EN

20.10.2020, 10:10 Wersja do druku

Wojciech Pszoniak: Był dla nas „Ziemią obiecaną"

Wojciech Pszoniak, aktor gigant o międzynarodowej sławie, zmarł na raka w wieku 78 lat - pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

mat. Filmu Polskiego

Długo Polacy mogli kojarzyć Wojciecha Pszoniaka z witalnością Moryca Welta w „Ziemi obiecanej" (1974) Andrzeja Wajdy, za tę kreację otrzyma! Złote Lwy. Przede wszystkim zaś ze sceną zakładania fabryki, graną z Danielem Olbrychskim i Andrzejem Sewerynem. Spychała na dalszy plan ponury finał, gdy lekkomyślność, egoizm i interesowność przekreśliły przyjaźń i sprawiły, że świat pozostał, jaki był. Dziś znamy to dobrze, a najbardziej wyrazistą i aktualną kreacją Wojciecha Pszoniaka jest Robespierre z „Dantona" Wajdy.

Urodzony we Lwowie

Film się rodził, gdy w Polsce trwał karnawał Solidarności. Pszoniak oprowadzał Gerarda Depardieu po Warszawie, pokazując gorączkowość pokojowej rewolucji. Znalazła odbicie w kreacji Francuza. Zgodnie z historią w filmie rewolucję dobił Robespierre. W ujęciu Pszoniaka ten niskiego wzrostu stary kawaler, szokował pruderyjnością i skromnością potrzeb osobistych, mając jednocześnie niepohamowane polityczne ambicje. Katechizm, według którego mają żyć inni, narzucał z bezwzględnością, którą uosabiały zaciśnięte usta, pełne agresji wystąpienia w parlamencie, dążenie do dyktatury i terroru.

Stan wojenny sprawił, że w roli Robespierre'a widzieliśmy Wojciecha Jaruzelskiego. Teraz można mieć inne skojarzenia, a patrząc na wojnę w łonie dawnego obozu Solidarności, powtarzać, że „rewolucja pożera własne dzieci". Pszoniak to przeżywał. A nawet się zagalopował w niefortunnej reklamie udziału w wyborach.

„To był jakiś student/ Łachman Pszoniak może Raskolnikow" - pisał w „Acheronie w samo południe" Tadeusz Różewicz. Wiersz nie powstał, gdy Pszoniak był światową gwiazdą. Był nią za to Różewicz, który poznał się na talencie młodego aktora, gdy ten był jeszcze amatorem.

W weku 18 lat zagrał w polskiej prapremierze Gombrowiczowskiego „Ślubu" (reż. Jerzy Jarocki), starał się o wystawienie w studenckim teatrze w Gliwicach dramatu „Świadkowie albo mała stabilizacja" Różewicza. Autor mógł przebierać w przyjaźniach z największymi, ale poświęcał czas młodemu Pszoniakowi. Owocem były studia aktorskie Wojciecha, w których pomogły rodzinne tradycje. We Lwowie dziadek o węgierskich korzeniach tworzył recepty dla wytwórni wódki Baczewski, był jej dyrektorem. Ale kochał też operę, gdzie miał stały fotel. Mama Wojciecha zawdzięczała ojcu wyobraźnię i muzyczny talent. Syn od dziecka bawił się w domu w lalkowy teatr.

Kreacje u Wajdy

Zasłynął w Starym za dyrekcji Zygmunta Hubnera, gdy światową sławę krakowskiej sceny tworzyły spektakle Konrada Swinarskiego i Andrzeja Wajdy. U pierwszego zagrał Puka, który w szekspirowskim „Śnie nocy letniej" (1970) wikła losy bohaterów rozdartych pomiędzy tym, co zmysłowe i racjonalne, wykazując się inteligencją i sprytem. To był zaczyn Wierchowieńskiego w „Biesach" (1971) Dostojewskiego w inscenizacji Andrzeja Wajdy. Spektakl o skutkach zasady „cel uświęca środki" reżyser uważał za najważniejsze przedstawienie w dorobku.

„Prawdziwym oparciem i medium, przez które starałem się narzucić innym aktorom gwałtowność i ekspresję, stał się Wojtek Pszoniak" - mówił Wajda w książce „Dostojewski - Teatr sumienia". Aktorzy mieli grać ewangeliczne wieprze, które się tratują, biegnąc w przepaść.

Po tej kreacji namówił Wajdę, by „Ziemia obiecana" była opowieścią o przyjaźni i jej rozpadzie. Współtworzył dynamikę filmu temperamentem, błyskotliwością, inteligencją i znajomością ludzkiej natury, niewolną od sceptycyzmu. W filmach Wajdy zagrał też postaci emanujące skupieniem - Stańczyka w „Weselu" (1973) i tytułową w „Korczaku" (1990). Był wcielonym „Diabłem" u Andrzeja Żuławskiego, w „Austerii" (1982) Kawalerowicza zaś - Josełe.

Po przenosinach do Warszawy w 1972 r. grał w Narodowym i stał się filarem Teatru Powszechnego Zygmunta Hübnera, jednocześnie będąc gwiazdą kabaretu „Pod Egidą" czy nagrywając telewizyjną „Lokomotywę".

W Powszechnym stworzył w 1977 r. kreację w roli znanej z kinowej interpretacji Jacka Nicholsona w „Locie nad kukułczym gniazdem", gdy opowieść o stłamszonych pensjonariuszach szpitala psychiatrycznego była metaforą PRL. Zagrał człowieka, która nie boi się zaryzykować wszystkiego, by odzyskać, choć na chwilę, wolność. Koncertowo pokazał wiedzącego wszystko o teatrze tytułowego geja w „Garderobianym" (1986).

Syndrom Łomnickiego

Po sukcesie „Ziemi obiecanej" dostał od francuskiego reżysera Claude'a Regy'ego propozycję zagrania w sztuce „Ludzie rozumni są na wymarciu". Nie znając francuskiego, podczas łączenia telefonicznego czytał odpowiedzi wskazywane przez szwagierkę romanistkę. Przed wyjazdem do Francji w 1977 r. opanował tekst na pamięć. W Paryżu grał z Gerardem Depardieu. Najtrudniejsze były spotkania poza sceną. Wbrew swojemu temperamentowi - częściej słuchał.

- Z czasem mój francuski był lepszy. Wtedy mówiłem wprost, że nie rozumiem. Na koniec tournee Regy powiedział, że mówię znacznie gorzej niż na początku! - opowiadał mi aktor, reżyser zaś długo nie wiedział, że zatrudnił aktora bez znajomości francuskiego. Gdy w 1993 r. Kareł Reisz zaproponował Pszoniakowi grę w „Deep Blue Sea" w londyńskim Almeida Theatre, przekonał go, że nieznajomość języka nie może przeszkodzić w zagraniu roli, bo ważniejsze są inne środki wyrazu. Sztuka trafiła na West End. Za Matuszka w „Sklepie na rogu ulicy" w Theatre Montparnasse Pszoniak był w 2001 r. nominowany do nagrody Moliera.

Po powrocie do Warszawy, dotknął Pszoniaka syndrom Łomnickiego: wielkość łączyła się z artystyczną samotnością. W Współczesnym grał w „Skarpetkach, opus 124", radość sprawiał mu monodram „Belfer". Zagrał też Gomułkę w „Czarnym czwartku. Janek Wiśniewski padł" Krauzego. Za „Excentryków" Majewskiego otrzymał Złote Lwy i Orły. Wykładał w stołecznej Akademii Teatralnej, gdzie jego asystentem był Waldemar Raźniak, nowy dyrektor Starego. Dzwonił do niego tydzień temu. Wiele o osobie opowiedział Michałowi Komarowi w wydanej przez Wydawnictwo Literackiej książce „Aktor".

Tytuł oryginalny

Był dla nas „Ziemią obiecaną"

Źródło:

„Rzeczpospolita” nr 246