EN

8.04.2022, 16:56 Wersja do druku

Wyjechali, a o mnie zapomnieli…

Pan Hieronim Mikołajczak, który od lat rezydował na trzecim piętrze Teatru Lubuskiego w jednym z pokoi gościnnych, odszedł od nas 30 marca 1995 roku w czasie, kiedy mieliśmy wieczorną próbę czytaną „Hamleta” w sali prób dwa piętra niżej.

fot. ze zbiorów Genowefy Nowak

Czytaliśmy akurat scenę, w której mówi się o tym, jak człowiek najpierw łowi rybę „na robaka”, potem tę rybę zjada, a na końcu jego samego zjadają robaki. Śmierć Pana Hieronima odkryła pani Ania Tokarska, zielonogórska poetka będąca sekretarzem literackim Teatru Lubuskiego, nadwrażliwa, empatyczna osoba, która od lat opiekowała się starym teatralnym inspicjentem. Próbę przerwaliśmy, ale pozostaliśmy razem, ktoś poczęstował wszystkich mocniejszą herbatą (jak to w Teatrze) i zrobił się wieczór wspomnień.

Pracę w Teatrze Lubuskim pan Hieronim rozpoczął w roku 1963, przedtem pracował w Gnieźnie i Poznaniu. Kiedy zostałem dyrektorem teatru w Zielonej Górze, zamieszkałem na tym samym piętrze, właściwie „przez ścianę” z panem Hieronimem. Na nasze teatralne poddasze mieliśmy do przebycia ponad sto schodów i kiedy z energią 37-latka przebywałem je pędem, pan Hieronim wołał za mną: Dyrektorze Waldemarze, mój 25-ty dyrektorze, ja też kiedyś tak biegałem. Stary inspicjent, wątłej postury, z ogromną biblijną brodą (jak z portretu starca Leonardo), w okularach i zawsze o lasce, witał wszystkich wchodzących do Teatru. Zanim bowiem po porannych zakupach (podczas których uzupełniał także zapasik taniego wina…) miał rozpocząć wspinaczkę do swojej „kajuty” na trzecim piętrze, przysiadał ze swoją zakupową torbą na dłużej przy teatralnej portierni – aby nabrać sił, ale też aby zasięgnąć języka, co tam nowego, co w teatralnej trawie piszczy, jak się sprawuje nowa dyrekcja itd.

Portiernia to miejsce newralgiczne,  „przelotowe”, prawdziwe forum dyskusyjne, tędy przechodzą wszyscy pracownicy, goście i najnowsze tematy – można się przywitać, porozmawiać, czegoś dowiedzieć, poplotkować. Pan Hieronim mając postój (czasem całkiem długi) w tym miejscu, niekiedy też zastępując portiera, stał się więc wizytówką Teatru, był jego uprzejmym i uśmiechniętym powitaniem.

Szybko się zaprzyjaźniliśmy, a nawet udało się namówić pana Hieronima do zagrania roli Aptekarza w „Romeo i Julii” (premiera 2 marca 1992 r.). Często w mojej „kajucie” słyszałem przez ścianę, jak pan Hieronim „wkuwa” swoją rolę – i mówi do Romea, który chce nabyć u Aptekarza truciznę: „Mam takie środki…”. Pan Hieronim znał wielką aktorską prawdę – zanim wypowie się kwestię na scenie, trzeba ją przedtem wypowiedzieć wiele set razy, więc wciąż słyszałem z sąsiedniego pokoju „Mam takie środki…”.

fot. portret autorstwa Arkadiusza Gacparskiego / z archiw. Teatru

Kiedy z kolei udało mi się zaprosić pana Hieronima do roli starego sługi Firsa w „Wiśniowym sadzie”, słyszałem zza ściany, jak stary sługa upomina panicza Gajewa (grał go Krzysztof Gordon): „Znowu nie te buciki pan włożył, oj mam się ja z panem!...”, albo ostatnie słowa  jego roli: „Wyjechali, a o mnie zapomnieli…”. Ten wielki trud włożony w przygotowanie roli Firsa nie został uwieńczony wygłoszeniem tych kwestii ze sceny – przed premierą (19 listopada 1993 roku) pan Hieronim rozchorował się i ostatecznie pan Jerzy Glapa przygotował  za niego nagłe zastępstwo. Ale trud starego Człowieka Teatru nie poszedł na marne. Kiedy pan Hieronim odszedł od nas, wciąż brzmiał mi w uszach jego głos zza ściany i słowa Firsa, szczególnie te ostatnie.

W rok po śmierci pana Hieronima odchodziłem z zielonogórskiej dyrekcji (25. Jego dyrektor), prowizoryczna drewniana obudowa jego grobu zaczynała już niszczeć i nie rokowała najlepiej na przyszłość. Był już sierpień 1996, ostatni miesiąc mojego urzędowania, władzę już właściwie przekazałem swojemu następcy, ale o grób pana Hieronima należało pilnie zadbać. Jak zawsze mogłem i teraz liczyć na wsparcie ze strony pani Heleny Bondyry, czyli kierownika technicznego Teatru Lubuskiego, absolutnej mistrzyni na tym stanowisku i przyjaciela. To dzięki Pani Helenie udało się w krótkim czasie (trochę w tajemnicy przed nową dyrekcją…) zastąpić drewnianą obudowę grobu murowaną.                                                                                                 

A kiedy przyszło do ustalenia treści napisu na płycie nagrobnej (oczywiście w uzgodnieniu z panią Anią Tokarską – sekretarzem do szczególnie delikatnych poruczeń literackich) jego ostateczna treść brzmiała: Hieronim Mikołajczak, Człowiek Teatru, poniżej cytat: „Wyjechali, a o mnie zapomnieli…” (Wiśniowy sad, akt IV, sc. ostatnia). Kiedy jestem w Zielonej Górze zawsze odczytuję ten napis i w pamięci słyszę zza ściany mojego dawnego teatralnego pokoju głos Pana Hieronima, wygłaszającego po raz setny tę kwestię. Grób na zielonogórskim cmentarzu nie jest opuszczony, bo pamiętają o nim - dawna teatralna księgowa pani Krystyna Polcyn oraz emerytowany aktor Jan Wysocki wraz z żoną Danutą. Zaś dyrektor zielonogórskiej nekropolii pan Krzysztof Machalica – członek wielkiego aktorskiego rodu pochodzącego z Zielonej Góry – ufundował tabliczkę nagrobną i zadbał o sprawy formalne związane z utrzymaniem grobu.  A jednak nie zapomnieli…            

Źródło:

Materiał nadesłany