"Nikaj" Zbigniewa Rokity w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.pl.
Nikaj to teatralna opowieść o wyśnionym Śląsku, przeprojektowanym i udziwnionym. Śląsku absurdalnym i ukazanym w krzywym zwierciadle. Spektakl reżyseruje zdobywca tytułu Człowieka Teatru – Nagrody im. Zygmunta Hübnera, czyli Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach, który zapisał się już na kartach historii teatru jak ten, który wkłada kij w mrowisko, drąży i wyciąga na światło dzienne tematy trudne, bo związane ze śląską tożsamością, przynależnością jednostki i śląskością in general. To zdecydowanie lejtmotyw spektakli wychodzących spod ręki Talarczyka. Ostatnio na deskach katowickiej sceny można było obejrzeć w jego reżyserii chociażby takie produkcje jak: Wujek.81. Czarna ballada (2016 r.), Drach (2018 r.) czy Pokora (2021 r.) Szczepana Twardocha.
Na scenie Teatru Zagłębia po raz pierwszy spotkali się aktorzy reprezentujący zespoły artystyczne z teatrów, które rozdziela Brynica – limes przez dekady oddzielający dwa światy otoczone murem wzniesionym z krzywdzących stereotypów. Dziś ta mentalna granica uległa praktycznie zatarciu, choć prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński z przekorą wręcza Ślązakom odwiedzającym Zagłębie specjalne paszporty zagłębiowskie, zachęcając do zwiedzania. Czyni to oczywiście w ramach kampanii promocyjnej miasta – Sosnowiec All Inclusive, która także została ufundowana na odwiecznym konflikcie. Tymczasem spektakl Nikaj stanowi pewien most. Jest bowiem jednym z elementów projektu Zagłębie/Śląsk, czyli współpracy Teatru Zagłębia w Sosnowcu i Teatru Śląskiego w Katowicach. Ideą tej kolaboracji i planowanych wspólnie wydarzeń kulturalnych ma być próba rozbrojenia oraz przepracowania regionalnych podziałów i animozji. Niewątpliwie, za sprawą przedstawienia temat sporu został po raz kolejny przypomniany, ale w komicznej formie, z dystansem. Przez dekady, a nawet wieki, jego źródło zostało już zapomniane. Współcześni katowiczanie i sosnowiczanie już nawet nie pamiętają, o co kruszyli kopie ich przodkowie. Jednak to element lokalnej mitologii, nadal obecny w powtarzanych żartach. Zbigniew Rokita to doskonały obserwator życia codziennego. W tekst scenariusza udało mu się wpleść wątki, które śmieszą mieszkańców obu brzegów Brynicy, lecz ci śmieją się niekoniecznie w tych samych momentach.
Niedawno na polskim rynku wydawniczym ukazała się reporterska opowieść o Śląsku pióra Zbigniewa Rokity. Co ma wspólnego książka Kajś ze spektaklem Nikaj? Pozornie wiele, ale przy analizie treści okazuje się, że niewiele, choć autor porusza się w obrębie śląskiej tematyki. O ile książka to rozbudowany esej o niełatwych dziejach Górnego Śląska, pisany ze swadą i dbałością o detale – tak istotne przecież jeśli piszemy o historii regionu, o tyle sztuka stanowi wariację na temat antagonizmów śląsko-zagłębiowskich. Przyczynkiem do powstania przedstawienia faktycznie miała być wspomniana książka nominowana do Literackiej Nagrody Nike, jednakże w finale wizja uległa zmianie, a spektakl, jak przyznał reżyser, stanowi raczej rewers reporterskiej opowieści. Autor w scenariuszu wykorzystał bowiem jedynie kilka wątków z książki. Kajś w przeciwieństwie do nikaj to gdzieś. Nikaj jest nigdzie. Tytuł sztuki wiele zdradza i wskazuje na przyjętą konwencję, w której dominuje absurd i zaawansowana gdybologia. Bo cóż stałoby się, gdyby Ślązacy przenieśli się na Marsa? – pyta autor scenariusza.
Akcja zaczyna się spokojnie. Poznajemy rodzinę Pyjtra i Reginy Hajoków z Ostropy (dzielnica Gliwic słynąca z wielkanocnej procesji konnej). Scenografia duetu Marcel Sławiński & Dominika Żłobińska jest intrygująca, mroczna i symboliczna. Opowieść rozgrywa się w jednym wnętrzu – domu głównych bohaterów. Mieszkanie wygląda jakby zostało spalone. W centrum stoi stół – swoisty axis mundi, który jest osią mikroświata rodziny. To przy nim toczą się najważniejsze rozmowy i zapadają istotne decyzje. Po prawej stronie ulokowano łóżko i kuchnię, po lewej szafę, która daje schronienie uciekinierom. Nad domem, na łańcuchach, wiszą ubrania powstańców naznaczone krwią – przeszłość nie może być zapomniana! Nadal rezonuje w bohaterach i oddziałuje na ich losy. Do tego momentu widzowi może się wydawać, że zobaczy teatralną opowieść o męstwie, braterstwie i trudach życia na Górnym Śląsku. Nic bardziej mylnego. Już po chwili zostaje on wrzucony w abstrakcyjną rzeczywistość świata przedstawionego. Nadciąga Burza, która niesie ze sobą zmiany. W dniu jej nadejścia rozpoczyna się nowa era. Rząd polski upada, a na ulicach pojawiają się Grzmotarianie, wędrowni głosiciele nowej prawdy objawionej, którzy nawołują do przejścia na stronę Burzy. Śląsk pogrąża się w chaosie. Województwo, w którym do tej pory harmonijnie koegzystowali Ślązacy i Zagłębiacy, staje się areną zaciekłych walk wolnościowców. Burza przynosi też zmiany w jadłospisie. Otóż Hajokowie porzucają mięsa na rzecz kaszy bulgur!
Na scenie pojawiają się Ślązacy, czy też raczej –„Ślązakowcy” czy Zagłębiacy, ale także Wszechpolanie z nieodzownymi husarskimi skrzydłami (ku chwale I Rzeczpospolitej!) i… Grzmotarianie ubrani w stroje przypominające krzyżackie białe płaszcze. Jest i motyw ucieczki w kosmos radziecką rakietą! Gdyby historyk przyglądał się scenicznej akcji, krzyknąłby, że do pełni brakuje tu jeszcze przedstawicieli Wielkiej Lechii. Tenże sam badacz pokręciłby głową, słuchając wspomnień Opy (Wiesław Sławik). Dziadek, nestor rodu, przeżył bowiem 120 lat! Przypadek? Zdecydowanie nie. Tu wszystko jest precyzyjnie zaplanowane. Aby uprawdopodobnić jego udział w powstaniach śląskich obdarzono go niemal biblijnym wiekiem. Opa wiele wie i wiele widział, ale jeszcze wiele sobie dopisał do życiorysu, jak chociażby służbę w powstaniach pod dowództwem rotmistrza Witolda Pileckiego…
W Nikaj mamy też do czynieniem z odwróceniem tradycyjnego, patriarchalnego, śląskiego porządku. Gdy żona wraca po szychcie do domu, mąż ubrany w tradycyjny rozbarski fartuch obmywa jej stopy i podaje obiad. Rewolucja trwa. Z małej chmury duży deszcz? Zdecydowanie. Realizatorzy przedstawienia przekonują, że choć I i II wojna światowa już dawno dobiegły końca, Polska nadal jest podzielona, a konkretnie województwo śląskie. W spektaklu wzajemne animozje śląsko-zagłębiowskie podniesiono do poziomu absurdu, przekuwając w komiczną opowieść rozgrywającą się w wymyślonym świecie. „Ślązacy spóźnili się na swój pogrzeb!” – grzmi jeden z bohaterów. Jednak czy Śląsk bez Zagłębia byłby tym samym? Wydaje się, że lokalna tożsamość kształtowana jest w opozycji do tego, co znajduje się za Brynicą. Powstaje wolne państwo narodu śląskiego, a Zagłębiacy wzorem antycznych wodzów wywodzą swój rodowód od odległych przodków, w tym przypadku sięgają aż do homososnowiensis, zaznaczając swą odrębność. I po trosze mają rację. Jak podkreśla jeden z bohaterów spektaklu, mieszkańcy Zagłębia mieszkają w województwie Śląskim, leczą się w Śląskiej Kasie Chorych, a z Zagórza na Środulę jeżdżą… Tramwajami Śląskimi. I gdzie tu sprawiedliwość – zdają się pytać realizatorzy ustami bohaterów Nikaj.
Aktorzy? Świetnie odnaleźli się w tej pastiszowej konwencji. Wojciech Leśniak jako Unkel z Rajchu jest rozbrajający. Któż nie ma w swojej rodzinie takiego dobrotliwego wujka, który zjawia się po latach z nussbeisserem w dłoni? Barbara Lubos jako Regina to chyba jedyna mocno stąpająca po ziemi tego spektaklu bohaterka, która studzi zapędy członków swojej rodziny, racjonalizuje i obmyśla strategię działania. Jest oszczędna w gestach, ascetyczna w mimice. Surowa i bezkompromisowa. Jej atrybutem jest fajka, z którą się nie rozstaje. Przeciwieństwem Reginy jest jej mąż Pyjter (Dariusz Chojnacki) – zniewieściały, rozkojarzony pantoflarz. Jest wycofany i niepewny siebie. Budzi litość, ale i zrozumienie. Wzrusza. Regina i Pyjter są niczym yin i yang w śląskim mikrokosmosie. Wzajemnie się uzupełniają. Ich córka Gryjtka vel Małgorzata (Mirosława Żak) buduje swój świat w opozycji do śląskiej rodziny. Dziedzictwo przodków jej ciąży. Tradycje, tożsamość, język – stanowią zbędny balast. Odcina się od nich i dołącza do Wszechpolaków. Mirosława Żak tworzy postać rozkapryszonej nastolatki, przedstawicielki nowoczesnego pokolenia budującego swoją mitologię. Jest rewolucjonistką. Radykalizuje się i wkracza na własną drogę. Z kolei Grzegorz Kwas – pamiętny redaktor Iskry i kafelkowy król w Sosnowicach z Korzeńca – to Zagłębiak mieszkający na Śląsku. Stoi w rozkroku między dwoma światami. Nieco zblazowany, acz powściągliwy. Świetny jest Wiesław Sławik, kreujący postać seniora rodu. Niczym przyczajony tygrys tylko czeka na sygnał do ataku, czyli… snucia opowieści z dawnych lat. Bajarz, safanduła, zmyśla, ubarwia. Gdy otrzymuje przyzwolenie, jego oczy płoną, źrenice rozszerzają się, a Opa odtwarza obrazy pojawiające się w jego myślach, a czyni to z humorem.
Nikaj to przede wszystkim świetne aktorstwo i doskonała gra zespołowa. Nikt nie podpiera tu przysłowiowej ściany. Każdy stworzył postać z krwi i kości. Dlatego muszę wymienić też bohaterów drugoplanowych, jak Aleksander Blitek – Wielki Wszechpolak – poczciwy i jakże komiczny. Krzysztof Korzeniowski, czyli sceniczny Błysk, Wszechpolanin Gniewomir, Ślązakowiec Achim, Zagłębiak Janek – płynnie zmienia swoją tożsamość, przybierając kolejne maski. Podobne zadanie postawiono przed Tomaszem Kocujem, który wciela się zarówno w Grzmota, Ślązakowca Jorga, Zagłębiaka Edwarda czy w Wszechpolanina Lecha. Ciekawą rolę stworzył też Tomasz Muszyński, odgrywając Wielkiego Proroka. Wątek poszukiwania Wybawiciela, mesjasza to kolejna komiczna trawestacja popularnych tekstów kultury.
Spektakl stanowi syntezę różnych myśli, działań, przekonań i wyobrażeń o Śląsku i Zagłębiu w Polsce. To kolaż miraży jawiących się w głowach osób spoza śląsko-zagłębiowskiego interioru pod wpływem nasiąkniętych stereotypami opowieści. Historia została pokazana w krzywym zwierciadle – z przymrużeniem oka i sporą dawką humoru. Nikaj Roberta Talarczyka to abstrakcyjna wizja z surrealistycznym anturażem, naszpikowana symbolami zmyślona opowieść o Śląsku i Zagłębiu. Historia przedstawiona w Nikaj nie miała prawa się wydarzyć. Należy czytać ją jako fantastykę. To kolaż konwencji, mieszanka faktów historycznych okraszona lokalnym kolorytem w postaci muzyki MIUOSHA i śląskiej mowy. Oryginalna, udziwniona, ale urzekająca.