„Rodzina Addamsów” Andrew Lippy w reż. Jacka Mikołajczyka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl „Rodzina Addamsów” udowadnia, że Teatr Syrena to teatr wyjątkowy w każdym calu. I nie dlatego, że to mój ulubiony teatr, do którego chętnie zaglądam. W kasie przemiły, młody człowiek doradza mi miejsce, gdzie najlepiej usiąść, obsługa widowni podpowiada kto pojawi się w obsadzie, a przy okazji opowie, co trzeba z repertuaru tego teatru zobaczyć koniecznie. Do tego wielkość teatru nie przytłacza, dźwięk dociera do mych uszu w sposób perfekcyjny, więc zostaje mi tylko zatopić się w wyśpiewywane dźwięki i przetrzeć przykurzone okulary, by móc widzieć sceniczne piękno. Teatr Syrena tworzy spektakle i dla młodszych i dla starszych widzów. A po ostatnich brawach, podczas wyjścia, słychać komentarze pełne zachwytu i zadowolenia. W każdej grupie wiekowej.
Addamsowie to mocno pokręcona rodzinka znana z filmów, animacji i różnych gier, dość ponura z wyglądu, jednakże słoneczna w środku. Jest mroczna, mocno uwielbiająca czerń, truciznę i ból, czyli – można by powiedzieć – reprezentuje najogólniej rzecz ujmując inny sposób spojrzenia na życie, do tego stopnia, że zdziwiłem się nie widząc przed teatrem, znanej mi z koncertów zespołów Behemoth czy Marduk, protestującej ekipy z krucjaty różańcowej. Dyrekcja Teatru Syrena mogłaby się trochę postarać, by ściągnąć ich członków na protesty przed teatrem – darmowa reklama zagwarantowana.
Na scenie widzimy jeden z epizodów z życia rodziny Addamsów – córka Wendesday (Paulina Mróz), zadziorna nastolatka, zakochuje się w rówieśniku, Lucasie (Maciej Dybowski), niestety, należącym do zwykłego amerykańskiego świata, kompletnie nie przygotowanego na inny sposób traktowania rodziny. Okazuje się, że rodzice Wendesday również nie są gotowi na wypuszczenie latorośli mogącej odnaleźć się w normalnym świecie. W ten sposób otrzymujemy całą paletę ojcowskich dylematów (w tej roli znakomity Tomasz Steciuk) i matczynych rozterek (Marta Wiejak). Rodzicom Lucasa (wspaniała Katarzyna Walczak i przekonujący Michał Konarski), po przedziwnej kolacji w salonie Addamsów, również puszczają hamulce, znika pruderia w spojrzeniu na potrzeby nowego życia. Gwiazdą, a właściwie księżycem przedstawienia (warto sprawdzić dlaczego?) jest Fester, dobrotliwy wujaszek – Damian Aleksander wypełnia w tej roli scenę dobrocią i miłością, jest fantastyczny zarówno w wymiarze muzycznym, jak i czysto aktorskim. Tej serdeczności na scenie jest taki ogrom, jak wcześniej miłości rodzicielskiej, ale wszystko zmierza do szczęśliwego finału, choć to, jak do niego dochodzi, nie wszystkim być może będzie się podobać.
Świetne, wręcz monumentalne dekoracje, wspaniałe piosenki, fantastyczne uzupełnienie spektaklu rolami nawet trzecioplanowymi w postaci chórków i… przerażającego baletu, znakomite kostiumy i charakteryzacja, a także wiele innych drobiazgów, które uwielbiam w trakcie oglądania przedstawienia wyłapywać, a pewnie niewielu widzów zwraca na nie uwagę (animowany King Kong schodzący z wieżowca, czy komentarz o opuszczeniu tego miejsca z powodu dziwnych ludzi siedzących na widowni) – wszystko to składa się, od początku do końca, na podlany lekko upiornym sosem musical, ciągle przypominający nam o tym, jak dzisiaj pojmujemy normalność.
„Rodzina Addamsów” to kolejny fantastyczny i w pełni udany wieczór w Teatrze Syrena. Ja przynajmniej śmiałem się od pierwszych do ostatnich minut. Polecam przekonać się osobiście!