"Letnicy" Maksyma Gorkiego w reż. Macieja Prusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Teatr Narodowy w Warszawie na rozpoczęcie sezonu 2020/2021 wybrał „Letników” Maksima Gorkiego. I choć nie jest to najlepszy dramat autora „Wassy Żeleznowej”, a napisany został w 1904 roku, w reżyserskich rękach Macieja Prusa staje się dotkliwym i niepokojącym portretem środowiska będącego egzemplifikacją wykształconej klasy średniej. Inteligencji, która zdaje się nie pamiętać o tym, skąd pochodzi, zdeterminowanej brakiem życiowych perspektyw i osobistych widoków na przyszłość, pełnej rozczarowań i tkwiącej w społecznym marazmie. Jednak to, co w czytaniu dramatu może się dzisiaj wydawać mało atrakcyjne i obciążone stereotypem, dzięki zastosowanym przez reżysera skrótom i rozkładaniu akcentów narracyjno-dramaturgicznych przestaje być nudnym, nieznośnie przegadanym, rozwlekłym, deklaratywnym czy oczywistym wskutek wątłej intrygi i mizernej akcji obrazem świata i ludzi, którzy w upalne, wakacyjne dni, wśród szumu drzew i śpiewu ptaków, na przechadzkach nad rzeką czy kolacjach i podwieczorkach próbują odnaleźć choćby odpryski prawdziwego życia; ludzi nie potrafiących pokonać apatii, obciążonych niechęcią do działania i dziwną predylekcją do pogrążania się we własnych myślach. „Letników” w Narodowym ogląda się niczym Czechowa, od którego i sam autor w tym przypadku się nie odżegnywał.
Maciej Prus stara się przede wszystkim oddać głos bohaterom dramatu Gorkiego, dbając, by każda postać była wyrazistym elementem tworzącego się jednak na scenie portretu zbiorowego, choć mocno przez aktorów indywidualizowanego. Reżyser w swej przenikliwości nie próbuje niczego aktualizować, skupiając się głównie na pokazaniu ludzkiego doświadczenia, którego kwintesencją staje się niemożność poczynienia zmian zarówno pod wpływem dokonujących się transformacji w życiu społecznym, jak i ideowym. Jagna Janicka zarówno w kostiumach, jak i scenografii zdecydowała się na użycie głównie dwóch kolorów – bieli i zieleni. Na rozpostartym na całej scenie trawniku obserwujemy i słuchamy aktorów w różnych konfiguracjach, którzy mogą albo położyć się na leżaku (choć niekiedy i sam opór materii ciekawie zostanie przez aktorów wyzyskany – bardzo dobry Paweł Paprocki jako Basow) , innym razem usiąść w wiklinowym fotelu przy stole. Taka pełna oddechu przestrzeń, mocno zminimalizowana i pozbawiona w dużej mierze rekwizytów, w kontrze do tego, co pisze autor w didaskaliach, pozwala skupić się nam na żywych i bolesnych emocjach protagonistów (może w pierwszej części niekiedy zbyt wyciszonych, a może po prostu za cicho przez aktorów artykułowanych?), które dzięki temu, że aktorzy doskonale wiedzą jakie tematy grają, o czym mówią i co robią na scenie, wybrzmiewają z dużą mocą i bez wątpienia angażują publiczność. Prus zdaje się doskonale wyczuwać nie tylko cierpliwość widza, ale i ma świadomość, jak przy takim ustawieniu relacji między bohaterami może pracować jego wyobraźnia. Stara się niczego nie podbarwiać inscenizacyjnymi fajerwerkami, ani też nie dociskać pedału tam, gdzie napięcie może na chwilę spadać, a można by je podkręcić tanim czy dynamicznym efektem. U Prusa następstwo kolejnych wynurzeń, nieporozumień czy konfliktów zawsze podszyte jest z jednej strony swoistym zakłóceniem samotności, z drugiej tajemniczym cierpieniem, zadrażnieniem i pokrzepieniem. Oglądamy ludzi, w których nasila się, tak jak u Warwary Michajłowny (dobra rola Dominiki Kluźniak, zwłaszcza w scenie kiedy wybuch wcześniej tłumionych emocji każe jej wykrzyczeć całą swoją niechęć, nawet do własnego męża), poczucie abominacji do życia i do tych wszystkich, którzy są wokół. Pojawiający się w różnych konstelacjach bohaterowie, balansujący gdzieś na krawędzi swojej egzystencji, nieukrywający swojego poczucia beznadziejności i niestałości, w pełnych namiętności rozmowach i dyskusjach wyrażają z jednej strony często swoją wrogość do przeciwnika, z drugiej czują potrzebę eksklamacji swojej obojętności, otępienia i bezsilności. Najważniejsze w spektaklu w Narodowym jest to, że wszystkie frustracje protagonistów wybrzmiewają w sposób szalenie wieloznaczny, okazuje się bowiem, że tak naprawdę „letnicy”, których łączą również interesy, nie bardzo potrafią bez siebie żyć, i w tych ich wzajemnych kontaktach nietrudno dostrzec, jak bardzo doskwiera im samotność. Nawet wtedy, gdy próbują kogoś wyśmiać czy upokorzyć. Aktorzy doskonale wygrywają również ciałem wszystkie głęboko skrywane uczucia postaci, każda z nich ma swój mocno zróżnicowany indywidualizmem rytm. Najbardziej dojmująco wybrzmiewa akt ostatni, kiedy dochodzi do gwałtownego spiętrzenia dramatycznych sytuacji i relacje między postaciami nabierają znacznie ostrzejszych kształtów, bo ukazują całą nieprzyzwoitość ich niemocy, która narastała wraz z uświadomieniem sobie braku zrozumienia dla własnych i cudzych rozczarowań oraz intencji wynikających z fałszywego postrzegania świata. Teraz nawet niewinnie wypowiedziane słowa mogą wywołać erupcję niepożądanych w towarzystwie emocji, spotęgować szaleństwo i spowodować eskalację niewygodnych zwierzeń.
Maciejowi Prusowi udało się pokazać istotę dramatu Gorkiego z nieco innej niż to było dotychczas perspektywy, inaczej rozłożył akcenty nie tylko w samym tekście, ale i w konstruowaniu scenicznych bohaterów. Skupił się przede wszystkim na ich na emocjach i wzajemnych relacjach, pozostawiając na boku kwestie światopoglądowe. To zaowocowało dużo głębszą próbą wejścia w zwyczajność ich światów, domagających się przebudowy i rozładowania. Tylko czy wszystkich stać na znalezienie ostatecznego remedium?