Logo
Recenzje

Zdrada w imię miłości to nie zdrada?

6.10.2025, 12:44 Wersja do druku

„Z miłości” Alana Ayckbourne'a w reż. Radosława B. Maciąga na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Łukasz Rudziński w portalu trojmiasto.pl.

fot. Dawid Stube/mat. teatru

Do czego jesteśmy zdolni w imię miłości? Czy to, co uznajemy za moralnie nieakceptowalne, można usprawiedliwić, gdy motywuje nas do tego poryw uczuć? Temu zagadnieniu poświęcona jest druga w ten weekend premiera Teatru Wybrzeże. Jednak wystawioną na sopockiej Scenie Kameralnej ciekawą sztukę Alana Ayckbourne'a "Z miłości" reżyser Radosław B. Maciąg wtłacza w ramy banalnego romansu z opery mydlanej.

Brytyjski dramatopisarz Alan Ayckbourn chętnie przygląda się relacjom między bliskimi. To autor, którego twórczość Adam Orzechowski wybrał na inaugurację swojej dyrekcji w Teatrze Wybrzeże w 2006 r. - sztuka "Intymne lęki" była obecna w repertuarze Wybrzeża przez 15 lat. 

Wtedy w centrum uwagi byli bliscy nieznajomi z wielkiego miasta. Później na deskach Teatru Wybrzeże gościł mniej udany "Dar z nieba" tego autora, przybliżający trudną relację rodzinną.

Bohaterowie sztuk Ayckbourna niosą traumy i głęboko skrywane niespełnienie, polukrowane na przykład sukcesami zawodowymi. Ich życiowe pogubienie, samotność, nieumiejętność czerpania z życia pełną piersią czynią z nich bohaterów ciekawych, a same, gęste dramaturgicznie teksty bardzo precyzyjnie określają świat i obserwowane sytuacje sceniczne.

To komfortowy punkt wyjścia dla reżysera, który otrzymuje naprawdę precyzyjnie skonstruowany materiał, by stworzyć interesujące, spójne przedstawienie. Niestety nie do końca udało się to reżyserowi "Z miłości". Tytuł ten pierwotnie miał znaleźć się w repertuarze Wybrzeża w maju tego roku, jednak problemy zdrowotne jednej z osób z obsady wymusiły przesunięcie premiery.

Poznajemy czwórkę bohaterów - Barbara, Gilbert, Nikki i Hamish. Każde znajduje się w nieco innej sytuacji życiowej. Barbara jest właścicielką domu, w którym zamieszkuje pozostała trójka - to samotna, szorstka w obejściu, pragmatyczna kobieta, skupiona przede wszystkim na tym, by zapanować nad grafikiem swojego szefa. Współlokator z sutereny - Gilbert - jest listonoszem, zawsze chętnym do pomocy jako "złota rączka" wdowcem z malarskim zacięciem. 

Wszystko dzieje się w przestrzeni zgrabnie zaaranżowanej przez autorkę scenografii Dominikę Nikiel. Obserwujemy salon Barbary oraz fragment mieszkania wynajętego Nikki i Hamishowi, a za mleczną szybą także część sutereny zamieszkałej przez Gilberta. Nieinwazyjną muzykę przygotował Przemysław Kunda.

fot. Dawid Stube/mat. teatru

"Z miłości" rozpoczyna się od przygotowań do przyjazdu Nikki, dawno niewidzianej najlepszej przyjaciółki Barbary. Dziewczyna przeszła niejedną życiową turbulencję i właśnie stara się stanąć na nogi u boku narzeczonego Hamisha - uroczego, zakochanego w Nikki Szkota, co samo w sobie bulwersuje purytańską Angielkę Barbarę.

Szybko - ku zgorszeniu właścicielki domu - okazuje się, że Hamish ma znacznie więcej wad, a ta dwójka, delikatnie rzecz ujmując, nie przepada za sobą. Ich pierwsze spotkanie należy zresztą do zabawniejszych i bardziej udanych momentów spektaklu. 

Oczywiście zakochana para w każdym możliwym momencie okazuje sobie czułość. Od pierwszej chwili przeczuwamy też, że każdy z bohaterów ma swoją historię, jakieś skrywane sekrety, które w stosownej chwili ujrzą światło dzienne. Wiadomo też, że nie byłoby tej sztuki, gdyby nie dokonał się nieoczekiwany zwrot akcji.

Tekst z "Z miłości" jest słodko-gorzki i nieprzypadkowo niemal od początku bombardowani jesteśmy sugestiami typu "wiesz, jak to jest, kiedy się człowiek zakocha po uszy", bo "miłość zaślepia". To przygotowanie gruntu pod małe trzęsienie, które czeka wszystkich bohaterów spektaklu.

Z kwartetu aktorów najciekawszą rolę do zagrania ma zdecydowanie Katarzyna Kaźmierczak, której Barbara jest zasznurowana od stóp do głowy w konwenanse i pedantyczne zasady, uważane przez nią za jedyne słuszne. Kaźmierczak daje tej postaci zarówno szorstki, zasadniczy sznyt, jak i pewną czułość i kobiecość, uwiarygadniające późniejszy kalejdoskop zdarzeń. 

Ciekawą postać zdziwaczałego autsajdera kreuje Piotr Łukawski. Gilbert w jego wykonaniu jest zarówno jednocześnie żałosny, życiowo niezdarny, jak i ujmująco pocieszny. Aktor tworzy wyrazisty drugi plan, wyraźnie wybijając się ponad mających bardziej eksponowane role kochanków Agatę Woźnicką i Piotra Chysa.

Woźnicka rozkręca się wraz z czasem trwania spektaklu, jej bohaterka (Nikki) początkowo wydaje się mało interesującą dziewczyną z sąsiedztwa, ale wraz z biegiem wydarzeń gra Woźnickiej nabiera rumieńców. Z kolei słodki drań Hamish Piotra Chysa od początku do końca pozostaje mało wiarygodny, podobnie jak jego liczne wyznania miłości.

Zresztą właśnie z prawdopodobieństwem zdarzeń spektakl Radosława Maciąga ma zdecydowanie największy problem. Większość zwrotów akcji jest całkowicie niewiarygodna, podobnie jak liczne sceny miłosne (między Katarzyną Kaźmierczak a Piotrem Chysem kompletnie nie ma chemii). Przez to spektakl długimi momentami osuwa się w tanie romansidło, rodem z miałkich artystycznie komedii, chętnie grywanych w Trójmieście gościnnie z udziałem aktorów znanych z filmów i seriali.

Szkoda potencjału sztuki Ayckboruna, która przewrotnie punktuje społeczne przyzwolenie do folgowania zachciankom w imię wyższych uczuć. Dla miłości można przecież porzucać rodzinę, zdradzać przyjaciół, oszukiwać, kłamać, mataczyć i dokonywać różnych moralnych fikołków, bo przecież stoi za tym to jedyne "prawdziwe" uczucie. Poprzednie okazuje się wtedy tylko mało wartościowym złudzeniem lub pomyłką. "Z miłości" Teatru Wybrzeże nie wykorzystuje niestety tego potencjału i do żadnej głębszej refleksji nie skłania. 

Tytuł oryginalny

Zdrada w imię miłości to nie zdrada? Po "Z miłości" Teatru Wybrzeże

Źródło:

www.trojmiasto.pl

Link do źródła

Autor:

Łukasz Rudziński

Data publikacji oryginału:

05.10.2025

Sprawdź także