Skrzydelski: I znowu znaleźliśmy się w sytuacji nadzwyczajnej: zostaliśmy zmuszeni do omawiania dwóch premier z rzędu tego samego teatru.
Moroz: Jednak wina to nie nasza.
Skrzydelski: Nie nasza, bo szykowaliśmy się do recenzji z „Uśmiechniętego”, czyli spektaklu Jagody Szelc z Nowego Teatru, jednak nagle odwołano weekendowe pokazy. I stąd ta dzisiejsza konieczność. Ale zaznaczmy, tak jak już kiedyś zaznaczaliśmy w podobnym przypadku: nie mamy tajnego etatu, tym razem w biurze prasowym warszawskiego Ateneum. Co to, to nie.
Moroz: Niestety nie. Płaci nam jedynie Instytut Teatralny. Taki trudny los. Trochę nietypowy.
Skrzydelski: A zatem teraz „Dzień świra” w reżyserii Piotra Ratajczaka. Często nadużywa się przymiotnika „kultowy”, lecz w odniesieniu do tego filmu, od którego premiery minęło właśnie dwadzieścia lat, jak najbardziej można go używać. I chyba też trudno byłoby spotkać na polskiej ulicy kogokolwiek, kto przynajmniej nie kojarzy dzieła Marka Koterskiego, a przede wszystkim fundamentalnej roli Marka Kondrata. No i tych wszystkich fraz oraz powiedzonek z charakterystycznym szykiem składniowym.