Czuła się kochana, tata zawsze ją rozpieszczał. Po latach miłość rodziców i braci okazała się największym kapitałem na życie.
Bliscy Urszuli Grabowskiej (44), gwiazdy „Stulecia winnych", dziś cieszą się sukcesami córki. Przed laty rodzice byli jednak przerażeni, gdy oświadczyła im, że chce zostać aktorką. Mama, krawcowa, przepłakała kilka nocy, bo znajome powiedziały jej, że to zawód degeneratów i rozwodników. Ojciec, maszynista w Hucie Sendzimira, tez uważał, że to fanaberia.
Tłumaczył Uleńce, że będzie musiała zapracować na utrzymanie. - Było mu bardzo przykro, bo wiedział, że nie może mi pomóc. Postawił sprawę jasno: jeśli chcę się uczyć aktorstwa, muszę na to zarobić - wspomina Grabowska. Uparła się i dopięła swego. Po pierwszej porażce na egzaminach wstępnych, żeby opłacić kurs przygotowawczy na studia, zatrudniła się w sklepie odzieżowym i pozowała do sesji modowych. Zanim jednak wybrała scenę, miała inne plany. Po mamie odziedziczyła smykałkę do szycia. Już w podstawówce, szydełkowała, robiła na drutach i szyła sobie proste bluzki czy spódniczki. - Wtedy myślałam, że jak dorosnę, będę projektować ubrania - wspomina. Rodzicielka chciała dla niej innego życia. Marzyła, by jej ukochana i długo oczekiwana córka (Urszula ma dwóch starszych braci) została muzykiem.