„Zemsta” Aleksandra Fredry w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Przeniesienie Zemsty Aleksandra Fredry na Dziki Zachód to kolejna próba „uwspółcześnienia klasyki” przez zamianę kontuszy na dżinsy, szabel na colty, a sarmackiego zamku na drewniany saloon. Zabieg nośny medialnie, ale teatralnie – bezowocny. Z tej translacji nie wynika nic. Spektakl, mimo sprawnej realizacji technicznej i kilku udanych aktorskich momentów, nie znajduje uzasadnienia – ani w strukturze tekstu, ani w jego warstwie znaczeniowej. Fredrowski świat zostaje jedynie przebrany w westernowy kostium, który zamiast otwierać nowe sensy, przykrywa je powierzchowną konwencją.
Rychcik, znany z odważnych reinterpretacji klasyki i flirtu z popkulturą (jak w Dziadach z Teatru Nowego w Poznaniu, gdzie Gustawa-Konrada otaczały postacie z ikonografii XX wieku), tym razem poprzestaje na estetycznym geście. A ten okazuje się niewystarczający. Osadzenie Zemsty w realiach Dzikiego Zachodu sprawia wrażenie arbitralnego – jakby chodziło jedynie o odświeżenie lektury efektowną formą, bez głębszej myśli inscenizacyjnej. Tymczasem forma pozbawiona funkcji staje się czystą dekoracją.
A przecież Zemsta to nie tylko komedia charakterów – to precyzyjnie skonstruowany dramat konfliktu, rytmu i zależności między postaciami. W bydgoskiej realizacji ta struktura ulega rozmyciu. Aktorzy – często ustawiani frontalnie, w sztucznie teatralnych pozach – wypowiadają tekst bardziej jak recytację niż dialog. Emocje są przerysowane, brakuje pracy z podtekstem i relacji między postaciami. Zamiast napięcia – ilustracja.
Zmienianie realiów w inscenizacjach klasyki nie jest nowością – ale bywało uzasadnione. Mafijna Zemsta w Teatrze Komedia potrafiła nadać tekstowi nową dynamikę, uwypuklając współczesne mechanizmy przemocy i hierarchii. Śluby panieńskie w realiach PRL przynosiły ciekawe konteksty obyczajowe i społeczne. Tymczasem w bydgoskiej Zemście mamy tylko zmianę dekoracji – bez komentarza, bez sensownej reinterpretacji, bez punktu widzenia.
Rychcik, choć nie pierwszy raz sięga po ikonografię amerykańskiej popkultury, tym razem rezygnuje z tego, co stanowiło siłę jego wcześniejszych spektakli: wyrazistości, ryzyka, celnego komentarza. Efektem jest inscenizacja zachowawcza, powierzchowna i chwilami – po prostu nudna. A przecież Zemsta to tekst o ogromnym potencjale – pozwala mówić o narodowych przywarach, śmiechu jako strategii obronnej, o wspólnocie i zemście jako społecznej traumie.
W tej wersji zostajemy z pytaniem: dlaczego western? I dlaczego – tylko western?