Z Konradem Imielą, dyrektorem artystycznym Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, aktorem i reżyserem, rozmawia Anna Czarny.
Najnowsza premiera Teatru Muzycznego Capitol, czyli „Romeo i Julia” w reżyserii Jana Klaty, to ciekawe połączenie świata współczesnego odbiorcy i dramatu Szekspirowskiego. Czy wystawienie klasyki w takim wydaniu było ryzykowną decyzją?
Wydaje mi się, że jest to dzisiaj oczywista droga. Chyba już nikt nie chce wystawiać Szekspira z facetami w rajtuzach, czy z młodymi chłopcami w rolach dziewcząt, jak to miało miejsce w teatrze elżbietańskim. W teatrze chcemy diagnozować współczesność. Twórcy „Romea i Julii”, Jan Klata, Mirek Kaczmarek i inni, są wyrafinowanymi, świetnymi artystami, więc chcą ryzykować. W sztuce trzeba to robić, w innym wypadku zostajemy w naszej strefie komfortu. Tam wszystko jest nam znane i nieustannie powtarzane, co zmniejsza szansę na ciekawy, intrygujący rezultat artystyczny. Chociażby umieszczenie całej akcji na cmentarzu — czy wytrzyma przez cały spektakl? Czy widzowie są otwarci na ten cmentarny kontekst we wszystkich scenach? Sam tytuł jest oczywiście mało ryzykowny. Nie sądzę, co prawda, że wszyscy znają szczegółowo historię „Romea i Julii”, jednak wiedzą przynajmniej tyle, że jest to opowieść o wielkiej miłości i że napisał to Szekspir.
Spektakl sięga w głąb tegoż uczucia, aby ostatecznie poruszyć problem błędnego kręgu traumy pokoleniowej. Czy aktualnie w teatrach brakuje trudnej, dotykającej psychologicznej strefy odbiorcy tematyki?
Niedawno obejrzałem w Teatrze Telewizji spektakl Mateusza Pakuły pod
tytułem „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, który
mówi niezwykle szczerze i boleśnie o bardzo trudnych emocjach związanych
ze śmiercią bliskich. Polski teatr nie omija trudnych tematów, może
rzadziej mamy z nimi do czynienia w polskim teatrze muzycznym.
Nie jest łatwiej przekazywać nieprzyjemne prawdy opakowane rozrywką czy widowiskiem?
Nie jest popularne i łatwe przełamywanie stereotypu musicalu, jako sztuki przede wszystkim rozrywkowej.
Duet Jan Kowalewski i Klaudia Waszak byli pierwszym wyborem na Romea i Julię?
Jako dyrektor artystyczny tego teatru prowadzę stały zespół. W związku z tym najbardziej interesuje mnie obsadzanie aktorów etatowych. Zapewne w ogóle nie podejmowałbym pomysłu wystawienia „Romea i Julii”, gdybym nie wiedział, że mam tutaj głównych bohaterów. Staram się nie proponować reżyserom obsady wprost, ponieważ jestem świadom delikatności tego procesu, raczej rekomenduję grupę artystów wobec oczekiwań reżysera. Wolę uniknąć sytuacji, w której reżyser zdecyduje wbrew mojej opinii, aby zwyczajnie postawić na swoim. Jan Klata znał część naszego zespołu, ponieważ pracował z nami przy „Lazarusie”,a jeszcze wcześniej przy „Jerry Springer The Opera”. Klaudię Waszak znał świetnie, więc pomysł na Julię mieliśmy dość szybko. Janek Kowalewski pracuje tu od niedawna. Zaproponowałem wewnętrzny casting, na który zaprosiliśmy naszych aktorów etatowych, kilku współpracujących z Teatrem Muzycznym Capitol, studentów szkół teatralnych. Wygrał Janek, zatem pomysł na Klaudię i Janka w głównych rolach był pomysłem Jana Klaty, który zgadzał się również z moim myśleniem o obsadzie tych ról.
Zauważyć można, że Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu zaprasza widzów do współuczestniczenia w jego przestrzeni. Mowa tutaj o wszelkiego rodzaju konkursach, zwiedzaniu budynku czy wakacyjnych potańcówkach. Czy w planach są kolejne tego typu inicjatywy tworzenia wspólnoty?
W tym miejscu mogłoby się dziać znacznie więcej. Zależy mi na tym, żeby nie był to wyłącznie teatr repertuarowy. Chcę działać na szerszą skalę. Na przykład: swego czasu robiliśmy program telewizyjny NUT FERMENT, który można wciąż oglądać na naszym kanale YouTube. Organizowaliśmy działania incydentalne, jak 24-godzinny „Różewicz Jam Session” z tekstami Tadeusza Różewicza i setką artystów improwizujących na scenie. Co tydzień, we wtorek, czytamy dzieciom książki, czyli „czytanie na dywanie”. Co roku produkujemy ogromny festiwal, czyli Przegląd Piosenki Aktorskiej. Zależy mi, żeby powiększyć budżet tego teatru do takiego stopnia, żeby faktycznie wszystkie przestrzenie mogły permanentnie żyć i oferować naszym widzom rozmaite działania artystyczne. Pomysłów nam nie brakuje.
Czy również w mediach społecznościowych planowane są działania przyciągające nowych widzów? Może poprzez platformę TikTok?
Nie jestem pewien czy my jesteśmy na TikToku. Zwyczajnie nie śledzę tego medium. Jestem „dziadersem”, który siedzi na Facebooku. Na Instagram zaglądam sporadycznie. Preferuję mniej lakoniczne treści, w związku z tym, to Facebook jest moim ulubionym medium społecznościowym. W promocji teatru na pewno musimy chwytać się rozmaitych sposobów. Nasz dział marketingu musi być czujny na wszelkie nowe media, ponieważ nasza publiczność jest widzem masowym. Nie chcemy pominąć żadnej grupy przy zapraszaniu i budowaniu zainteresowania wokół Teatru Muzycznego Capitol.
Czy kultura chodzenia do teatru uległa zmianie wskutek doby szybko zmieniających się technologii? Widzów ubyło czy jednak zainteresowanie wzrasta?
My raczej nie mamy problemów z widownią. Nie doszliśmy jeszcze do tego poziomu, który był przed pandemią, zresztą sezon 2019/2020 miał być w Capitolu rekordowym. Zastanawialiśmy się wtedy, jak grać jeszcze więcej, bo wszystko sprzedawało się na pniu, szczególnie na Dużej Scenie. Wpadłem na pomysł, żeby zrobić premierę poranną dla dzieci/młodzieży w scenografii jednego ze spektakli wieczornych. W ten sposób powstała „Alicja”, która jest grana w scenografii „Mocka. Czarnej Burleski”, możemy grać na jednej scenie dwa różne spektakle jednego dnia, czyli grać więcej. Następnie przyszła pandemia, która zamknęła teatry i później otwarcie było stopniowe. Publiczność nie wróciła do nas od razu. Nie osiągnęliśmy jeszcze dynamiki sprzedaży z 2019 roku. Nieprawdą jest, jak głosi legenda, że do Capitolu nie można kupić biletów. Jeżeli teraz pójdzie Pani do kasy, na pewno kupi bilety na wiele zbliżających się tytułów. Mówimy jednak o frekwencjach bardzo dobrych, z reguły powyżej 80%. Na „Romeo i Julię” mamy sprzedane wszystkie bilety do końca stycznia, większość zakupiona została przed premierą, więc bardzo się cieszymy, że widzowie obdarzają nas takim zaufaniem. Pandemia nas trochę rozleniwiła i przyzwyczaiła do częstszego szukania treści artystycznych w streamingu. Technologia jest wspaniała, ale często konkurencyjna dla tradycyjnych form. Nie boję się jednak, że sztuczna inteligencja może zastąpić żywych artystów teatru.
Dlaczego?
Teatr to wymiana energii między performerami i widzami. Tu i teraz. Tego nie będą w stanie zastąpić nawet najlepsze awatary. Nie wierzę, że sztuczna inteligencja może jakkolwiek zagrozić tej formie sztuki. Natomiast jestem pełen obaw, jeśli chodzi o dzieła plastyczne, produkcję muzyczną czy kino.
Czy w związku z tym możemy spodziewać się zmiany definicji, pojmowania artysty?
Kto jest autorem dzieł sztucznej inteligencji? Regulacje prawne powinny ulec zmianie, prawa autorskie, definicja, wg której w obecnie obowiązujących przepisach prawnych dzieło jest wytworem człowieka. Sztuczna inteligencja będzie się starała uzyskać coraz większą autonomię, to już się dzieje.
W jaki sposób utrzymać balans pomiędzy pracą dyrektora, aktora, reżysera i muzyka?
Dwa lata temu podjąłem decyzję, że nie chcę już pełnić funkcji dyrektora naczelnego. Zaproponowałem Prezydentowi Wrocławia na to stanowisko mojego wieloletniego zastępcę Huberta Zasinę. Wciąż jednak mam głowę pełną pomysłów, siłę i determinację, żeby zarządzać artystyczną kreacją Capitolu jako dyrektor artystyczny. Dzisiaj, po dwóch sezonach mogę powiedzieć, że to była ze wszech miar dobra zmiana. Dzięki temu mogę więcej czasu przeznaczyć na reżyserię, pisanie, aktorstwo i tworzenie materiału na moją następną płytę. Aktualnie moje plany reżyserskie sięgają do połowy 2027 roku w kolejnych teatrach w Polsce.
Jak w takim przypadku wygospodarować przestrzeń na czas wolny, odpoczynek?
Był taki moment, nie chcę tego nazywać wypaleniem, ale czułem, że ono może się czaić za rogiem. W związku z tym, kilka lat temu, zrezygnowałem z wielu moich aktywności. Podjąłem decyzję, że rezygnuję z pełnienia funkcji dyrektora artystycznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej oraz pracy w szkole teatralnej. Musiałem skupić się na rzeczach najistotniejszych. Bardzo pilnuję czasu poza pracą, nawet kosztem zarabiania pieniędzy. Wiem, że muszę mieć w tygodniu przynajmniej jeden cały dzień wolny. Dla przykładu dzień, w którym gram spektakl wieczorem, pomimo wolnego poranka czy popołudnia, to jednak nie jest w pełni wolny dzień. Zupełnie inaczej funkcjonuje nasza głowa, kiedy wiemy, że za kilka godzin mamy wejść na scenę. W związku z tym wiem, że potrzebuję minimum jednego całkowicie wolnego dnia w tygodniu i staram się tego trzymać.
Co najbardziej lubi Pan robić w pracy artystycznej?
Tu od zawsze jest mój problem, dlatego działam na wielu płaszczyznach. Bardzo lubię różnorodność i zmiany. Moją najświeższą pracą jest rola Ojca Laurentego, czyli aktorstwo, ale już przygotowuję się do reżyserowania kolejnego spektaklu. Chyba to właśnie reżyseria obecnie najbardziej mnie pochłania. Z drugiej strony, świetnie było po latach wrócić na scenę… Jednak myślę też o mojej nowej płycie i pisaniu kolejnych piosenek. Natomiast są takie pola, którymi raczej nie będę się w teatrze zajmować, na przykład projektowaniem kostiumów czy tworzeniem muzyki do musicali.
W takim razie, co jest najmniej lubianym aspektem tego typu pracy?
Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że raczej nie robię rzeczy, których nie lubię. Spotkało mnie wielkie szczęście, że mogę w ten sposób funkcjonować. Praca jest moją pasją. Jeżeli byłaby rzecz, która nie daje mi frajdy, to pewnie bym z niej zrezygnował. Jednak to nie oznacza, że w tych wszystkich moich działaniach nie ma problemów. Zdarzają się, chociażby w artystycznym zarządzaniu teatrem, szczególnie w okresie przedpremierowym. Natomiast z tym wszystkim można sobie poradzić. Jest to nieodzowny element absolutnie wspaniałego zjawiska, jakim jest teatr i wystawienie każdego, kolejnego przedstawienia.
Jaki jest pana ulubiony typ ról? W które z największą chęcią się pan wciela?
W „Jerry Springer The Opera” Jana Klaty zagrałem postać, która początkowo jest swojego rodzaju „rozgrzewaczem” publiczności w studiu telewizyjnym, natomiast w drugim akcie ujawnia się jako Szatan. W „Lazarusie” zagrałem Valentine`a, w dublurze z Cezim Studniakiem, również jest to dosyć mroczny charakter. Jedną z moich inspiracji dla Ojca Laurentego był niejaki Apostoł Tomasz, youtuber, który założył swój kościół i uzdrawia, niesie Słowo Boże w sposób dość brawurowy. Zazwyczaj postać duchownego oddaje stereotyp spokojnego mnicha, który jest głosem rozsądku w historii Romea i Julii. Nasz Laurenty jest dużo bardziej dynamiczny niż nakazywałaby tradycja grania tej roli. Dba o swoją pozycję. Chce być lubiany i popularny. Lubię grać bohaterów, którzy nie koniecznie są dobrymi ludźmi, ale będą przy tym dynamiczni, intensywni.
Z czego jest pan najbardziej dumny w swoim dorobku artystycznym?
Właściwie, aktora ocenia się po ostatniej roli, reżysera po jego ostatnim spektaklu, a wokalistę po ostatniej płycie. W związku z tym myślę tu o tych najświeższych moich pracach. Z wielu z nich jestem dumny. Jeśli chodzi o aktorstwo — Ojciec Laurenty, ponieważ jest on grany z największym bagażem aktorskiego doświadczenia. W reżyserii chyba „Mock. Czarna Burleska”. Natomiast z twórczości muzycznej wybrałbym płytę „Wrażliwość na olśnienie w normie”.
Czy jest taka rzecz, której wolałby pan już nie powtórzyć?
Tak. Przez wiele lat, z moim przyjacielem Mariuszem Kiljanem, zarabialiśmy pieniądze na komercyjnych imprezach, śpiewając piosenki na jubileuszach firm. Z czegoś trzeba było żyć. Oczywiście przy okazji zdarzyło się wiele śmiesznych historii, ale z drugiej strony też nieprzyjemnych wspomnień. To były w końcu dzikie lata 90-te, początki polskiego kapitalizmu. Zrobiliśmy o tym spektakl pod tytułem „Dżob”. Do dziś mnóstwo widzów pyta o ten tytuł. My jednak powstrzymaliśmy dalsze jego granie. Na samą myśl, że miałbym wrócić do śpiewania „Ore, ore” czy „Kolorowych jarmarków” robi mi się niedobrze. Przypominam sobie wtedy energię tych występów dla widowni, często mocno sfatygowanej alkoholem. Nie chcę wchodzić znowu do tej mętnej rzeki. Mimo wielu wesołych piosenek, przesłanie „Dżoba” było dość ponure. Dobrze jest sprawdzić się w tym brutalnym świecie komercji, ale najgorzej jest w nim zostać na zawsze. Nam udało się w odpowiednim czasie z tego wycofać.
Bez czego trudno byłoby dzisiaj przetrwać w branży artystycznej?
Trzeba mieć do siebie dystans. Jeżeli nie wychodzi nam przez rok, później drugi, trzeci, kiedy staramy dostać się do jakichś obsad, chodzimy na castingi, może to być sygnał, że warto zająć się czymś innym. Próbować dalej, ale jednocześnie poszukać nowej drogi, żeby nie zwariować i nie popaść w depresję. Nie powinno się też przekarmiać swojego ego. Z drugiej strony, potrzebna jest w tym zawodzie dobrze pojęta bezczelność. Dla zachowania równowagi przydatna jest pokora. Zawsze życzę moim córkom: bądź mądra, grzeczna i szalona. Czasami warto i trzeba umieć być grzecznym. Podobnie z byciem szalonym, znaczy wolnym, robiącym rzeczy ryzykowne, bezczelne. Trzeba tylko dobrze rozpoznać kiedy być grzecznym, a kiedy szalonym.
Aktualnie chyba brakuje na świecie równowagi pomiędzy tymi cechami.
Myślę, że media społecznościowe wykształcają matryce, w których chcemy się za wszelką cenę zmieścić. Wskutek tego bardzo upodobniamy się do siebie i coraz trudniej znaleźć ludzi naprawdę oryginalnych. Szaleństwo dzisiaj jest też często koncesjonowane, czyli zrobię coś tak szalonego, jak widziałem na Instagramie. Mało kto naprawdę szuka, na przykład swojego unikatowego stylu ubierania się. Indywidualność zanika. Razem z moją żoną, która między innymi zajmuje się projektowaniem kostiumów teatralnych, spędziliśmy dużo czasu w Wałbrzychu, ponieważ robiliśmy tam spektakl „Życie Galileusza” autorstwa Bertolta Brechta. Tam właśnie zauważyliśmy u młodzieży, że istnieją dwa, może trzy typy ubioru. Mówię tutaj o młodych osobach w wieku około 16/17 lat. W ramach tych dwóch/trzech koncepcji, może nawet z pozoru oryginalnych, wszyscy wyglądają tak samo.
Możliwe, że dopiero oderwanie się od dominującej mody, perspektywy mediów społecznościowych i kontakt ze sztuką pozwolą na próbę odkrycia siebie, swojej tożsamości.
Tak, na przykład przypominam sobie czas, kiedy reżyserowałem spektakl dyplomowy ze studentami Akademii Teatralnej w Warszawie, obserwowałem młodych adeptów sztuki i oczywiście wśród nich widziałem więcej oryginalności, indywidualności. Artyści inspirują świat do zmian, jest to nasza powinność. Dwa dni temu, pozwolę sobie do tego wrócić, oglądałem spektakl Mateusza Pakuły o problemie eutanazji. Następnie w dyskusji, którą prowadziła Grażyna Torbicka zauważono, że sztuka może zapoczątkować rozmaite dyskusje społeczne, uwrażliwiać na pewne społeczne tematy, inspirować wielkie zmiany, ponieważ działa na emocje w przeciwieństwie do zimnej, naukowej statystyki. Z tego powodu kultura jest ważnym elementem naszego życia społecznego i państwowego, którą należy pielęgnować i dotować. Również wiele nowych technologii jest inspirowanych przez dzieła sztuki. W związku z tym, jeżeli kultura jest pomijana, na przykład w myśleniu o budowaniu społeczności państwa, miasta, miasteczka czy wsi, to podejmujemy tym samym decyzję będącą rodzajem „wykastrowania” i uwstecznienia jej członków.
Jakie słowa chciałby Pan przekazać samemu sobie za dziesięć lat?
Dbaj o zdrowie, bo to jest bardzo ważne. Kilkukrotnie, dosyć dramatycznie, przekonałem się o tym. Jestem w takim wieku, że moja fizyczność, mój organizm dopomina się już coraz mocniej o uwagę. Chciałbym pracować intensywnie do końca życia, a będę żył 105 lat. W związku z tym mam przed sobą jeszcze 53 lata. Więcej, niż przeżyłem do tej pory. Nie chcę być niedołężny, bo to mi uniemożliwi pracę.
Wszyscy, niezależnie od wieku, powinniśmy zaaplikować te słowa do swojej rutyny. Szczególnie w pędzie współczesnej rzeczywistości.
Każdy człowiek, wykonujący jakąś pracę, musi dbać o narzędzia, a w pracy artysty są to: świeża głowa i otwarta wyobraźnia. W wielu zawodach artystycznych również sprawność fizyczna, jak w aktorstwie czy śpiewaniu. Zatem, za dziesięć lat powiedziałbym do siebie: dbaj o zdrowie.
Konrad Imiela – absolwent wrocławskiej PWST, aktor, reżyser, autor scenariuszy i piosenek. Od 2002 roku związany z Teatrem Muzycznym Capitol we Wrocławiu, w którym pełni rolę dyrektora artystycznego. Z pasją tworzy nowoczesny, odważny repertuar, łączący tradycję teatru muzycznego z innowacyjnymi formami scenicznymi. Otrzymał Wrocławską Nagrodę Teatralną 2012 „za oryginalną koncepcję sezonu zmieniającą kanoniczny wizerunek teatru muzycznego”. W ostatniej premierze dramatu „Romeo i Julia” ukazuje publiczności nowe, nieszablonowe spojrzenie na postać Ojca Laurentego.