EN

23.08.2021, 12:29 Wersja do druku

Zapiski oficera Armii Trójmorza – oficjalny dziennik FST Trans/Misje 2021

„Płaszcz” Teatru Credo z Sofii, Lalki, moje ciche siostry" i „Zapiski oficera Armi Czerwonej” z Wileńskiego Teatru Studio oraz „Wiśniowy sad” z Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie na Międzynarodowym Festiwalu Sztuk  Trans/Misje Trójmorze w Rzeszowie. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalu.

fot. mat. organizatora

Niedziela, 22 sierpnia 2021

Gogol w angielskim „Płaszczu” – o spektaklu Teatru Credo z Sofii

W festiwalowym katalogu napisano, że Teatr Credo z Sofii łączy sztukę dramatu z językiem klaunów cyrkowych, komedii dell’arte, lalkarstwa oraz pantomimy, tworząc zaskakujące i wyraziste formy ekspresji scenicznej. Po obejrzeniu bułgarskiej adaptacji sławnego Płaszcza Mikołaja Gogola – potwierdzam; to istotnie prawda. Historia najbardziej pospolitego i niczym się nie wyróżniającego się petersburskiego urzędnika, Akakiusza (A kak uż budet) Akakiuszowicza, który postanawia uszyć sobie nowy płaszcz, gdyż stary po prostu nie nadaje się już do użycia, staje się – podobnie jak w wielu innych adaptacjach – metaforą losu człowieka, któremu zabiera się wolność. Tym zaś, co wyróżnia spektakl bułgarskich artystów, jest znakomicie dobrana forma przedstawienia, oparta na mariażu różnych konwencji teatru ze wspaniałym aktorstwem.

Bohaterem spektaklu, jak się nieoczekiwanie okazuje, nie jest wcale Akakiusz Akakiuszowicz Kamaszkin (nazwisko mówiące), lecz dwójka ukraińskich hycli, którzy krążą po mieście i wyłapują bezpańskie psy. Z tej perspektywy opowieść o człowieku i jego losie, którą można podsumować słynnym przysłowiem lepsze jest wrogiem dobrego, zyskuje podwójne dno, a na tle tego, co dzieje się na Ukrainie, zwłaszcza wschodniej, zyskuje nieoczekiwanie aktualny kontekst.
Nina Dimitrova i Stelian Radev w rolach narratorów mają nie tylko świadomość tej wieloznaczności gogolowskiego arcydzieła, lecz także łatwość i pewność w łączeniu swojego aktorstwa z pozornie prostą, aczkolwiek skomplikowaną formalnie maszynerią spektaklu. Za to należą się im największe brawa.

Jedynym rozczarowaniem wieczoru był dojmujący brak języka bułgarskiego, którego znakomita melodia została zastąpiona powszechną i używaną bez opamiętania angielszczyzną. Aczkolwiek nie należy tu zbytnio winić Artystów, gdyż o wyborze języka gry zadecydowała moneta, czyli ślepy los (aktorzy Teatru Credo mogą grać ten spektakl w kilku językach!). Już dziś zwrócę się zatem do Fatum, by podczas kolejnej wizyty bułgarskich artystów w Polsce pozwoliło im założyć szyty na miarę, bułgarski płaszcz – ten najpiękniejszy…

Polskie opowieści z Wilna – o spektaklach Teatru „Studio”

Wileński Teatr „Studio” to najstarszy obecnie i największy polski teatr na Litwie. Na MFS Trans/Misje mieliśmy okazję zobaczyć dwa jego spektakle: Lalki, moje ciche siostry wg prozy Henryka Bardijewskiego w reżyserii dyrektorki teatru, Liliji Kiejzik, oraz Zapiski oficera Armii Czerwonej na podstawie powieści Sergiusza Piaseckiego w reż. Sławomira Gaudyna. Oba te spektakle to w praktyce monodramy; oczywiście w Zapiskach pojawia się na chwilę na scenie dwójka innych aktorów, ale ich role są zaledwie epizodami.

Pierwszy z wileńskich spektakli to adaptacja tekstu Henryka Bardijewskiego – zapomnianego dziś prawie zupełnie w Polsce prozaika, autora dramatów, słuchowisk i tekstów kabaretowych. Ukazuje on młodą kobietę (Agnieszka Rawdo), która tak zatraca się w swoim nieszczęściu, że stopniowo osuwa się w szaleństwo. Po pewnym czasie okazuje się, że opowieść bohaterki oglądamy z perspektywy domu wariatów, do którego po raz kolejny trafiła. Świadkami jej cichego dramatu są – przynajmniej w tekście – lalki, jej jedyne przyjaciółki i powiernice. Bohaterka spektaklu Liliji Kiejzik nie zawraca sobie nimi jednak zbytnio głowy, jakby już nie wierzyła, że w czymkolwiek mogą jej pomóc. A może po prostu nie jest w ogóle szalona, tylko się za tym szaleństwem ukrywa; może jest ofiarą społeczeństwa, które nie akceptuje słabości czy egzystencji kobiet, upatrując w kryzysach je dopadających histerii czy szaleństwa. W ten sposób bowiem najłatwiej je zdyskredytować i uprzedmiotowić.

Zapiski oficera Armii Czerwonej to z kolei adaptacja rozgrywającej się w Wilnie powieści Sergiusza Piaseckiego. Napisana w formie pamiętnika, rozbudowana nowela polskiego pisarza białoruskiego pochodzenia jest w istocie groteskowym, momentami wręcz absurdalnym zapisem mentalności typowego, niezbyt wymyślnego obywatela Rosji. Utwór ten dość okrutnie obchodzi się z Rosją i jej mieszkańcami, aczkolwiek pisany jest z perspektywy polskiej, naznaczonej traumą stalinizmu i jego mariażu z hitleryzmem. Wileński spektakl, będący popisem aktorskim Edwarda Kiejzika, nie wychodzi w swoich założeniach poza perspektywę pisarza, stając się śmieszną, acz niezbyt wymyślną inscenizacją głównego zamysłu pisarza wrogiego wobec Rosji, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Najważniejszą z nich w teatrze Gaudyna jest brak namysłu nad człowieczeństwem Michaiła Zubowa, któremu nie udaje się zaistnieć w głębszej perspektywie. Skazę tę próbuje naprawić swoją kreacją Edward Kiejzik, ale trudno jest wygrać na scenie z utworem tak jednoznacznie agitacyjnym i jednostronnym. Sam strach przed czymś oraz naturalna historyczna trauma, będąca wynikiem tragicznej historii, to na arcydzieło teatru stanowczo za mało.

Polskiemu Teatrowi „Studio” w Wilnie życzę spełnienia marzeń czyli odzyskania wreszcie od Rosjan kultowego Teatru na Pohulance. Oglądając jednak spektakl Gaudyna na rzeszowskiej scenie jestem przekonany, że dobrowolnie nam go na pewno nie oddadzą.

fot. Monika Stolarska

Sobota, 21 sierpnia 2021

Gruzini dzierżawią „Wiśniowy sad” – o Czechowie z Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie

Rzeszowski Wiśniowy sad zapamiętam na długo, przede wszystkim ze względu na wstrząsającą finałową scenę pożegnania Raniewskiej (znakomita w tej roli Mariola Łabno-Flaumenchaft) z jej dotychczasowym życiem oraz niemniej poruszającą scenę niedopełnienia się relacji Łopachina (Robert Żurek) i Warii (Dagny Mikoś). Pierwsza z nich dzieje się niepostrzeżenie. Sad i majątek sprzedany, byli mieszkańcy właśnie go opuszczają, a my jesteśmy świadkami mikroscen rozmów towarzyszących wyjazdowi. Nie wiadomo, kiedy na scenie zostaje nagle tylko Raniewska i ze łzami w oczach wygłasza kilka słów, będących esencją treści Wiśniowego sadu: O mój kochany, mój najdroższy piękny sadzie! Życie moje, moja młodość, szczęście moje, żegnaj! (tłum. A.L Piotrowskiej). Mariola Łabno-Flaumenchaft wyrzuca z siebie te słowa, dławiąc się nimi, po czym zaczyna niemo krzyczeć, synchronizując się z dźwiękiem trąbiącego, rozszalałego pociągu, który zmiecie za chwilę nie tylko ją, ale cały jej świat, łącznie z innymi bohaterami dramatu. Przyznam, że od razu stanęła mi przed oczami inna ikoniczna scena rosyjskiej literatury – moment, gdy zagubiona i nieco zdziwiona nagłym impulsem Anna Karenina rzuca się pod pociąg.

Patrząc na Raniewską, pomyślałem, że odniesienie to zaskakująco tu pasuje. Choć będzie ona dalej żyć i „pchać swój pług przez kości umarłych” – Czechowowska opowieść jest przecież w spektaklu Andro Enukidze jakąś retrospekcją z jej dawno porzuconego życia – wewnętrznie właśnie popełnia samobójstwo, skazując się na ziemskie – a może i wieczne – niespełnienie. Odmawiając świadomie dalszej publicznej egzystencji, rzuca całą swoją zbolałą duszę pod pociąg, żeby już na zawsze zamknąć się w grobie swoich własnych wspomnień i życia, po którym nie trzeba było jeszcze – żeby zacytować Maszę z Mewy – nosić żałoby. W tym zaś swoim „grobie” zamienia się w starego, pozostawionego w finale sztuki samemu sobie służącego Firsa – postać, którą w Rzeszowie wycięto, zapewne dlatego, że Raniewska udatnie go w tej koncepcji dubluje i zawłaszcza. Może dlatego też wciąż porusza kwestię jego leczenia, pytając w gruncie rzeczy o leczenie samej siebie.

Inną sceną, pozostającą na długo w pamięci, jest ostatnia rozmowa Warii i Łopachina, rozmowa, która miała ich do siebie zbliżyć na tyle, żeby mogli się wreszcie połączyć. Jej paradoks u Czechowa polega na tym, że im bardziej chcą to zrobić, tym bardziej się od siebie oddalają, przekonując się dojmująco na własnej skórze, że same chęci w ludzkim życiu nie wystarczą. Że muszą się zdarzyć jeszcze sprzyjające okoliczności, inaczej wiele spraw, wyglądających na niemal pewne, się nie udaje. Dagny Mikoś i Robert Żurek grają tę scenę koncertowo; na powierzchni powagi tej rozmowy stopniowo zaczyna się pojawiać jakaś piana błazeństwa, coś, czego żadne z nich się nie spodziewało, a co natychmiast pozwala im ukryć swój wstyd i zażenowanie deklaratywnością, potrzebą przekładania głębi uczuć na słowa, te nieszczęsne szeleszczące dźwięki. Koncertem aktorskim jest też sekwencja wzajemnych spojrzeń i drobnych gestów, wykonywanych mimochodem przez Mikoś i Żurka – to scena z gatunku tych, których nie można zaplanować, bo każdy element jest tu niczym bilardowa kula, poleci tam, gdzie została właśnie skierowana. Owa rozmowa rzeszowskich aktorów w rolach Czechowowskich kochanków, tej parodii Romea i Julii, złożona z niepotrzebnych słów, emocji, ukrywanych spojrzeń, jawnych gestów okazała się wczorajszego wieczoru aktorską grą perfekcyjnych bilardowych trafień, żeby w swej treści ukazać nam się jako ludzka życiowa katastrofa dwojga poczciwych i głęboko nieszczęśliwych ludzi. Wielkie dla nich obojga brawa, choć Robertowi Żurkowi kłaniam się w pas najuniżeniej. Uważam bowiem, że wreszcie na rzeszowskiej scenie zagrał postać i rolę godną swojego niezwykłego talentu. Wreszcie miał okazję pokazać pełen wachlarz umiejętności i emocji, rozpiętych pomiędzy znakomitą literaturą, teatrem czy szerzej sztuką a głębią ludzkiego doświadczenia, zapisaną w DNA Czechowowskich postaci. Brawo.

Co do samej koncepcji Enukidze, jest ona niezwykle interesująca – brak jej bowiem „konkretności symbolicznej”, przypisanej na przykład tytułowemu wiśniowemu sadowi – ale ma się wrażenie, że gruziński reżyser nie przemyślał do końca komunikatywności niektórych scenicznych rozwiązań (kwestia balu czy rewolucji, o której na przykład w spektaklu słyszę, ale jej w postaci teatralnych znaków czy narracji nie widzę), wierząc zapewne bezgranicznie w inteligencję i teatralną erudycję publiczności (oby nie w genialność własnych zabiegów). Z tym zaś jest różnie, wato więc przypilnować, żeby każdy z nas, widzów, dostał odpowiednie wędki do łowienia grubych ryb, rzekomo pływających w teatralnym stawie.

Każdy liczący się i szanujący festiwal rozpoczyna się w tym roku Wiśniowym sadem, tym samym uważam MFS TRANS/MISJE TRÓJMORZE za rozpoczęte i szanujące się, liczyć się zaś z nim będę do 29 sierpnia.

Sobota, 21 sierpnia 2021, ranek

Wczoraj z przytupem rozpoczęła się kolejna edycja MFS TRANS/ MISJE, tym razem w wersji – TRÓJMORZE. Od dziś zapraszam Państwa do śledzenia oficjalnego dziennika festiwalu: Zapiski oficera Armii Trójmorza, w którym mam zamiar relacjonować dla Was głównie wydarzenia teatralne, ale i nie tylko! Dyrektorowi Festiwalu, Janowi Nowarze oraz Kuratorce Trans/Misji, Jagodzie Skowron serdecznie dziękuję za zaproszenie i gościnę, Państwa zaś zapraszam nie tylko tutaj, ale i na moja stronę na FB, gdzie będę wrzucał teksty, zdjęcia i inne informacje:

https://www.facebook.com/domagalasiekultury/


Źródło:

www.domagalasiekultury.pl
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

21.08.2021