JOLANTA HINC-MACKIEWICZ: Skąd pomysł na słuchowisko „Warszawski wrzesień”?
IWONA E. RUSEK: Ten pomysł przyszedł do mnie nagle. Kiedy są wakacyjne miesiące: lipiec, sierpień to one nastrajają mnie tak, że myślę albo o powstaniu warszawskim, albo o kampanii wrześniowej, o historycznych wydarzeniach, więc nagle pojawił mi się taki obraz i pomysł, żeby taki tekst napisać.
JHM: Widać, że w Pani wyobraźni i pamięci tkwią przemówienia prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, które znamy z kronik oraz te słynne komunikaty radiowe z września 1939 r, kiedy Warszawa była bombardowana.
IR: Tak, chciałam to osadzić w realiach, które są wszystkim znane, bo obrona Warszawy to jest też obrona Polski, legendarna, obrośnięta mitem, bardzo nacechowana symbolicznie. Do tych mitów i symboli należą między innymi przemówienia prezydenta Starzyńskiego, więc to było w jakiś sposób naturalne, by pisząc ten tekst, odnosić się do kluczy, które są uniwersalne i dla wszystkich zrozumiałe.
JHM: Niedawno ukazał się tekst Tomasza Miłkowskiego o słynnym spektaklu Teatru Adekwatnego w wykonaniu Henryka Boukołowskiego „Obrona Warszawy. Rzecz o Stefanie Starzyńskim”, który przez kilkanaście lat był grany zawsze na początku września. Znałam to przedstawienie, więc nasunęła mi się taka analogia, że „Warszawski wrzesień” jest przez Panią równie przeżyty i osadzony w realiach historycznych, jak monodram Boukołowskiego, który także przywoływał przemówienia i sylwetkę Stefana Starzyńskiego oraz dowódców Obrony Warszawy, m.in. generała Waleriana Czumy.
IR: Nie, nie widziałam tego.
JHM: Chciałbym zapytać o obraz społeczeństwa polskiego w Pani słuchowisku. Głównymi bohaterkami są dwie siostry Horyszewskie, z których każda jest inna. Choć pochodzą z tej samej rodziny, są reprezentantkami dwu różnych postaw. Izabela ze swoim narzeczonym Tadeuszem i Mania, która skłania do zmiany postawy również należącego do środowiska Tadeusza Stanisława. Trzecia grupa bohaterów to prosty lud warszawski. Co chciała Pani pokazać przez tę panoramę typów ludzkich?
IR: Kiedy przyszły do mnie te obrazy, które zapoczątkowały stworzenie tego tekstu, pomyślałam sobie, że to będzie naturalne, najciekawsze, dramatyczne, przejmujące, głębokie, ale przede wszystkim prawdziwe. Przecież często jest tak, że w obszarze rodziny ludzie są zupełnie różni, chociażby w Nocach i dniach Marii Dąbrowskiej Tomaszek – syn takiego ojca. To często się zdarza, więc to jest bardzo ciekawe i takie ludzkie, takie normalne. Spotykamy się z tym. Są czasami takie historie rodzinne, o których słyszymy albo w których uczestniczymy, że są dwie siostry jak ogień i woda. Nie mówię już o tym, że są takie typy w literaturze, jak Alina i Balladyna, bo o nich akurat nie myślałam. Jeżeli ma to być ciekawy tekst, to musi być krótki, bo ramy słuchowiska tego wymagają, określonego czasu.
JHM: Skondensowanej formy?
IR: Tak. Tu trzeba czegoś mocnego, prawdziwego, ludzkiego. Pomyślałam sobie, że takie będzie zestawienie dwóch sióstr, które kochają się, ale są tak inne, że porozumienie między nimi jest niemożliwe, jest czasami na granicy możliwości. Scena pożegnania to pokazuje, że to będzie bardzo dobry punkt wyjścia do stworzenia sytuacji psychologicznej, dramatycznej. Kiedy życie toczy się utartym rytmem i nic złego się nie dzieje, przechodzi się z dnia na dzień, wszystko jest takie naskórkowe. Jeśli ma się jakieś ideały, jak Mania, one są gdzieś tam uśpione. Nic wielkiego się nie wydarza. Natomiast sytuacja graniczna jak wojna: nieodwołalna – NIEODWOŁALNA! – nagle sprawia, że te charaktery muszą się ujawnić, że muszą się w całej okazałości pokazać. Ta ich odmienność widoczna w pierwszych scenach może wydawać się zabawna, jeszcze dziecięca. W momencie wybuchu wojny ukazuje, czym naprawdę jest ta różnica i każe się nam zastanowić, kim my byśmy byli uczestnicząc w takim wydarzeniu, jakim jest wojna. Wtedy bowiem klarują się postawy. Można sobie zadać pytanie, kim jestem, jak siebie ukształtowałem, jaki jest mój stosunek do tych podstawowych wartości. Czy potrafię dać odpowiedź na najważniejsze pytania? Dlatego też pojawia się Stanisław, który należy do cyganerii, do bohemy, „niebieskich ptaków”, którzy sobie żyją z dnia na dzień, są bardzo bogaci i nic ich nie zajmuje. To spotkanie z inną dziewczyną – Manią – powoduje w nim zmianę. Na początku on chce ją traktować, jak inne swoje dotychczasowe…
JHM: Zdobycze?
IR: Myśli, że ona będzie jego kolejną flamą, ale kiedy okazuje się, że dziewczyna ma charakter, to go zaskakuje. Ten zepsuty, bogaty chłopak decyduje się zmienić swoje życie – tak naprawdę – nadać swemu życiu wartość albo sprawić, że życie wreszcie będzie miało sens.
JHM: Zauważyłam, że Pani uśmierca te postaci, które wojna mało obchodzi, które uważają, że Mania się nadmiernie nią przejmuje, które dziewczynę ośmieszają. Uśmierca Pani też Stanisława, w którym dokonuje się przemiana. Nazywa Pani te postaci ustami swojej bohaterki snobami. Nasunęło mi się, że śmierć Stasia jest dość charakterystyczna, bo ludzie, którzy ryzykowali swoje życie, zapłacili największą cenę. Jest też kwestia śmierci przypadkowych, wszechwładzy śmierci, na którą nie mamy żadnego wpływu, niezależnie od poglądów na temat wojny, niezależnie od swoich zasobów, umiejętności. Śmierć jest rzeczą przypadkową, ale też zataczającą bardzo szerokie kręgi „swoją kosą”. Wszyscy ulegają śmierci, niezależnie od tego, jaką postawę przyjmują, o to chodzi?
IR: Przez śmierć Belli, jej narzeczonego i osób, z którymi jadą – pokazuję, co się z nimi dzieje po 17 września. Oni uciekają do Lwowa, bo myślą, że będą tam bezpieczni. Nie zdają sobie sprawy z tego wszystkiego, co się dzieje. Wielka historia jakoś ich dosięga, ale oni nie za bardzo się tym wszystkim przejmują. Mają samochody, mieszkania od rodziców we Lwowie, więc szybko po apelu pułkownika Umiastowskiego się ewakuują. Uważają, że się nie nadają, by w błocie z szabelką biegać, więc przenoszą się do tej, jak myślą, oazy spokoju, gdzie jakoś przetrwają: „Jakoś to się uciszy i będzie można dalej to życie wieść”. Ich śmierć jest przypadkowa i przez to, że nie zdawali sobie z tego sprawy, miała być tragiczna i wstrząsająca. Takie przypadkowe to było, że nie byli na to gotowi, bo myśleli, że jej unikną. Frywolność, luksus i zabezpieczenie, które mają: mieszkanie, dom…
JHM: …miały ich uchronić?
IR: Tak. Myśleli, że ludzie zakleszczeni w Warszawie, bez zaplecza, bez możliwości wydostania się, że oni są skazani na zagładę. A tu okazuje się, że taka bezsensowna śmierć może każdego dosięgnąć, też takich ludzi. To jest śmierć w takim bezsensie, w takim zadziwieniu: „Ale jak to?”, co nie zmienia faktu, że okrutna i straszna, kiedy się najmniej spodziewali. Ta wielka historia i śmierć z nią związana ich dosięga. To jeden aspekt. To żadna kara. Nie chodziło mi o to, żeby pokazywać, że ludzie, którzy nie zajmują się historią czy nie są ideowo nastawieni, jak Mania, zostaną teraz ukarani. Nie. Chodziło o to, by pokazać, że wojna dotyka każdego.
JHM: Pada jednocześnie bardzo ostre zdanie na początku słuchowiska z ust Tadzia, narzeczonego Belli który mówi, że ich nie dotyczy wojna: „Bo my się ubieramy u innych krawców, znacznie bardziej europejskich”. I wydaje się, że to jest nie tylko spór dotyczący strojów: „Polski krój mnie nudzi i mierzi. Nie pasuje do nas”. To w jakiś sposób określa postawę tej grupy bohaterów.
IR: Tak, bo oni nie czują się związani z tymi ideami, o których mówi Mania czy próbuje ich nakierować, z nimi rozmawiać lub polemizować. Oni nie czują żadnego związku z tym. Ich to po prostu denerwuje. Oni utożsamiają historię Polski z cierpiętnictwem, przegraną, nudziarstwem, smutkiem, depresją. Chcą się bawić, są młodzi. Uważają, że ich to nie dotyczy, nie powinno ich dotyczyć w żaden sposób, nawet jeśli wojna nadciąga. Są już jakieś komunikaty. Jest koniec sierpnia i Mania mówi, że wojna może wybuchnąć w każdej chwili – oni traktują to wzruszeniem ramion: „Nawet jeśli, cóż, nas to za bardzo nie interesuje. Nie będziemy płakać. Szybciutko się spakujemy i udamy się w miłe, bezpieczne miejsce, gdzie będziemy mogli dalej swoją pustą egzystencję kontynuować”.
JHM: Widzę ogromną aktualność tego tekstu. Przysłowiowy mądry Polak po szkodzie, wg Kochanowskiego „I przed szkodą, i po szkodzie głupi”. Mam wrażenie, że to ten sam typ postaw, jak wypominany przez poetę w „Pieśni V: O spustoszeniu Podola”, kiedy my się nie uczymy na błędach. Mam wrażenie, że aktualność tego tekstu i ukazanie tych dwu postaw odzwierciedla fakt, że dziś też bardzo chcemy, w każdym razie duża część społeczeństwa, chce się tylko bawić. Ewentualnie rozwijać w jakimś swobodnym kierunku, nie pamiętając o przeszłości. Nie pamiętając o martyrologii. W naszej poprzedniej rozmowie zadałam pytanie o zawłaszczenie historii, o to, czy teksty poruszające kwestie historii, walki, tak jak Pani dramaty, nie epatują odbiorców martyrologią. Pani odpowiedziała wówczas, że nie, że to jest fałszywe przeciwstawianie dwóch sposobów myślenia. Natomiast ostatnio słuchałam radiowej dyskusji humanistów, którzy wręcz w swojej rozmowie podkreślali swoją postawą to, że są przedstawicielami nowego pokolenia zachowującego się, jak Pani bohaterowie z bohemy. A mianowicie artykułowali to wyraźnie, że nie chcą słyszeć o historii, o martyrologii, o cierpieniu i nie chcą słuchać żadnych przestróg – tego, że nam coś może zagrażać, że coś się może wydarzyć. Tak jakbyśmy nie wyciągali lekcji z historii i nie rozumieli, że nasze położenie geograficzne nie może się zmienić. W związku z tym stale jesteśmy na drodze potęg i wielkich historycznych wydarzeń, a mimo to wydaje się, że to myślenie nadal obce dzisiaj. Czy Pani uważa, że to aktualna konstatacja dotycząca analogii postaw dziś i prezentowanych na przykładzie Pani bohaterów we wrześniu 1939 r. (reprezentowanych przez podróżujących po Francji rodziców obu sióstr)? Czy aktualna jest analogia wobec tego podziału, w którym część ludzi wyjeżdża za granicę, zwiedza i tam zostaje? Tak opisuje los swój i swojej żony Andrzej Bobkowski w genialnych „Szkicach piórkiem”. A inni pozostają na miejscu i nie bacząc na niebezpieczeństwo czy trudności, trwają w swych postawach.
IR: Oczywiście jest to aktualne i ma odniesienie do współczesności, dlatego, że natura ludzka jest niezmienna. Takie same postawy były w 1939 i w 1945, ale też kiedy dochodziło do rozbiorów Polski i w czasie zaborów. Byli tacy, którzy się martwili się jak Mania, bojąc się, że może się coś złego stać. I byli tacy, którzy się śmiali: „Nie, to niemożliwe, bawmy się. Jesteśmy młodzi. Trzeba korzystać z życia. Nie wolno się martwić”. Takie postawy skrajne, bardzo mocne, bardzo wyraziste są oczywiście obecne. Znajdziemy je w ostatnich dwustu latach w bardzo wielu tekstach. Bardzo wyraźne postawy, pokazujące podejście do spraw najważniejszych, które wszystkich obchodzą. Pytanie tylko, jaki mają do nich stosunek? Oczywiście jest to aktualne, dlatego, że jeżeli się w tekście zadaje pytania podstawowe, np. o stosunek do historii, do wolności…
JHM: O obowiązek wobec zbiorowości, tak?
IR.: Tak. O sprawę moralną. Co to znaczy „być moralnym” w takim momencie, gdy wybucha wojna? Co to znaczy: „być odważnym”? Co znaczy odwaga? Co to znaczy: należeć do jakiejś wspólnoty? Być częścią tej wspólnoty? Czy wtedy bardziej mnie obchodzi moje dobro i mój interes, czy dobro wspólne? Czy egoistyczna postawa, czy jak mówi Mickiewicz, „tworzenie duszy wspólnej” i „tworzenie łańcucha sił żywych”? I zawsze graniczne sytuacje, takie, jak wybuch wojny, takie pytania każą stawiać. Myślę, że to jest bardzo aktualne i dziś też by tak było, że trzeba by zadać pytanie: „Co tu jest odwagą?”.
JHM: A przedstawiciel warszawskiego biednego proletariatu – Jurek, jedyny syn Marciniakowej? Bardzo mi się podobają ukazywane przez Panią relacje między tymi osobami, mającymi poczucie, że jest coś więcej, niż tylko jakaś praca do wykonania, że czują się zobowiązane do opieki nad dzieckiem państwa, które zostało im powierzone, mimo, że to dorosła osoba. Bardzo to ciekawe i dziś kompletnie nieobecne. Ale chciałabym powrócić do tego samego kontekstu, o którym rozmawiałyśmy. Pokazuje Pani, że prości biedni warszawiacy są bliżej zrozumienia swoich zadań i wybierają postawę moralną. Chociaż pewnie możemy się domyślać, że Jurek jako przedstawiciel „ferajny”, którą wspomina, jest członkiem jakiejś grupy, która nawet może działać na granicy prawa.
IR: Jureczek taki może być, oczywiście…
JHM: W momencie wybuchu wojny on nie ma żadnych wątpliwości, co należy do jego obowiązków. Rodzi się pytanie czy dzisiaj to byłoby możliwe? Taki obraz społeczeństwa byłby możliwy? Czy się wszystko wymieszało i nie ma prostej odpowiedzi wobec braku zainteresowania obowiązkiem wobec zbiorowości? Czy może prości ludzie łatwiej się odnajdą w trudnej sytuacji?
IR: Nie wiem, czasem patrzymy na kogoś i nie dalibyśmy złamanego grosza, a nagle się okazuje, że ten sam człowiek w sytuacji zagrożenia zdobywa się na wielkie poświęcenie, wielkie bohaterstwo, odwagę. A taki, który wydawał się wielce moralny, bardzo uczciwy, bardzo odważny, kiedy przychodzi co do czego – tchórzy. Wszystko zależy od tego, jakim się jest człowiekiem. Najbardziej mi się zależało na pokazaniu typów ludzkich. To jest najciekawsze, a przede wszystkim bliskie słuchaczom i czytelnikom tego tekstu. By móc zastanowić się, czytając: A co ja zrobiłbym w takiej sytuacji? Czy żyję tak, jak Mania, jak Bella, czy może tak jak Staś albo Jurek? A może mam swoją własną drogę? Przecież każdy ma własną drogę i wyobrażenie na jej temat. A potem przychodzi sytuacja graniczna i ostateczna, jak wojna, i wtedy już nie wiadomo, jak jest. I trzeba ten kodeks moralny i siebie – odnaleźć i przygotować na nowo. A Jurek ma w sobie taką prostotę, kręgosłup moralny i taką zasadę: jest stąd, związany z tym miejscem, jest warszawiakiem i kocha to miejsce, to miasto i dla niego jest rzeczą oczywistą, że on tu zostanie i będzie tego miasta bronił. Nie ma tu żadnych kalkulacji, żadnych rozmyślań, filozofowania. Tu jest jego mama, z którą może wieść różne spory, mogą się przekomarzać. W tym jest bardzo dużo miłości, dużo uczucia, oddania, szacunku, ale to jest jego mama, to jest jego dom. I on sobie nie wyobraża innego wyjścia, jak tylko być razem ze swoimi kolegami, z chłopakami, z tymi, którzy pomocy będą potrzebować. Bardzo prosty wybór. Są wśród nas tacy ludzie, dla których takie rzeczy są oczywiste, że trzeba komuś pomóc. Kiedy ktoś kogoś bije, to należy stanąć w jego obronie i nie kalkulują, czy mają siłę, czy nie mają, czy dają radę, czy przegrają. Mają w sobie jakąś szczerość, prawdę, jakieś piękno, które pociąga. Są tacy ludzie wokół nas, a nie dalibyśmy za nich pięciu groszy. A mają dobro w sobie. Na pierwszy rzut oka mogą się wydawać łobuzami, a mają serce.
JHM: Chcę powiedzieć, że te typy są zbudowane perfekcyjnie i to chyba zasługa języka – są scharakteryzowane przez język. Jurek, o którym była mowa, jest określony poprzez gwarę warszawską, ale też wypowiedzi pozostałych postaci to zręczna stylistyka na wyszukany język inteligencji, w którym jest piękny rytm frazy. W którym czasem pojawia się wyszukana składnia łacińska z czasownikiem na końcu zdania. Bardzo mi odpowiada ten język i on konstruuje obrazy, postaci w głowie odbiorcy, więc gratuluję Pani takiej zdolności. Kiedy to czytałam, byłam zdumiona, że te obrazy dźwięczą w mojej wyobraźni, kiedy w scenariuszu podaje Pani adresy konkretnych ścieżek dźwiękowych. Usłyszałam je, zanim odtworzyłam słuchowisko, więc dostrzegam Pani niezwykłą wyobraźnię muzyczną w tropach w nas obecnych. Wszystko się tłumaczy i uzupełnia. Ten tekst od razu żyje w przestrzeni dźwiękowej, przenosząc nas w ten czas września. Oczywiście zrealizowane słuchowisko jeszcze dopowiada i dodaje. Reżyser uzupełnia o jakieś efekty oddalenia głosu. Wzmacnia zamierzony przez Panią efekt. Niezwykłe jest to, że od razu jest wpisana warstwa dźwiękowa tak precyzyjnie w tekst. Czy to jest tak, że kiedy Pani pisze, od razu Pani słyszy?
IR: Tak, słyszę i widzę. Mam jakąś taką umiejętność, że kiedy miałam myśl, żeby taki tekst napisać, od razu pojawiły się dwie siostry. Stanęły przede mną i je zobaczyłam. A kiedy zobaczyłam, to i usłyszałam: jakim każda z nich mówi językiem, jak się śmieje, jak mruży oczy, jak opala się na Kozłówce, jak tańczą w lokalu, jakie tam brzmią piosenki, przy których się bawią. To wszystko zaśmiało się do mnie.
JHM: Zapisała Pani, jak brzmi obraz świata, który już przeminął, którego już nie ma. Zapisała Pani obraz, który gdzieś był, istniał, a Pani go przywołała, stworzyła całościowo, bo ta dźwiękowa warstwa robi ogromne wrażenie. Genialnie napisane. A słuchowisko, którego wysłuchałam, ono tylko wypełnia zaznaczone przez Panią precyzyjnie miejsca. Oczywiście są tam jakieś minimalne skróty, ale chyba nie były konieczne. Miałam kłopot z zabraniem się do lektury, bo bałam się, że wobec codziennych perturbacji, nie chcę jeszcze zajmować się wojną i cierpieniem. Jednak kiedy zaczęłam czytać ten tekst, pochłonął mnie. Zobaczyłam te postaci. Ma Pani niezwykły dar budowania postaci żywych, gotowych. Z pewnością język je tworzy. Rytm dialogów, rytm frazy, jak wspomniałam, ale też to warstwa muzyczna do mnie przemówiła, a zwłaszcza te przemówienia prezydenta Starzyńskiego. Czytając ten tekst pomyślałam, że dziś w edukacji należałoby powrócić do tego, co było moim szkolnym doświadczeniem. Nie wiem, czy Pani również to dotyczy, bo jest Pani o wiele młodsza ode mnie, ale w mojej szkole podstawowej przemówienia Starzyńskiego należało nauczyć się na pamięć. I to była znakomita lekcja retoryki i recytacji. Były przemówienia do wyboru. I ja pamiętam z dzieciństwa tekst zamieszczony w Pani dramacie, bo ten fragment recytowałam na lekcji języka polskiego. A w słuchowisku wykorzystany inny fragment recytowali chyba moi koledzy lub pamiętam go z Teatru Adekwatnego ze wspomnianego przedstawienia Henryka Boukołowskiego, którym rozpoczynał każdy sezon w pierwszą niedzielę września. A ponieważ miałam przyjemność w tych przedstawieniach, kiedy pracowałam w teatrze, puszczać tzw. multimedia, czyli… przeźrocza – zdjęcia Starzyńskiego i obrońców Warszawy, dlatego z pewnością mnie to tak poruszyło. Jest to żywe w mojej pamięci za sprawą tego spektaklu.
Jest jednak coś, co dla mnie okazało się wstrząsające i niezwykle, co dostrzegam – skąd pomysł, by posłużyć się wierszem Kazimiery Iłłakowiczówny „Modlitwa”? Nie wiedziałam, że został napisany we wrześniu, że ogłosiła go 3 września 1939. Tak sobie myślę, że później to już byłoby niemożliwe ogłoszenie takiego wiersza, po zbrodniach na ludności w kampanii wrześniowej.
IR: Kiedy znalazłam ten wiersz i przeczytałam o okolicznościach, w których powstał, poczułam tę Manię, która modli się podczas straszliwego bombardowania dywanowego, które było 25 września. Z relacji świadków – to było piekło na ziemi. Pomyślałam sobie, że byli tacy ludzie mający czyste dusze, czyste serca, którzy jeszcze podczas takiej grozy potrafili takie człowieczeństwo w sobie mieć, by modlić się za swoich wrogów. Są tacy ludzie. To trudne do uwierzenia, ale wierzę, że tacy ludzie są i byli, bo o nich się słyszało, czytało. Pomyślałam, że ta Mania, która ma w sobie taką czystość, taki blask, światło, że to jest jej bliskie. W środku tego piekła, cierpienia – modli się. I Modlitwa Iłłakowiczówny wydała mi się takim najlepszym dokumentem, który też chciałam przywrócić. Pomyślałam, że kiedy ona wybrzmi, czytelnicy i słuchacze to zobaczą, odkryją jakoś tę Iłłakowiczównę. Dlatego się tym wierszem posłużyłam, żeby ten piękny środek wyrazu zastosować; żeby pokazać, że w takich czasach też są ludzie – i to jest naprawdę niezwykłe.
JHM: Wykorzystała też Pani inny wiersz: „Bagnet na broń” Władysława Broniewskiego. Zastanawiałam się nad tym, jak ironicznie jest pokazany ten poeta. Oczywiście ironia i parodia patosu charakteryzują bohaterów, którzy ten wiersz wypowiadają i śmieją się z tego apelu Broniewskiego, ale chciałam zapytać, dlaczego oni to robią w ten sposób? Ten wiersz był powszechnie znany przed wojną? Czy dlatego, że Broniewski należał do lewicy przedwojennej, czy też sama postawa myślenia o Polsce w kategoriach patriotyzmu jest dla nich niezmiernie śmieszna?
IR: Nie. Nie chodzi o te konotacje. Oni są w lokalu i wyśmiewają Manię. A wyśmiewając ją, wyśmiewają wszystkich, którzy odczuwają lęk przed wojną, martwią się, że wojna może wybuchnąć, że Polska straci wolność, suwerenność, że coś się może złego stać. A wiersz Broniewskiego jest takim alarmem, że trzeba walczyć, być gotowym, jeśli się coś złego stanie. A oni nie są przecież gotowi, nie są przygotowani. W ogóle o tym nie myślą. To jest zderzenie postaw. I ten wiersz jest idealny, żeby to wszystko, o czym mówię, wydobyć i pokazać. Oni kpią i się śmieją. „Bagnet na broń!” – przekrzykują się, turlają się ze śmiechu. Uważają, że to świetna zabawa…
JHM: A za chwilę giną…
IR: A za chwilę giną w bezsensowny sposób. Śmierć w zadziwieniu: „Ale jak to?” – jakby Bella powiedziała w tym pięknym kapeluszu, którego szukała przed odjazdem do Lwowa, bo był jej tak nieodzowny. Chciałam to zderzyć, żeby było mocniejsze.
JHM: Oni tak giną, a jak ginie Staś?
IR: Chodziło mi o to, żeby pokazać jak w chłopaku z tego towarzystwa, po spotkaniu z Manią, czyli z inną jakością i ludzką, i kobiecą, dokonuje się zmiana. On chce być inny, tak jak inna jest Mania. On zostaje dla niej w Warszawie. I dla niej czy ze względu na nią zaczyna go coś więcej, niż tylko on sam, jak do tej pory, obchodzić. Nagle spostrzega, że są jacyś ludzie wokół, że coś złego się dzieje, że jest wojna, że trzeba być odpowiedzialnym. Trzeba swojemu życiu sens nadawać. Jak to młodzi w tamtych czasach: piękni, młodzi ludzie się w sobie zakochują, ale jakoś mimowolnie, tak między jednym a drugim spojrzeniem, między uśmiechem. To jest bardzo subtelne między nimi: nigdy nie powiedziane, nie wypowiedziane. Bo kiedy się prawdziwa miłość pojawia między takimi ludźmi, ona się unosi w powietrzu i nie trzeba o tym mówić. Pomyślałam, że śmierć Stasia w takim momencie, kiedy Mania jest może gotowa jakiś krok wykonać i wreszcie pójść z nim na ten spacer, o który ją tak prosił – jest to los, który spotkał bardzo wielu ludzi. Pomyślałam, że wrzesień 1939 roku przeciął bardzo wiele takich pięknych spotkań, historii, które jeszcze nie wybrzmiały czy takich ludzi, który mieli się ku sobie, ale nie mieli szansy. W ich spotkaniu, w tej przemianie, w pięknie, miłości, która się będzie tlić, w porozumieniu duchowym – następuje przerwanie, bo takie było życie, taka była rzeczywistość.
JHM: I ta ostatnia ich scena – na granicy snu, jawy czy wyobrażenia, jak mogłaby ta ostatnia rozmowa wyglądać, kiedy Mania mogłaby się zgodzić na spacer, żeby się ta miłość rozwinęła? Oni gdzieś idą i to wspólne wyjście na spacer jest też wyjściem ku śmierci…
IR: Tak, bo nie wiemy, co się stanie z Manią: czy ona przeżyje czy nie? To jest taki baśniowy element. Trochę piękna, takiego światła, ale bardzo smutnego.
JHM: To prawda. Dziękuję za niezwykłą stylistykę i budowę tego tekstu, w którym oprócz tropów literackich, o których powiedziałyśmy, przywołane zostały typy ludzkie. Przy tym smutny tytuł: ten warszawski wrzesień tak wyglądał. Obrazek tego, co się tam mogło dziać na przełomie sierpnia oraz września i we wrześniu 1939 roku. Smutny tekst, wstrząsający i bardzo potrzebny. Bardzo Pani za niego dziękuję.
IR: Również dziękuję. Jestem wzruszona takim odbiorem tekstu.
JHM: Być może jestem przedstawicielką takiego pokolenia, dla którego przemówienia Starzyńskiego były szalenie istotne. A nie wiem, kto czyta nasze rozmowy i czy czytelnicy podzielą nasze wzruszenia, i czy nie uznają nas za zbyt egzaltowane rozmówczynie?