„Gdybym cię nie poznał” Sergiego Belbela w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Wciągająca z każdą następującą po sobie chwilą historia. Historia o miłości. Śmierć głównej bohaterki i kolejne próby niedopuszczenia do tego wydarzenia, to genialny pomysł zapętlenia samego tematu. Próby zmiany wydarzeń przez unikanie następnych, wejście w światy równoległe, w różne rzeczywistości. Znakomita idea wypełnienia scenicznej treści. A zrealizowane jest to tak, że siedzę z coraz bardziej otwartymi oczami i chłonę bez reszty każdy reżyserski pomysł. I czekam, czekam, co też za chwilę się wydarzy, co nowego się stanie; i nawet nie zauważam, że już minęły bite dwie godziny spektaklu, żywego, czasem brutalnego, choć z pojawiającymi się tu i ówdzie również elementami komediowymi. W tym przedstawieniu ma się wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu i w odpowiednim czasie.
Znakomita jest scenografia Katarzyny Kornelii Kowalczyk, oszczędna, mająca jedynie zaznaczać czas i miejsce akcji. Kanapa przedstawia małżeński pokój, bufet zaznacza miejsce rozrywki, a betonowe ściany pomieszczenie, w którym wychodzi się na papierosa w trakcie wesela. Szpitalne łóżko i cztery jarzeniówki w bardzo prosty i sugestywny sposób przenoszą nas do klinicznej sali.
Do tego bardzo dobrze dobrana muzyka. Piosenki The Beatles, Kylie Minogue, Roxette, Jamiroquai, Ray’a Charles’a czy Franka Sinatry nie tylko ilustrują, ale przede wszystkim otwierają kolejne sytuacyjne światy, pomagając umiejscowić je w czasie, w latach życia bohaterów. Znakomicie przez Katarzynę Łuszczyk jest dopracowane światło, duże wrażenie robią też świetne kostiumy, których na scenie z racji upływającego czasu pojawia się całe mnóstwo.
Doskonała jest gra aktorska, zarówno w rolach mniejszych (Szymon Mysłakowski i Monika Pikuła), jak i tych głównych. Mateusz Król od początku skupia na sobie uwagę i tak już pozostaje do końca. Absolutnie genialna jest Katarzyna Dąbrowska. Jest to tym bardziej godne podkreślenia, że aktorzy wchodząc na scenę z nową postacią jednocześnie jakby ciągle pozostają tą samą, a to wymaga aktorstwa szczególnie czułego na partnera, mocno zniuansowanego oraz wiarygodnej i prawdziwej, bo nie przerysowanej nawet o milimetr naturalności. Oprócz tego, że aktorzy wcielają się w różne role, w różnym czasie, mają jeszcze możliwość pokazania swoich talentów wokalnych. Piosenki w wykonaniu Katarzyny Dąbrowskiej są integralną częścią spektaklu i czule pieszczą moje słuchowe zmysły. Ale panią Katarzynę znam od lat, pamiętam choćby jej kreacje w „Najdroższym” na głównej scenie Współczesnego czy w „Człowieku wśród zwierząt” w pobliskim Klubie Komediowym. Tym razem jej interpretacje piosenek rzucają na kolana, wzbudzając prawdziwy zachwyt i uwielbienie. Największe, bo najmniej spodziewane wrażenie zrobiła na mnie wspólna piosenka The Beatles wykonana razem z Mateuszem Królem, zabrzmiała naprawdę świetnie, świeżo i niewinnie. Mateusza Króla i Monikę Pikułę wcześniej widziałem w „Bucharest Calling” również na deskach w Baraku, już wtedy zauważyłem, że są to osobowości, w których drzemie ogromny aktorski potencjał. I się nie pomyliłem. Cieszę się, że spektakl wyreżyserowany przez Jarosława Tumidajskiego tylko to potwierdza.
… oklaski ucichły, widzowie powoli opuszczają salę w Baraku, a ja dalej siedzę na widowni i próbuję ochłonąć. Złapać powietrze. Szczerze mówiąc nigdy mi się to po teatralnym spektaklu nie zdarzyło. Nigdy. Wyśmienity, wciągający spektakl. Trzeba zobaczyć. Obowiązkowo.