Logo
Recenzje

Wszystko zielone

9.10.2025, 19:29 Wersja do druku

„Tosca” Giacoma Pucciniego w reż. Giorgia Madii w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński.

fot. Joanna Miklaszewska / mat. teatru

Teatr Wielki w Łodzi ma doskonałe doświadczenie z „Toską” Pucciniego: w historii sceny partię tę śpiewały najwybitniejsze artystki: Jadwiga Pietraszkiewicz, Maria Fołtyn, Monika Cichocka czy Teresa Wojtaszek-Kubiak – najjaśniejsza gwiazda światowych scen operowych, która swoją obecnością uświetniła najnowszą premierę „Toski” w TWŁ.

Wizycie Maestry towarzyszyła bogata wystawa fotografii dokumentujących Jej wielką karierę na scenach Europy, Ameryki, Azji i Nowej Zelandii, zakomponowana przez Iwonę Marchewkę, szefową Działu Literackiego i Edukacyjnego.

Najnowszą łódzką inscenizację opery Pucciniego przygotował Giorgio Madia – artysta w Łodzi bardzo lubiany i ceniony za wiele wcześniejszych dokonań choreograficznych (m.in.: „Śpiąca królewna”, „Kopciuszek”) i operowych (wspaniała inscenizacja „Opowieści Hoffmanna” Offenbacha). Pucciniowska „Tosca” nie miała tyle szczęścia, co wcześniejsze realizacje Madii. Choć to opera werystyczna, to zrealizowana w ujęciu historycznym, które może imponować monumentalnymi akcentami scenografii (Domenico Francchi) i pięknymi światłami (to zasługa Giorgia Madii). Lekkiego odrealnienia przydawał spektaklowi kolor: zielone są dekoracje, zielone kostiumy, zielonkawe oświetlenie.

Szkoda jednak, że światło silnie skupione i oszczędnie dawkowane, niedostatecznie rozjaśniało miejsca zdarzeń, a co za tym idzie postaci dramatu, a nawet same dekoracje. Zaskakujące, że scenografia wpadła w sidła oświetlenia, wychodzącego spod ręki reżysera... Półmrok panował niezależnie od czasu i miejsca akcji. Zdziwiło mnie, że również podczas finałowych ukłonów było ciemnawo, co sprawiło, że nawet wtedy artyści nie mieli szansy pokazać się publiczności na tyle, by być dobrze rozpoznanymi. Szkoda.

Nad tą premierą zawisło jakieś fatum. Nie jest zadaniem recenzenta śledzić zmiany obsadowe, ale z enuncjacji teatru wywnioskowałem, że z planowanej obsady premierowej głównych ról, chyba nikt ostatecznie w premierowym spektaklu nie wystąpił.

Zaprezentowali się natomiast: Sarah Tisba (Tosca), David Esteban (Cavaradossi) i Krzysztof Szumański (Scarpia) - wszyscy mogący pochwalić się pięknymi lirycznymi głosami. Jednocześnie nikt z protagonistów nie dysponował wolumenem, jakiego wymaga dzieło Pucciniego. W premierowym spektaklu mieliśmy zatem śpiewanie delikatne, a w chwilach, kiedy partytura wymaga dramatycznej interpretacji - siłowe i głośne, ale nie mocne i dramatyczne. Nuty zostały oczywiście wyśpiewane, bo profesjonaliści nie mogli pozwolić sobie na błędy intonacyjne. Ale tylko nuty, nie emocje, niestety. I to z tej przyczyny, mimo starań reżysera i śpiewaków - zamiast suspensu - na scenie panowały niemrawość, a chwilami nawet znużenie. Uczucia, które powodują trojgiem głównych bohaterów, zostały zdominowane przez monumentalne dekoracje, dramaty zanikały w mrokach, spowitej w zieleń, sceny.

Brakowi emocji starał się zaprzeczyć Rafał Janiak, prowadząc orkiestrę iście po verdiowsku. Powstały dysonans nie uszlachetnił jednak dzieła, do czego m.in. przyczyniła się niezbyt starannie brzmiąca grupa dęta blaszana. A i kwintet nie wydawał się dostatecznie precyzyjny. Tym bardziej dziwne, bo to dobrzy i wrażliwi muzycy są. Jakoś ta „Tosca” pogubiła się pośród wielkości. Trzeba jednak przyznać, że inscenizacyjną pomysłowością i estetyką może zachwycać akt III i sam finał opery.

Premierowa publiczność, niesiona niezwykłością wieczoru, oklaskiwała spektakl na stojąco, co zaświadczyło o bardzo dobrym odbiorze przedstawienia. A jeśli tak, to znaczy, że zielona „Tosca” będzie cieszyła się sympatią widzów. 

Źródło:

Materiał nadesłany

Sprawdź także