20 lat temu odszedł profesor Julian Lewański, mój ojciec. Człowiek nadzwyczajnie skromny. Badacz dawnego teatru i uroku jego poezji, autor antologii „Dramaty Staropolskie" i cegły „Dramat i teatr średniowiecza i renesansu w Polsce". Całym sercem oddany wystawieniom dawnych sztuk dla nowoczesnego widza. Nad starym tekstem pracował z pokorą mnicha, rozumiał go z rozmachem współczesnego demiurga. Znawca języka literatury najdawniejszej, odkrywca wyobraźni Polaków sprzed stuleci. Pisze Ariadna Lewańska w „Gazecie Wyborczej - Stołecznej”.
Urodził się za cara, a dożył internetu. Przedwojenny harcerz, niedoszły politechnik, powojenny akademik. Pisali do niego wybitni artyści, papież, uczeni - listy wyrzucał po przeczytaniu, odpowiedziawszy. Nie gromadził szpargałów ani rzeczy. Nosił się z dystynkcją, lecz nigdy nie wywyższał i nie krzywdził nikogo. Nie zabiegał o zaszczyty ani tytuły, a jednak, gdy odszedł, Roman Pawłowski napisał w „Gazecie Wyborczej": „Zmarł Lewański", jakby nie trzeba było wyjaśniać w nagłówku, kim byl.