Gdy raz wejdziecie do bajkowej krainy wyobraźni Kazimierza Wiśniaka, nie będziecie chcieli z niej wyjść. Pisza Magda Huzarska-Szumiec w „Krakowie i świecie”.
Stojąc przed tym obrazem, trudno się nie uśmiechnąć. Na scenie ułożyła się tu zmysłowo „Wenus z Urbino", choć chyba nie jest jej tak wygodnie jak u Tycjana, gdyż ciało kobiety przecinają sznurki. Gdy się za nie pociągnie, naga piękność ożyje jak marionetki, które przystanęły tuż obok, przypatrując się jej z zawstydzeniem. Teatralny mag ma już ochotę za nie pociągnąć, ale na razie tylko odchylił horyzont, by podglądać całe to towarzystwo. Nie trzeba się uważnie przypatrywać jego twarzy, od razu można ją rozpoznać. Tak, to Kazimierz Wiśniak, wybitny scenograf, rysownik, malarz, pisarz, jednym słowem twórca pogodnych, zaczarowanych światów. Gdy się raz do nich wejdzie, trudno je opuścić.
Kazimierz Wiśniak przebywa w nich od 92 lat, a może troszkę krócej, bo przecież musiał stać już na nogach, by móc wbiec do tajemniczego ogrodu, jaki znajdował się na tyłach rodzinnego domu w Łodzi. Tam właśnie zaczęła się kształtować jego wizualna wyobraźnia. - Ten ogród to było coś niesamowitego, wieś w środku zadymionego miasta. U nas panowała bieda, nie było zabawek, książek. Starsze siostry brały mnie więc do ogrodu i pokazywały motylki, biedronki, jaszczurki, króliki, które ktoś hodował tam w klatce. Szybko zacząłem je rysować, kolorować akwarelkami, żyć w ich świecie - mówi pan Kazimierz.
Rysowanie bardzo go wciągnęło, ale gdy podrósł, nie miał szansy iść do liceum plastycznego. Zapobiegliwe siostry poradziły mu, żeby poszedł do technikum budowlanego. I tak zrobił, a po szkole dostał nakaz pracy w zawodzie w Gubiniu nad Nysą Łużycką. - Nie było mi tam źle, ale chciałem się dalej kształcić. Zdecydowałem się studiować w Krakowie, bo to było mityczne miasto mojego dzieciństwa. Ojciec cały czas obiecywał, że pojedziemy do Krakowa, ale nigdy nie było na to pieniędzy.
Na Wydział Architektury Wnętrz ASP przyjęto pana Kazimierza bez problemu. Gdy zbliżał się do końca studiów, przyjaciel Andrzej Majewski namówił go, by razem poszli na scenografię. Tworzyli dwuosobową grupę i mieli szansę uczyć się u samego Karola Frycza. Wystawa młodych scenografów na zakończenie studiów zgromadziła tłumy. Wśród oglądających był Henryk Tomaszewski, twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy. - Nasze wyobraźnie się uzupełniały, dzięki niemu magia teatru wciągnęła mnie bez reszty. Tomaszewski robił zupełnie szalone rzeczy, jak Hamleta bez słów, którego chciano oglądać na całym świecie. Z tych wyjazdów przywoził różne, fantastyczne rzeczy, w tym XIX-wieczne porcelanowe lalki. Miał ich tak dużą kolekcję, że pewnego razu postanowił w Karpaczu stworzyć z nich muzeum. Ja je urządziłem, budując gabloty w kształcie domków. Do dzisiaj to muzeum cieszy się powodzeniem.
Kazimierz Wiśniak przez lata pracował w teatrze, został nawet dyrektorem Bagateli, która zaczęła wówczas odnosić sukcesy za granicą. Nie spodobało się to jednak ówczesnym władzom i artysta został zwolniony. - Bardzo to przeżyłem. Ale właśnie wtedy zaproszono mnie na plener. W Bieszczadach, wśród niesamowitych barw liści poczułem ulgę - nie musiałem już siedzieć w ciemnych, dusznych salach teatralnych. To była wolność.
Takiej wolności doświadczał też w Lanckoronie, która na pewien czas stała się jego miejscem na ziemi. - Tam, na zboczu góry miałem swoją samotnię, gdzie malowałem, rysowałem. Za oknem rozciągał się bajkowy widok na wzgórza. Obsadziłem dom winobluszczem trójklapowym, który obrósł cały mur, jesienią to była ściana czerwonych liści. Na wsi mówili, że dom Wiśniaka płonie.
Czasami w Lanckoronie odwiedzał go Piotr Skrzynecki, z którym razem zakładali Piwnicę pod Baranami. Połączyła ich podobna wrażliwość nie tylko na sztukę, ale i na naturę. - Dlatego na rysunkach i plakatach do „piwnicznych" programów przedstawiałem go zawsze tak jak się nosił, z kwiatkiem w kapeluszu czy butonierce.
Te plakaty, a także wiele pięknie, a czasami zaskakująco oprawionych rysunków i obrazów artysty, projektów scenograficznych i uroczych drobiazgów jak filiżanki czy buteleczki na nalewki, możemy oglądać teraz w Archiwum Nauki PAN I PAL) w Krakowie na wystawie Kazimierz Wiśniak teatralny i piwniczny. Pochodzą one ze zbiorów Macieja Rudego i Hieronima Sieńskiego. To dwóch zapaleńców, których opętała sztuka pana Kazimierza i stwarzane przez niego zaczarowane krainy. Dlatego przygotowują kolejne ekspozycje prac artysty. Ta czynna będzie do końca sierpnia.
*
Kazimierz Wiśniak zadebiutował jako scenograf w Teatrze Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze, a jako rysownik w „Przekroju". Był założycielem Piwnicy pod Baranami i scenografem Teatru im. J. Słowackiego i Starego Teatru, a następnie Teatru Bagatela, którym kierował w latach 1982-1986.
Magda Huzarska-Szumiec - dziennikarka, teatrolożka, jurorka Marki Radia Kraków. Miłośniczka win o wszystkich kolorach...
Odpowiada Kazimierz Wiśniak
Książka, jaką zabrałby pan na bezludną wyspę, to...
Dziennik Samuela Pepysa z XVII wieku. To fascynująca lektura.
Bez jakich przedmiotów nie potrafiłby się pan obejść?
Chyba nie dałbym rady bez długopisu, kredek i papieru. Używam ich codziennie.
Jaki sen najczęściej do pana powraca?
Mam teraz bardzo dziwne sny. Tłoczą się w nich ludzie, których kiedyś znałem.
Czy miewa pan koszmary?
Nie, bo ja się nie boję snów. Nie boję się też nocy, szczególnie tych księżycowych. Lubiłem w Lancko-ronie, jak światło księżyca kładło się na podłodze.
Miejsce w Krakowie, do którego pan zawsze powraca to...
Oczywiście Rynek. Bywam tu codziennie. Zawsze kogoś znajomego spotkam, napijemy się kawy. Nie mogę się doczekać, jak skończą remontować ulicę Krupniczą. Już teraz z tymi drzewkami jest tam ładnie. A jak do tego dojdą kawiarniane ogródki, to będę przesiadywał w tym miejscu.
A jakich miejsc pan w Krakowie unika?
Nie ma takich miejsc. Mnie wszystko ciekawi. Czasami wsiadam do tramwaju i jadę na obrzeża Krakowa. Wysiadam w przypadkowym miejscu i patrzę, jak miasto się zmienia. Cieszę się, że jest coraz ładniejsze.
Kolor, bez którego świat nie miałby sensu, to...
Błękit.
Kolor, bez którego świat mógłby się obejść...
Szarość, choć to nie jest kolor.
Główna cecha pana charakteru to...
Lubię ludzi.
Jakie cechy charakteru powinien mieć prawdziwy przyjaciel?
Powinien być prawdomówny i pomocny w różnych sytuacjach.
Czego pan najbardziej nie lubi?
Bezsensownego krytykanctwa i narzekactwa.
Czego pan nie lubi u siebie?
Bałaganiarstwa. Nawet jak codziennie sprzątam i odkładam rzeczy na miejsce, to za chwilę one znowu są gdzie indziej. Machnąłem już na to ręką.
Gdyby mógł pan wybrać jakieś stworzenie, w które chciałby się pan zmienić, co to by było?
Mewa. Mewy są dla mnie uosobieniem wolności.
Którego z nieżyjących już malarzy chciałby pan spotkać?
Pietera Bruegla. Sądząc po jego obrazach, na których tyle się dzieje, byłby skory do pogaduszek.
A z którym z pisarzy chętnie uciąłby pan sobie pogawędkę?
Z Mironem Białoszewskim. Chciałbym odwiedzić go w jego mieszkaniu, gdzie działał Teatr Osobny.
Gdyby mógł się pan przenieść w czasie, w jakiej epoce chciałby pan wylądować?
Zostałbym w naszej. Tu mi dobrze.