeństwa, które tylko w sytuacji zagrożenia umie się zjednoczyć. W przypadku przedstawienia nawet zagrożenie zawalenia dachu nie jest w stanie zunifikować lokatorów, którzy ochoczo oddają plenipotencje, względem swojej przyszłości, w ręce pierwszy raz widzianego nowego lokatora. Obojętność aktywności obywatelskiej, charakterystyczna dla państw Europy środkowej i wschodniej w pełni wybrzmiewa w utworze Czecha.
Ale teatr to nie tylko tekst, który jest świetną bazą do zbudowania krwistego i wyrazistego spektaklu. Krystyna Janda jako reżyserka zebrała wspaniały zespół aktorski, który bezbłędnie wciela się w mieszkańców jednej kamienicy. I tu powstaje jeden z większych paradoksów polskiej sceny. Teatr bez stałego zespołu tworzy spektakl ze zgraną drużyną aktorską. To wielkie mistrzostwo. A każda rola to faktycznie perełka. Warto wspomnieć tylko o trzech postaciach: Izabeli Dąbrowskiej jako Pani Roubickovej – pryncypialnej i nie odpuszczającej nikomu autorytarnego postępowania zgodnie z prawem, czasem tylko na przekór aby postawić na swoim; Sebastianie Perdku jako Panu Nitranskym – zadeklarowanym geju, który jak lew walczy nie tylko o budowę windy, ale także szacunek dla siebie i Grzegorzu Warchole będący Panem Kubatem, dawnym prezesie, który na wszystko ma jedną odpowiedź – nie! A jego wychwalanie przeszłości zakrawa na idealizację socjalizmu, jako czasu mlekiem i miodem płynącym. Szczególne miejsce zajmuje Michał Zieliński jako Pan Svec. Imitujący mężczyznę z niepełnosprawnością jest postacią, której współczujemy i śmiejemy się z nią razem. To świetne ukazanie, uczciwe różnorodności jednego miejsca zamieszkania. W owym świecie niebagatelnych charakterów pozostają i tajemnice. To co wszyscy wiedzą, ale jakoś tematu nie poruszają. Tym stają się stare „przekręty” z nieruchomościami oraz aktywność w służbie bezpieczeństwa. Niby dalekie, a jednak bliskie.
Spektakl może wydawać się statyczny, gdyż rozegrany faktycznie jest w formie siedzącego spotkania lokatorów. Ale na tym polega rola reżysera, aby z tego typu opresji wyjść zwycięsko. I Jandzie się to udaje. Dialog iskrzy, dowcip jest cięty i dosadny. I półtorej godziny mija jak w oku mgnienie. Wychodząc z teatru wiele myśli kłębi się w głowie. Ile żali, ile rozstań dokonało się w owym czasie. Bo słowo ma moc niszczycielską, a atmosfera napiętego zebrania podkręca tylko atmosferę. W wakacje to świetna propozycja artystyczna – więcej dowiadujemy się o nas samych niż z programów informacyjnych różnych kanałów telewizyjnych.