44. Warszawskie Spotkania Teatralne w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.
Drugi tydzień 44. Warszawskich Spotkań Teatralnych okazał się katalogiem lęków, z którymi się zmagamy
Spektakle z Łodzi, Kielc, Krakowa, Gdańska, Szczecina i Bydgoszczy jeden po drugim odstaniaty miejsca bolące, niezabliźnione, budzące lęk. Wielu z nas nie wie, jak reagować na „odmieńców", jak pomóc chorym, umierającym w cierpieniach. Jak wybić się ponad przeciętność? Jak skutecznie obronić prawa kobiet? I wreszcie: jak uchronić się przed władzą niebezpiecznych tyranów?
Zapewne nie są to nowe lęki, pytania nigdy niestawiane. Ważne jednak, że zadawane z odwagą, nawet jeśli nadzieja na odpowiedź, namysł, refleksję może być zawodna. Pewnie od tego (także) jest teatr.
Demaskacje i cierpienia
Zaczęło się od „Dobrze ułożonego młodzieńca" Jolanty Janiczak (reż. Wiktor Rubin) z Teatru Nowego w Łodzi, kontynuującego teatr wrażliwości społecznej Kazimierza Dejmka. Od niepokojącego pytania o płeć i prawo do jej wyboru - problemu nieraz wyszydzanego przez czołowych polskich polityków. To bodaj najlepszy scenariusz cenionej autorki dramatycznej, która nie po raz pierwszy nawiązuje do autentycznej historii. Tym razem w centrum jej opowieści znajduje się osoba walcząca o uznanie swojej wewnętrznej płci. O bohaterze, Eugeniuszu Steinbarcie, pisano jako o „kobiecie wyglądającej dokładnie jak mężczyzna". Dzięki fałszywym dokumentom miał za sobą nawet ślub kościelny, wychowywał z żoną dziecko, ale został „zdemaskowany" przez policję i uwięziony. Ten niełatwy temat poprowadzony został z taktem i znajomością drogi tranzycji. Zaowocował spektaklem, w którym widz solidaryzuje się z bohaterem. Niemały w tym sukcesie udział Edmunda Krempińskiego, wykonawcy, który tchnął autentyzm w tytułową rolę.
Temperaturę lęków podniósł następny spektakl, „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" Mateusza Pakuły i w jego reżyserii, koprodukcja nowohuckiej Łaźni Nowej i Teatru Żeromskiego w Kielcach. Sztuka piekielnie odważna i ważna - już na krakowskiej premierze (20 stycznia 2023 r.) przyjęta ze wzruszeniem burzą oklasków. Opowieść o umieraniu ojca na raka trzustki, o odchodzeniu pełnym fizycznego bólu, cierpień i bezradności najbliższych. Scenariusz opiera się na przejmującej powieści Mateusza Pakuły, ale różni się od niej nieoczekiwanym akcentem komediowym, niemal slapstickowym. Szymon Mysłakowski, występujący w epizodach kilkunastu pobocznych postaci obojga płci, niemal jak w paradach wywodzących się z komedii dell'arte wprowadza do przedstawienia, pełnego powagi w głównym nurcie - walki o godne umieranie - element swoistej dywersji. Osłabia to efekt przerażenia, może nawet wydawać się niestosowne takie połączenie radykalnie odmiennych stanów: obezwładniającego cierpienia i wesołości, ironii, złośliwej obserwacji. Jednak decyzja Mateusza Pakuły o tym niełatwym, ryzykownym związku tragedii i farsy okazuje się artystycznie i psychologicznie trafna.
Utracone prawa i obsesje
Przeciwieństwem spektaklu Pakuły - niezwykle starannego w oprawie scenograficznej i muzycznej, w znakomitym aktorskim wykonaniu - był anarchiczny stand-up „Very Funny". To opowieść o dwóch związanych na śmierć i życie z teatrem dziewczynach, które, szukając swojego miejsca, usiłują się przebić i wciąż trafiają na przeszkody. Prezentujące się jako duet Gruba i Głupia Patrycja Kowańska i Dominika Knapik podejmują ryzykowną grę z konwencjami teatralnymi i sposobem istnienia na scenie. Walczą przy tym z własnymi ograniczeniami fizycznymi i psychicznymi. Jak daleko można się posunąć? - pytają performerki, dając w zakończeniu tego nietypowego spektaklu całą serię parodystycznych nawiązań do obrazów Boscha i kolekcję kobiecych aktów zaczerpniętych z historii malarstwa. Mimo nie zawsze wycyzelowanej formy (m.in. wątpliwej jakości improwizowanych dialogów o sztuce) udało się im przekonać widownię, która najpierw z rozbawieniem, a pod koniec w napięciu i ciszy śledziła ich zmagania z cielesnością.
Dramatycznym komentarzem do utraconych praw kobiet po obradach Okrągłego Stołu - mebla, o którym przypomniano sobie niedawno z okazji 35. rocznicy wyborów '89 - są z kolei „Opowieści babć szeptane córkom przez matki". Spektakl szczecińskiego Teatru Współczesnego autorstwa rumuńskiej reżyserki Gianiny Cărbunariu początkowo sięga do rumuńskich realiów z czasów dyktatury Ceaușescu. Do pewnego stopnia wydaje się to irytujące, w widzu rodzi się podejrzenie, że zamiast komentować czy opowiadać o współczesnej walce Polek o prawo do dysponowania ciałem, autorka ucieka do przebrzmiałych historii i doświadczeń Rumunii.
Okazuje się jednak, że to celowy zabieg, bo niebawem wychodzi na jaw, że pronatalistyczna polityka rumuńskiego dyktatora, jego antyaborcyjne obsesje i wprowadzenie drakońskich przepisów to poniekąd wzorzec (choć nieprzywołany) dla autorów polskich ustaw. Ze sceny pada zarzut, że w obradach Okrągłego Stołu zabrakło kobiet, a rozstrzygnięcia zapadały pod dyktando oczekiwań polskiego episkopatu, przynajmniej co do ochrony tzw. życia poczętego. Słowem, że walcząc z wypaczeniami minionej epoki, w kwestii praw reprodukcyjnych cofnięto zegar historii o dobre pół wieku i zlekceważono protesty organizacji feministycznych.
Niedawno świętowaliśmy sukces musicalu „1989" (reż. Katarzyna Szyngiera), koprodukcji Teatru Słowackiego i Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, w którym nie padło ani słowo o problemach wywołanych przez - jak powiadał Boy-Żeleński o urzędnikach pana B. - „naszych okupantów". Musical zresztą powstał z inną intencją, tworzenia pozytywnego mitu. Jeśli „1989" to awers, „Opowieści babć" można uznać za rewers tego samego medalu. Nie po raz pierwszy okazuje się, że zmiana niekoniecznie jest motorem postępu.
Epilog dopisał wieńczący WST spektakl Teatru Polskiego z Bydgoszczy „Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu" Julii Holewińskiej, odsłaniający upadek rumuńskiego reżimu. Można było usłyszeć absurdalne, z uporem realizowane postanowienia oderwanego od rzeczywistości dyktatora i jego małżonki, prowincjonalnej Lady Makbet (mocna rola Małgorzaty Witkowskiej). To ona, uznawana za autorytet naukowy, choć zaledwie po kilku klasach szkoły podstawowej, przesądna i arogancka, wyznaczała standardy etyczne, kształtowała politykę zdrowotną kraju i wytyczała plany. Wysłuchując jej tyrad czy komentarzy, aż trudno uwierzyć, że tak było. Spektakl staje się przestrogą przed tym, co może się przydarzyć społeczeństwu, które nie kontroluje (albo nie może kontrolować) swoich polityków. Jak nie popaść w niewolę obłąkańczych idei władców pozbawionych wrażliwości etycznej? Wojciech Faruga (reżyser) i Julia Holewińska stawiają pytanie o przyszłość, choć opowiadają o epoce już (czy aby na pewno?) przeszłej.
W sztuce liczą się nie tylko pytania, ale i sposób, w jaki się je zadaje. Spektakle podczas tego „tygodnia pytań" prezentowały różny poziom artystyczny, czasem bliżej im było do teatru amatorskiego, czasem do publicystyki. Można to potraktować jako przestrogę przed pochopnym podejmowaniem tematów gorących, ale niedopracowanych formalnie.
Idealnym wzorem pogodzenia treści i formy było wspomniane już przedstawienie Mateusza Pakuły, wielokrotnie doceniane i nagradzane. Jego siła wyrazu, czystość intencji i wymowa wzmacniały się wzajemnie. Prawda tej opowieści wydawała się nieprzekładalna na język teatru. A jednak powstał spektakl porażający szczerością i budzący nadzieję, że nawet najtrudniejsze tematy mogą znaleźć miejsce w teatrze, pod warunkiem że uda się nadać im oryginalny, a w tym wypadku porywający, kształt artystyczny.
PS O pierwszym tygodniu WST nie piszę, bo uczestniczyłem wówczas w kongresie Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych w Brnie.