„Zemsta” Aleksandra Fredry w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.
Świat zachodniej kultury popularnej od dawna towarzyszy Radosławowi Rychcikowi w jego oryginalnych reinterpretacjach jej klasycznych bohaterów. Dealer i Klient w Samotności pól bawełnianych (2009) w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, „szalejący” w histerycznej sklejce szablonów z filmów, seriali i filmów porno czy Tom Ripley – amerykański antybohater w Utalentowanym Panu Ripleyu (2015) w spotkaniu z Barackiem Obamą w Teatrze Studio w Warszawie – nie pozwalali widzom długo o nich zapomnieć. Także Gustawowi Konradowi w Dziadach (2014) z Teatru Nowego w Poznaniu (za które reżyser otrzymał „Paszport Polityki”) asystowali na scenie Monroe, Kennedy i King, stąd można było podejrzewać, że w najnowszej produkcji Rychcika, westernowej Zemście Aleksandra Fredry, na scenie ujrzymy jeśli nie rumaka, to przynajmniej Johna Wayna.
Jednakowoż Rychcik w Bydgoszczy nie szarżuje, lecz ślizgiem „przelatuje” nad niezamarzniętą tej zimy Brdą, a bezkresną prerię swej wyobraźni musiał zminimalizować do warunków Małej Sceny Teatru Polskiego im. H. Konieczki. Dekonstrukcję komedii reżyser ogranicza do skrótów w tekście Fredry tworząc spektakl brawurowo-zabawny, acz nie nonszalancki, bardziej skierowany do widza szkolnego niż poszukującego adaptacji skandalizującej.
Sam jego zamysł inscenizacyjny przeniesienia sarmackiej Zemsty na Dziki Zachód wydaje się mimo to ciekawą koncepcją, wszak to odwet bywa częstym lejtmotywem w westernach. Spór Cześnika Raptusiewicza („wyskokowy” szeryf Jerzy Pożarowski) z Rejentem Milczkiem (godny podziwu Marian Jaskulski), z krążącym pomiędzy nimi Papkinem (Adam Graczyk) – popularnym westernowym archetypem samotnego bohatera – komponują się z westernem akuratnie.
Rychcik nawiązuje do specyficznego dla tego gatunku filmowego wizualnego stylu długich scen oraz czytelnych „zbliżeń” na twarze i oczy bohaterów, które na deskach stają się jednak bez oka kamery tyleż barwne, co pustkowia prerii. Zdecydowanie lepiej wypada zestawienie chojrackich poczynań Cześnika i Papkina – głośnych, niesfornych i niezbornych kowbojów z eleganckim Rejentem. Reżyser wyraźnie nakreśla ich czarno-białe i inne postaci w kanonach spaghetti westernów: w przerysowanej mimice tchórza i mitomana Papkina, w nieco pruderyjnym, „amiszowskim” Wacławie (Michał Surówka), w jakoby „niezależnej” Podstolinie („bombowa” Dagmara Mrowiec-Matuszak), w sprytnie kornej postaci Klary (Emilia Piech) oraz safandułowatym Dyndalskim (Paweł L. Gilewski).
Fredrowski zamek w Odrzykoniu scenograf Łukasz Błażejewski zastąpił drewnianą konstrukcją z drzwiami Saloonu i mieszkaniami antagonistów. Na Małej Scenie TPB budowla ta staje się być nie do przejścia dla wszelkich „przemeblowań” sceny oraz gasi ruch sceniczny. Na ścianach bocznych aż chciałoby się widzieć westernowe projekcje niemego kina, ale uległy one redukcji na rzecz materii z widokiem prerii. Niewątpliwie klimat Dzikiego Zachodu najładniej „maluje” tło muzyczne country western skomponowane przez Michała Lisa.
Cóż, mam wrażenie, że polskie charaktery, ludzkie temperamenty, damsko-męskie gry Fredry w okrągłym ośmiozgłoskowcu z naciskiem na transakcentację w tej westernowej konwencji Radosława Rychcika pozostaną jednak bardziej słowiańskie niż amerykańskie…