EN

16.03.2021, 08:00 Wersja do druku

Wanda Zwinogrodzka: rekompensata reprograficzna uszczupli zyski koncernów, a nie kieszenie nabywców

Wielkie koncerny doskonale wiedzą, że rekompensata reprograficzna - zaledwie odrobinę, ale jednak - uszczupli ich zyski, a nie kieszenie nabywców, dlatego bronią się, próbując zablokować prace rządu - powiedziała PAP wiceminister kultury, dziedzictwa narodowego i sportu Wanda Zwinogrodzka.

fot. mat. MKDNiS

PAP: Jednym z elementów zaprojektowanej przez MKDNiS ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego jest rozszerzenie listy urządzeń objętych tzw. rekompensatą reprograficzną. Czym jest ta rekompensata?

Wanda Zwinogrodzka: To ekwiwalent wypłacany twórcom za to, że możemy legalnie kopiować i odtwarzać ich dzieła, nie płacąc za nie, gdy eksploatujemy je w ramach tzw. prywatnego użytku. Posługujemy się w tym celu różnymi urządzeniami elektronicznymi i nośnikami danych, dlatego rekompensata reprograficzna pobierana jest od ich producentów. Uznano to za sprawiedliwe rozwiązanie, ponieważ swobodny dostęp do muzyki, filmów itd. znacznie zwiększa popyt na sprzęt elektroniczny, a tym samym - zyski koncernów, które go wytwarzają i sprzedają. Stąd przekonanie, że drobną część swojej marży producenci winni przekazywać artystom, których ta powszechna praktyka pozbawia należnego wynagrodzenia za pracę. Ten mechanizm wymyślono w świecie przed kilkudziesięciu laty i obecnie obowiązuje on w przytłaczającej większości krajów UE, a także na innych kontynentach.

PAP: W przestrzeni publicznej pojawiają się głosy, że rekompensata reprograficzna będzie kolejnym podatkiem...

W.Z.: To manipulacja językowa przeciwników opłaty, przede wszystkim wielkich koncernów technologicznych, które zwalczają rekompensatę, bo - naturalnie - wolą, by te pieniądze pozostały na ich kontach zamiast zasilać konta twórców. Nigdzie na świecie opłaty reprograficznej nie nazywa się podatkiem, bo podatki wpływają do budżetu, a rekompensata reprograficzna przekazywana jest artystom jako wyrównanie strat z tytułu naruszania ich praw autorskich.

PAP: Jaka może być wysokość tej rekompensaty? Niektórzy wskazują, że może ona wynieść nawet 6 proc. ceny urządzenia?

W.Z.: Nie, stawka na pewno będzie niższa, ale też różna dla różnych urządzeń i nośników. To chyba oczywiste – ich potencjał reprograficzny nie jest identyczny, niektóre służą głównie kopiowaniu, inne tylko marginalnie, wysokość rekompensaty musi te różnice uwzględniać. Rzecz będzie jeszcze przedmiotem konsultacji publicznych.

PAP: Czy w pani ocenie opłata może wpłynąć na ceny urządzeń elektronicznych?

W.Z.: Nie widzę powodu. Bardzo wiele krajów wprowadzało tę opłatę przed nami i nie odnotowywano tam skoku cen. Opłata to drobny procent marży producenta. Już teraz za granicą można kupić sprzęt elektroniczny taniej niż u nas, zatem nie da się dalej bezkarnie śrubować cen, bo klienci poszukają na wspólnym, europejskim rynku tańszej oferty. Moim zdaniem właśnie dlatego w mediach trwa obecnie tak agresywna kampania przeciw rekompensacie reprograficznej. Wielkie koncerny doskonale wiedzą, że to – zaledwie odrobinę, ale jednak - uszczupli ich zyski, a nie kieszenie nabywców, dlatego bronią się, próbując zablokować prace rządu. Czynili to z powodzeniem od kilkunastu lat. Rekompensata reprograficzna istnieje bowiem w polskim systemie prawnym od lat 90., ale skutkiem poniechania nowelizacji przepisów dotyczy urządzeń archaicznych jak magnetowidy czy magnetofony. Dlatego u nas organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, wg raportu CISAC (Międzynarodowej Konfederacji Związków Autorów i Kompozytorów) otrzymują z tego tytułu niespełna 2 mln Euro, a w Niemczech – ponad 330 mln. To komfortowa sytuacja dla producentów, więc chcą ją utrzymać.

PAP: Związek Przedsiębiorców i Pracodawców przekonuje, że opłata dotknie najbiedniejsze grupy społeczne - rodziny wielodzietne, seniorów. Jak pani odniesie się do tych zarzutów?

W.Z.: Ilekroć pojawia się ewentualność uszczuplenia zysków oligarchii biznesowej, tylekroć broni się ona, lamentując nad kosztami społecznymi takiego przedsięwzięcia. Gdy mowa o podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, słyszymy, że to uderzy w ubogich klientów, którzy tam zaopatrują się w tańszy towar. Gdy chodzi o podniesienie płacy minimalnej – że to rozreguluje gospodarkę, czego koszty poniosą obywatele. Gdy kwestionowany jest monopol gigantów internetowych albo pułap dochodów z reklam w koncernach medialnych, dowiadujemy się, że projekty ograniczeń w tym względzie godzą w wolność słowa. Czy ktoś kiedyś słyszał, by wielki biznes przyznał otwarcie: "tak, bronimy się przeciwko jakimkolwiek obciążeniom, bo naszym celem jest niepohamowana ekspansja i maksymalizacja zysków"? Skądże! Zawsze sprzeciw uzasadniany jest interesem społecznym. Tyle że konsekwencji fortuny oligarchów wciąż rosną, a rozziew między dochodami najbogatszych i najbiedniejszych dramatycznie się pogłębia jak to pokazał Thomas Pikietty w "Kapitale XXI wieku". Potentaci rynkowi mają ogromne możliwości wpływania na opinię publiczną za pośrednictwem rozmaitych organizacji i federacji, które finansują, także przy pomocy mediów, które żyją z ich reklam oraz polityków, którzy zabiegają o ich wsparcie. Upowszechniają więc bez przeszkód te bałamutne teorie o swojej trosce o najuboższych. Przypadek naszej rekompensaty reprograficznej jest mikroskopijnym wycinkiem globalnej prawidłowości.

PAP: Dlaczego resort zdecydował się akurat na takie rozwiązania prawne?

W.Z.: Podstawowe założenia ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego wypracowane zostały w trakcie Ogólnopolskiej Konferencji Kultury, która obradowała w latach 2017-2018 i w której ogółem uczestniczyło - bezpośrednio lub za pośrednictwem internetu – kilka tysięcy osób, tj. przedstawiciele środowisk twórczych, instytucji kultury, organizatorzy życia artystycznego, eksperci. Zidentyfikowano najpoważniejsze problemy w tym obszarze, wśród których jako priorytetowy wskazano dramatyczną sytuację pracowniczą, potwierdzoną badaniami prof. Doroty Ilczuk z SWPS: 30 proc. artystów osiąga dochody poniżej płacy minimalnej, a 60 proc. - poniżej średniej krajowej. W przytłaczającej większości pracują oni na umowach śmieciowych, tylko 14 proc. ma umowy o pracę na czas nieokreślony. Szacuje się, że połowa tej grupy zawodowej nie ma żadnego ubezpieczenia. Proszę pamiętać, że badania przeprowadzono przed pandemią, teraz z pewnością jest znacznie gorzej. Żeby temu zaradzić, OKK zaproponowała system wsparcia dla najmniej zarabiających, finansowany właśnie z rekompensaty reprograficznej. To był wyraz odpowiedzialności środowiska, które nie chciało sięgać do kieszeni podatnika, ale wykorzystać własne pieniądze, należne mu z tytułu praw autorskich, ale nieosiągalne bez nowelizacji przepisów prawa.

PAP: Projekt ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego przewiduje stworzenie Funduszu Wsparcia Artystów Zawodowych. Jaki procent wpływów z rekompensaty reprograficznej trafi do Funduszu?

W.Z.: Mniej więcej połowa.

PAP: Gdzie będą trafiać pozostałe środki?

W.Z.: Bezpośrednio do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, które podzielą je w odpowiednich proporcjach i wypłacą osobom uprawnionym, czyli autorom udostępnianych bezpłatnie utworów.

PAP: Na co będą przeznaczane środki z Funduszu Wsparcia Artystów Zawodowych?

W.Z.: W głównej mierze na dopłaty do składek ZUS i NFZ dla artystów, którzy nie są w stanie ich samodzielnie uiszczać z uwagi na bardzo niskie dochody. Chodzi przede wszystkim o tzw. freelancerów, którzy nie mają innych tytułów do ubezpieczeń (z umowy o pracę czy działalności gospodarczej). Gdy ich dochody spadną poniżej 80 proc. średniej krajowej, będą mogli ubiegać się o wsparcie w opłacaniu składek ubezpieczeniowych, w wysokości zależnej od poziomu zarobków - najbiedniejsi dostaną najwięcej.

Źródło:

PAP

Wątki tematyczne