EN

4.06.2024, 10:47 Wersja do druku

Zacieranie śladów

„Folwark zwierzęcy" George'a Orwella w reż. Jana Klaty w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Wojciech Lipowski w „Śląsku".

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Nie da się uwolnić życia zbiorowego od nakazów i konwenansów. Gdyby tak się stało, kto wie, czy nie dowiedzielibyśmy się prawdy o naszej aktualnej kondycji. Wewnątrz każdej wspólnoty społecznej istnieje przecież skomplikowana, niewidoczna struktura zależności, odniesień, zbudowana na wątłej konstrukcji zasad, które obowiązują wewnątrz niej, ale czasem, w pewnych warunkach, ulegają zawieszeniu zaś ich wyznawcy często stają się obiektem manipulacji. Zbieg okoliczności sprawia, że niektóre jednostki bez większych szans na zaistnienie w strukturze wspólnoty przestają być anonimowe niezależnie od pozycji społecznej i zaczynają mieć coraz większy wpływ na kształtowanie nowych norm, zasad współżycia, biorąc na sztandar demokratyczne, sprawiedliwe hasła, ale w gruncie rzeczy odsłaniając inne, prawdziwe, despotyczne zamiary. Wystarczy przybrać odpowiednią pozę, odwołać się do znanych konwencji, następnie użyć technik manipulacji zapewniając sobie pozycję kolonizatora, zdobywcy, który w niedługim czasie doprowadzi do totalnego ubezwłasnowolnienia zbiorowości.

Podobny mechanizm bardzo wnikliwie prześledził w Folwarku zwierzęcym George Orwell, udowadniając, że podjęte w nim tematy są zawsze uniwersalne, aktualne i mimo upływu czasu niepokoją kolejne pokolenia. Okazją do ponownej lektury tej kanonicznej alegorii o despotycznym systemie sprawowania rządów jest najnowsza premiera Teatru Śląskiego, gdzie Orwella przeczytał Jan Klata reżyserując i adaptując dzieło wspólnie z Miłoszem Markiewiczem. Folwark zwierzęcy napisany w 1943 roku, wydany dwa lata później, stał się jednym z najważniejszych dzieł literatury światowej. Wydaje się, że nadal budzi zainteresowanie czytelników, którzy zaraz obok tego utworu bez namysłu umieszczają inną obowiązkową lekturę Orwella, czyli Rok 1984. W Teatrze Śląskim reżyser uwypuklił przede wszystkim motyw rewolucji zwierząt, skupiając się na dążeniu zbiorowości do zmiany świata, uwolnieniu od człowieczego jarzma, wprowadzeniu w życie idei wolności oraz równości. W tym kontekście spektakl Klaty to opowieść bardzo uniwersalna, skrojona podług klasycznej recepcji, ale może właśnie dlatego trafia ona celnie w problematykę społeczną. W szerszym ujęciu otrzymaliśmy w tej interpretacji opowieść o budowie, funkcjonowaniu, modyfikacji i w końcu upadku zbioru wyznawanych przez społeczność zwierząt zasad, ideałów.

Widoczną dominantą spektaklu stało się poczucie ubezwłasnowolnienia, świadomość nieobecności społecznej przedstawionego folwarcznego świata, uprzedmiotowienie w grze pomiędzy innymi, sąsiednimi grupami. To grunt podatny na wszelkie gry oparte na dążeniu do zdobycia władzy, manipulacji większą grupą. Narastająca wśród zwierząt chęć wyzwolenia spod panowania człowieka w tym wypadku to rozpoczęcie wędrówki w stronę iluzorycznego wyzwolenia, które też ktoś będzie kontrolował i czerpał korzyści. Jak wiadomo, na czele przewrotu stają świnie balansujące między propagandą i terrorem, budując nową przestrzeń dla władzy absolutnej, której cynizm sięgnie zenitu, gdy zostanie podparty znaną wszystkim frazą „tu wszystko jest możliwe, zwierzęta są szczęśliwe". One w końcu założą świńskie maski, gdy będą po ludzku mordować. Szczęście przybierze szybko zdeformowany kształt, podobnie jak podział dóbr a kolektywizm tak pięknie przedstawiony podczas otwierającego spektakl świetnie zaaranżowanego zebrania Anonimowych Rewolucjonistów, szybko oblecze się w maskę dyktatury depczącej szczytne idee, zamierzenia. Słowa Starego Majora, którego postać przekonująco i mistrzowsko zbudował Roman Michalski, zbudziły marzenia, świadomość, oczekiwania zwierząt, ale jego „miałem sen" szybko uleciało w zapomnienie podobnie jak postać wieszczącego początek nowego świata.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Jan Klata w prosty sposób, jak nigdy wcześniej w swoich adaptacjach, pokazał destrukcję zbioru ideałów rewolucji, kruszących się pod naporem bieżącej polityki, strachu, czy absurdalnych oskarżeń pod adresem niedawnych bohaterów. Bardzo przekonująco oddał puls wrzenia rewolucyjnego świata, szczególnie w scenach zbiorowych, których dynamika i treść stanowią oś narracyjną całości. Przyjrzyjmy się bliżej fragmentom tej barwnej struktury.

Warstwa przywódców zwierzęcych, którzy bardzo szybko zaczynają przypominać ludzi, ma swojego lidera wieprza Krzykacza. Marcin Gaweł wpisał interpretację tej postaci w spektrum nieoczywistych możliwości. Naczelny propagandysta systemu, pozornie na drugim planie, jednak zawsze w centrum, kontrolujący i manipulujący nowym światem, który wyłonił się z przewrotu przeprowadzonego w folwarku. Gaweł zaskakuje, zadziwia, prowokuje do pytań, jaką maskę przyłoży i kim stanie się w następnym wcieleniu. Towarzyszy mu udanie Bartłomiej Błaszczyński jako knur Napoleon, zdystansowany, ale równie nieprzewidywalny. Jest jeszcze Chrumak, grany przez Michała Piotrowskiego, bohater, którego zjadła rewolucja, ofiara systemu, skazany na banicję. Można rzecz jasna szukać odwołań do historii najnowszej, ale reżyser warstwę kontekstualną spektaklu pozostawia w dyspozycji odbiorcy.

Zasadnicza część zwierzęcej społeczności, oddaje znany z ludzkich struktur model społeczeństwa. Dobrze ogląda się w przekroju poszczególne grupy, wśród których mamy przykłady zwolenników rewolucji, jej przeciwników, a także tych, którzy urządzili się w nowym ładzie. Znakomita rola Grzegorza Przybyła jako konia pociągowego Boksera, pokazuje działanie mechanizmu propagandy. Wierny ideałom przewrotu, ślepo dlań pracuje, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji tego, co robi. Gdzieś obok przodownika pracy kręci się bezskuteczne głos sumienia, czyli klacz Koniczynka ciekawie oddana przez Ewę Kutynię, pełną dystansu i zdrowego rozsądku, wobec tego, co dzieje się w folwarku. Za plecami typowa oportunistka Kotka Aleksandry Przybył, modelowe przystosowanie systemowe w obliczu możliwych korzyści. Przybył zagrała z wdziękiem, ale też przejmujący jest jej cynizm wobec współtowarzyszy niedoli. Podobna postać, klacz Mollie, grana przez Ninę Batovską, w baletowych pointach przemierza świat, pokazując przy pomocy dostępnych atrybutów przynależność do arystokracji, dalekiej od spraw, którymi żyją inni, w końcu salwująca się ucieczką.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Ewa Leśniak w roli kozy Muriel, zwraca uwagę jako kolejny krytyczny głos dotyczący spraw zwierzęcego świata. Najlepiej wykształcona, umiejąca czytać próbuje edukować pozostałych, ale przynosi to marne efekty. Przewrót karmi się emocjami, żywiołem, a nie spokojną kalkulacją. Mamy też przykład cynicznego obserwatora w postaci Beniamina. Jerzy Głybin z całą maestrią pokazał, jakie konsekwencje rodzi zajmowanie pozycji komentatora poza nawiasem bieżących zdarzeń.

Jan Klata bezbłędnie panuje nad żywiołem społecznym przedstawionym w Folwarku zwierzęcym. Niezwykle trudno oddać dynamikę charakterów tak różnych postaci, barwnych osobowości. Klacie udaje się to znakomicie. Głównie w żywiołowych scenach psiej straży przybocznej nowej władzy, która pilnuje porządku i jest w pełni podporządkowana przywódcom, szczególnie że słynne zasady wypisane na jednej ze ścian uległy już znaczącej modyfikacji. Osobne brawa należą się grupie naiwnych owiec, które zachwyciły publiczność premierowego pokazu. Dolly, Polly, Holly, czyli Katarzyna Błaszczyńska, Alina Chechelska, Kateryna Vasiukova. Ofiary reedukacji kasty przywódców, zabawne, ubrane w znakomite stroje autorstwa Justyny Łagowskiej, ale przejmująco smutne w swym zmienionym przez propagandystów sloganie: „cztery nogi dobrze, ale dwie nogi lepiej". A nad tym wszystkim śmieszne i przerażające memento kruk Mojżesz rewelacyjnej okrytej czernią Anny Kadulskiej. Jej dojmujący krzyk, który rozdziera ciszę: „żadne zwierzę nie umiera bez powodu", przeraża. To postać ważna, odsyłająca do przestrzeni mitologii słowiańskiej. Ten przewodnik między światem ludzkim a duchowym tu funkcjonuje na prawach symbolu mądrości, tajemniczości, może magii?

Sceny zbiorowe, dynamiczne, atrakcyjne dla teatralnego widowiska, nieco przytłaczają w pewnym momencie. Można odnieść wrażenie, że więcej ciszy, wprowadziłoby więcej porządku i nuty refleksji do tego rozedrganego świata. Z drugiej jednak strony podkreślić należy, że reżyser dobrze operuje zbiorowością zaś obrotowa scena niczym zegar odmierza poszczególne epizody tego barwnego widowiska. Pomagają przy tym ciekawe i dobrze poprowadzone układy choreograficzne Maćko Prusaka, ciekawa, dobrze przemyślana scenografia i mające status osobnego bohatera sztuki niepokojące światło Justyny Łagowskiej.

Jan Klata stworzył spektakl przewidywalny, odczytał Orwellowskie frazy poważnie, porządnie z szacunkiem dla dzieła i autora. To nie zarzut, raczej podkreślenie wartości poznawczej, jaką niesie dla współczesnego odbiorcy przedstawiona adaptacja. Tragedia świata obok nas. Tragedia zwierząt, ludzi, zaburzonych relacji społecznych tak w końcu podobnych mechanizmów, w które ktoś ciągle wsypuje piasek. Sprawcą nieszczęść jesteśmy niezmiennie my. Kto wie, czy próba uwolnienia się od odpowiedzialności za winy popełnione wobec zwierząt, próba zatarcia śladów, przyjęcia partykularnej perspektywy patrzenia na rzeczywistość, nie stanie się w końcu aktem oskarżenia. A może jeszcze jest czas, aby to odwrócić?

Tytuł oryginalny

Zacieranie śladów

Źródło:

„Śląsk" nr 5