EN

16.03.2021, 08:13 Wersja do druku

Wypadek w dziejach teatru wyjątkowy - 120 lat temu odbyła się premiera "Wesela"

120 lat temu - 16 marca 1901 roku, w Krakowskim Teatrze Miejskim - odbyła się premiera "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. „Zdarzył się wypadek w dziejach polskiego teatru wyjątkowy”, bo "scena pokazała narodowi jakąś głębię jego duszy zbiorowej” - napisał Józef Kotarbiński.

fot. mat. Teatru im. Słowackiego

Zabawa weselna Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny, która odbyła się pod koniec listopada 1900 roku w podkrakowskich Bronowicach, trwała cztery dni. "Był to widok jedyny w swoim rodzaju i zupełnie niezwykły, kiedy u Tetmajera zasiedli przy stole panowie we frakach, a między nimi wiejskie kobiety w naszywanych gorsetach i w koralach u szyi, panie w sukniach wizytowych i chłopi w sukmanach" - relacjonował w liście do Frantiszka Vondraczka Lucjan Rydel. Stanisław Wyspiański był jednym z gości. "Pamiętam go jak dziś, jak, szczelnie zapięty w swój czarny tużurek, stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu, do tej izby raz po raz wchodziło po parę osób, raz po raz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę" - wspominał Boy-Żeleński, inny uczestnik bronowickich uroczystości.

Trzy miesiące później, pod koniec lutego 1901 roku w salonie państwa Kotarbińskich (Józefa Kotarbińskiego, dyrektora Teatru Miejskiego w Krakowie w latach 1899–1905) Wyspiański po raz pierwszy odczytał swoja nową sztukę zatytułowaną "Wesele". "W teatrze chodzą słuchy, że blady poeta Wyspiański złożył nową rzecz dyrekcji, że sam na głos czyta Dyrektorowi i plotka krąży, że biedny pan Józef zamęczony jest tym czytaniem czegoś, co nie jest sceniczne, że włażą po dwoje po to, aby zaraz wyjść, że coś tam bają ... ni do rymu, ni do sensu" - wspominała aktorka Wanda Siemaszkowa. Sam Kotarbiński - wbrew temu co twierdził po latach - do samej premiery nie wierzył w sukces sztuki. Próby odbywały się w atmosferze podniecenia i nerwowego wyczekiwania. Wiedziano, że Wyspiański napisał coś o weselu Rydla, a osobami w sztuce są jego znajomi, ale brakowało sprawdzonych informacji - plotkowano w gazetach i na salonach. Wyspiański przychodził na próby codziennie, ale tylko obserwował - nie chciał dawać aktorom wskazówek. Grający Muzykanta Władysław Ryszkowski wspominał: "(...) ani Wyspiański nie wtrącał się do reżyserii, ani Walewski {reżyser spektaklu} zbytnio się nie wysilał ? sztuka reżyserowała się sama. Reżyserował ją wysoki artyzm autora poprzez tekst zresztą przez nikogo nieobjaśniany i prawie przez większość aktorów, nie wyłączając reżysera, niezrozumiany”.

Trudności w interpretacji, brak wskazówek a przede wszystkim - brak wiary w powodzenie sztuki - wywoływały kpiny i złośliwe komentarze. Sami aktorzy byli autorami wielu plotek i żartów. Popularnością cieszył się dowcip, że "Wesele" to dramat o zgubnych skutkach alkoholizmu. Włodzimierz Sobiesław, który wcielił się w Gospodarza, powtarzał: "W tej sztuce nawet tygrys może przejść przez scenę i nikogo nie powinno to dziwić". Przetasowania w obsadzie miały miejsce jeszcze w przeddzień premiery, aktorzy odbyli łącznie sześć prób. Do spektaklu zaangażowano niemal cały zespół aktorski – była to obsada gwiazd, takich jak Wanda Siemaszkowa, Aleksander Zelwerowicz, Kazimierz Kamiński, Andrzej Mielewski, Józef Kotarbiński, Helena Sulima. W zaprojektowanej przez Wyspiańskiego, pozornie tradycyjnej scenografii imitującej izbę w bronowickiej chacie, kluczowa była gra świateł różnicująca plany i porządkująca wątki dramatyczne.

Helena Rydlowa, matka Lucjana i Haneczki, nie znała dokładnie treści dramatu, ale wiedziała, że pierwowzorami są członkowie jej rodziny, występujący pod prawdziwymi imionami. W rozmowie z Wyspiańskim poprosiła, aby wykreślił Haneczkę ze sztuki, na co ten odparł, że może wycofać utwór z inscenizacji, ale na żadne skreślenia się nie zgadza. Na to z kolei Rydlowa, znając jego opłakaną sytuację materialną, zgodzić się nie mogła. Skandal wisiał w powietrzu, gdy Wyspiański przyniósł kartkę z informacjami na afisz, gdzie wśród osób dramatu znalazły się Martyna, Zosia, Haneczka, Dolcio, Jaga, pani Domańska - imiona pierwowzorów postaci. Po perswazjach udało się Kotarbińskiemu wymóc zmianę Dolcia na Dziennikarza, Jagi na Pannę Młodą, a Domańskiej na Radczynię, ale reputacja trzech panienek z dobrych domów zawisła na włosku. Afisze rozlepione na murach miasta zapowiadały długo wyczekiwaną nowość i Gabrielę Morską w roli Martyny, Sylwię Jutkiewiczównę w roli Zosi oraz Jadwigę Czechowską jako Haneczkę. Helena Rydlowa wzięła sprawy w swoje ręce i na własny koszt wydrukowała nowe plakaty ze zmienionymi imionami dziewcząt. I tak zamiast Maryny, Zosi i Haneczki na afiszu widniały Klara, Aniela i Krzysia. Zamiana afiszów przez rodzinę Rydlów i rozlepianie ich w noc poprzedzającą prapremierę weszły do romantycznej legendy "Wesela".

fot. mat. Teatru im. Słowackiego

W sobotę 16 marca 1901 na prapremierę wybierali się uczestnicy bronowickiego wesela - m.in. Eliza Pareńska z córkami, Helena Rydlowa z Haneczką, Lucjan Rydel, Rudolf Starzewski. Zjawił się cały Kraków: artystyczny, urzędniczy, naukowy. Nie zabrakło też krytyka literackiego i historyka literatury, prezesa Akademii Umiejętności, współautora słynnej "Teki Stańczyka", profesora Stanisława Tarnowskiego. Rzęsiście oświetlony gmach (Teatr Miejski był pierwszym budynkiem w Krakowie oświetlanym elektrycznie) mógł pomieścić 936 widzów - na parterze, dwu piętrach i galerii. Spektakl rozpoczął się o godzinie 19 przy pełnej widowni. Ponad dwugodzinnej akcji scenicznej miała ponadto towarzyszyć muzyka grana na żywo przez kapelę ze wsi Bronowice Małe – tą samą, która przygrywała gościom do tańca na weselu Lucjana Rydla i Jadwisi Mikołajczykówny.

Już po pierwszym akcie reakcje w teatrze były mieszane. Jedni siedzieli jak skamieniali na swoich miejscach, innych ogarnęła gorączka i podniecenie, jedni na próżno usiłowali pochwycić wątek, inni uważali, że jest to arcydzieło. Jan Bartosiński wspominał: "W antrakcie wybiegłem i pędząc na pierwsze piętro, mijałem pędzącego w dół Nowaczyńskiego. Podając sobie dłoń, w przelocie usłyszeliśmy słowa wygłoszone przez znaną w mieście żonę kupca, panią Fenzową: +Ach, jakież to nudne!+ – +Małpa!+ – krzyknął jej w twarz Nowaczyński i zniknął". O ile po pierwszym akcie wydawało się, że "Wesele" to komedia obyczajowa i źródło towarzyskich plotek na kolejne tygodnie, o tyle w drugiej odsłonie stało się jasne, że tematem spektaklu są sprawy poważniejsze. Stanisław Tarnowski po scenie z Hetmanem – kiedy widzowie domyślili się, że jest nim zdrajca Franciszek Ksawery Branicki, dziadek żony Tarnowskiego – wyszedł ostentacyjnie z teatru. Przyjaciele Pareńskich entuzjastycznie oklaskiwali autora i jego dzieło, Eliza posłała Wyspiańskiemu za kulisy czekoladki i bukiecik fiołów. Kiedy kurtyna opadła było już po 22. Przez dobrych kilka chwil w teatrze panowała zupełna cisza. Dopiero po chwili rozległy się ogłuszające, długie brawa. Maria Estraicherówna zobaczyła pobladłego na twarzy Lucjana Rydla, który wołał "Wspaniałe, wspaniałe!". Próbowano wywołać Wyspiańskiego, ale ten niepostrzeżenie zniknął.

Następnego dnia na salonach krakowskich zbierało się na burzę, sztuka była "pełna aluzyj" i każdy widział w niej siebie. "Lucek biega po Plantach i grozi, że mi +pyski spierze+" - żalił się Wyspiański Lucynie Kotarbińskiej w dzień po premierze. Uwieczniony w sztuce Pan Młody nie miał nawet pretensji o to, że przedstawiony został w sposób karykaturalny, ale o honor siostry Haneczki. Chodziło też o sposób, w jaki Wyspiański przedstawił jego dopiero co poślubioną żonę. Jadwiga Rydlowa była osobą delikatną, nieśmiałą i subtelną, mało przypominała śmiałą, wygadaną Pannę Młodą z przedstawienia. "Kto znał cichą, subtelną, a wcale oświeconą Lucjanową Rydlową, ten musi przyjść do przekonania, że w stosunku do niej zawiodła Wyspiańskiego jego zastanawiająca intuicja" - pisał Boy w "Plotce o +Weselu+".

Tuż przed prapremierą Helena Rydlowa zapytała Elizę Pareńską, która znała już treść dramatu i była na próbie generalnej, czy w utworze znalazło się coś niestosownego. Pareńska uspokoiła ją, że nie ma tam niczego, co mogłoby dotknąć Rydlową, a dzieło Wyspiańskiego trzeba zobaczyć. Gdy podczas spektaklu Haneczka prosiła na scenie do tańca drużbę weselnego, a podchmielone parobki mówiły o trzech podlotkach z miasta, że "te panny to nos chcom!", Rydlowa przeżyła szok. Mogła pogratulować sobie przezorności, która kazała jej dopilnować, aby imię córki zniknęło z afisza, ale i tak wszyscy wiedzieli, o kim mowa. Zdaniem przyjaciółki Rydlów, pamiętnikarki, Aleksandry Czechówny Helena Rydlowa niepotrzebnie wybrała się na premierę "i tym sposobem sprawiwszy ze siebie i z Hani drugie dla publiczności widowisko sama o mało że tego przedstawienia chorobą nie przypłaciła, spędziwszy kilka nocy zupełnie bezsennych i dostawszy nerwowego płaczu, od którego w żaden sposób powstrzymać się nie mogła". W pamiętniku Czechówna pisała też: "Najgorzej wyszły owe podlotki, a szczególniej Hania i Zosia Pareńska i nie pojmuję, jak można było Rydlowej powiedzieć, że ją tam nic nie dotknie, jeżeli podchmieleni parobcy mówią między sobą: +Te panny z miasta tak się do nas biorą, iż widocznie nas chcą+". Eliza Pareńska, która od początku była entuzjastką dramatu, bardzo się cieszyła, że za sprawą "Wesela" jej córki weszły do literatury.

fot. mat. Teatru im. Słowackiego

Współcześni z łatwością rozpoznawali pierwowzory postaci. Radczyni to profesorowa Antonina Domańska, ciotka Lucjana Rydla, żona lekarza i radcy miejskiego, autorka powieści dla młodzieży, jedna z pań, które patronowały artystycznemu światu Krakowa fin de siecle'u. W dramacie wystąpiły Maryna i Zosia, córki Elizy Pareńskiej, która na Wielopolu prowadziła salon towarzyski i opiekowała się Wyspiańskim, kupując kolejne jego prace. Samej Elizy Wyspiański nie wprowadził do dramatu być może dlatego, że pani Domańska lepiej pasowała do potrzebnej w fabule figury mieszczańskiej matrony. Po premierze ciocia Rydla miała do Wyspiańskiego żal, że wystąpiła jako "Radczyni", podczas gdy przysługiwał jej bardziej prestiżowy tytuł "profesorowej".

Pretensje miał też Błażej Czepiec, wuj Panny Młodej, zamożny bronowicki gospodarz. Boy opowiada: "Wyspiański mimo woli bardzo boleśnie dotknął Czepca, każąc mu się o +szóstkę+ handryczyć z muzyką. Nie sam fakt zabolał Czepca, ale znikomość kwoty: +Gdzież to pan Wyspiański widział (tłumaczył Czepiec), aby gospodarz jak się patrzy dawał szóstkę muzyce, a cóż dopiero prawował się o tę szóstkę+". W postaci Nosa Wyspiański opisał krakowskie środowisko dekadentów krakowskiego fin de siecle'u. "Wszystko nudzi, wszystko mi się przykrzy już" - mówi wzorowana na malarzu Tadeuszu Noskowskim postać, o której parobek Kasper zauważa, że "cało flaszke bestia schlał". Nos, wzorem Stanisława Przybyszewskiego uważa, że "Chopin gdyby jeszcze żył, to by pił". Boy sądzi, że w postaci Nosa uwieczniony został także inny malarz, Stanisław Czajkowski, który na bronowickim weselu, po drzemce na paltach wstał, chwiejnym krokiem wszedł do izby i zapowiedział zgromadzonym: "A teraz ja wam powiem, co to jest secesja", po czym zwalił się jak długi pod stół.

Pierwsze recenzje brzmiały podobnie: "myślą przewodnią tej sztuczki jest zachęcić inteligencję, aby się zbliżała da ludu, a choć nie brak przy tym małych dysonansów, ale całość się kończy pogodnie wesołym oberkiem". Najwybitniejszy wówczas krytyk, Feliks Koneczny, na łamach "Przeglądu Polskiego" konstatował: "Na przedstawieniu byliśmy pod czarem poezji, mówiono nam o niepodległości i porwano nam tym duszę; przystaliśmy bez zastrzeżeń do tej gromady wyczekującej w śmiertelnej trwodze tętentu od Krakowa. Wszyscyśmy tam duszą byli – tam pozostaliśmy. Wszyscy od pana do chudopachołka, bez względu na majątek, urodzenie, stopień wykształcenia i lata wieku swego, wszyscy ulegliśmy hipnozie autora. On w imieniu nas wszystkich potrafił przemówić i powiedzieć, ze czekamy na hasło złotego rogu".

Kotarbiński wspominał: "Na scenie zrobiło +Wesele+ wrażenie silne, przygniatające, jak zmora, z której widzowie nie mogli się otrząsnąć. Czuli, że przemówił do nich poeta tak, jak dotąd nikt nie przemawiał, poeta zapamiętale ciskający w twarz oskarżenia całemu pokoleniu, poeta z duszą obrzękłą od bólu, szalejącą z powodu poczucia zbiorowego wstydu i goryczy".

Dziennikarz, któremu pokazuje się Stańczyk, to Rudolf Starzewski, redaktor krakowskiego "Czasu", jeden z najwybitniejszych polskich intelektualistów swojej epoki. Zwany przez przyjaciół Dolkiem był w Krakowie człowiekiem-instytucją. To on napisał po premierze "Wesela" entuzjastyczną recenzję, która zapewniła sztuce powodzenie. Pisał m.in.: "+Historia wesoła, a przez to ogromnie smutna+ przesunęła się jak taniec widm żałobnych przy głuchym dudnieniu mazurskiego oberka. Bo też niezwykłe to +gody+ – za izbę mają całą Polskę. Trwa to +wesele+ przeszło wiek – od konstytucji 3 maja, poprzez racławickie kosy i krwawe noże rezunów, poprzez pańsz­czyznę i +Złotą hramotę+, poprzez wiece i bankiety, waśnie wyborcze i sąsiedzkie miedze pól, poprzez nieufność i obojętność, poświęcenie bez granic i bezpłodne porywy. Grajkami na nim byli wszyscy wieszcze narodowi, starostami wszyscy mężowie stanu i wszystkie stronnictwa polityczne – uczestnikiem każdy, komu polskie serce bije w piersi lękiem i nadzieją, każdy, kto wie i czuje, że na tym +weselu+ rozgrywa się ojczyste +być albo nie być+".

Sam Wyspiański po wystawieniu "Wesela" przeżył pierwszy w życiu okres powodzenia i dostatku. Dramat doceniono, napływały tantiemy, honoraria, wzrosło zainteresowanie jego obrazami. Dwa dni przed ślubem Rydlów Wyspiański także ożenił się z chłopką - Teodorą Teofilą Pytko - służącą w domu jego ciotki, matką trojga jego dzieci. Po premierze dramatu Wyspiańscy przestali biedować, przenieśli się do lepszego mieszkania. Ale sam artysta powoli już wtedy umierał na kiłę; stosowane wówczas środki na tę chorobę jeszcze bardziej pogarszały jego stan. Ostatnie lata Wyspiański spędził właściwie nie ruszając się z łóżka, pisał i rysował bezwładną, ropiejącą ręką ujętą w dwie deseczki i obandażowaną tak, aby mógł utrzymać ołówek. Zmarł 28 listopada 1907 roku.

Ponieważ cenzura dokonała w "Weselu" licznych skreśleń, zarówno o charakterze politycznym, jak i obyczajowym, jeszcze w dniu premiery prasa – jako pierwszy Kazimierz Ehrenberg w "Głosie Narodu" – ujawniła zakazane ustępy. Pod wpływem nacisku opinii publicznej 3 kwietnia cenzura wycofała się z większości ingerencji z wyjątkiem 14 wierszy. Ponadto zamiast Księdza na afiszach krakowskiego teatru figurował Hilary aż do 1918. Pomimo licznych zmian w obsadzie i wprowadzania drobnych innowacji reżyserskich na scenie krakowskiej inscenizacja prapremierowa przetrwała aż do 5 grudnia 1927. "Wesele" odegrano wówczas, jak zaznaczono na afiszu, po raz 153.

Źródło:

PAP