„Ariadna na Naxos” Richarda Straussa w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
W kosmosie bez miękkiego lądowania
Przygotowując się do wizyty w Teatrze Wielkim, zapoznałem się z kilkoma inscenizacjami oraz analizami tego tytułu dostępnymi na portalu YouTube. W większości dominowały elementy klasycznego kostiumu: pióra, cekiny, tiule, loczki, bogate stroje oraz fryzury stylizowane na średniowieczne, budujące atmosferę swoistej „ramoty”. W warszawskiej inscenizacji mamy do czynienia z zupełnie innym podejściem – opowieść nabiera charakteru science-fiction, z elementami horroru, pełna jest komputerowych wizualizacji, technicznych hybryd człowieka i maszyny, a także futurystycznych krajobrazów.
Pierwsza część – prolog – ukazuje przygotowania do spektaklu w telewizyjnym studiu, pełne scenicznego chaosu, ludzkiego rozgardiaszu i celowych błędów w realizacji. Spektakl zaczyna się trzykrotnie, a głos Majordomusa (debiutującego na scenie operowej Adama Venhausa) jest przekształcony przez wokoder, co nadaje mu charakter „elektryczny”, a wręcz demoniczny. Na scenie pojawiają się groteskowe obrazy: człowiek z głową kozła, naga postać wchodząca w objęcia kosmicznego przybysza, wbita w skałę włócznia oraz czwórka kochanków Zerbinetty, wśród których znajduje się również kobieta. Te surrealistyczne motywy wprowadzają widza w transgresyjny wymiar opery.
Druga część jest bardziej statyczna i stonowana, choć nie brakuje humorystycznych akcentów. W jednej ze scen bio-roboty w erotycznych maskach, mające penisy zamiast nosów, szykują się do zbliżenia z tytułową bohaterką. Całość dzieje się na pokładzie statku kosmicznego, który przypomina futurystyczny dom – przestronny, ascetyczny, pełen minimalistycznego designu. W tej części spektaklu wyróżnia się scena odrodzenia głównej bohaterki w nowoczesnym inkubatorze oraz narodziny Bachusa, który wkrótce wyrusza w podróż ku gwiazdom. Wizualizacje planet, subtelne oświetlenie i dynamiczna kolorystyka sceny dopełniają wrażenia estetyczne, nadając przedstawieniu niepowtarzalny, multimedialny charakter.
Muzycznie spektakl stoi na najwyższym poziomie – zarówno orkiestra, jak i wokaliści prezentują się znakomicie. Partie wokalne, głównie żeńskie, zostały zinterpretowane doskonale. Nadja Stefanoff jako Ariadna oraz Svetlina Stoyanowa jako Kompozytor zaprezentowały się elektryzująco, pełne ekspresji i subtelności. Szczególne uznanie należy się Katarzynie Drelich, która w roli Zerbinetty zinterpretowała arię o facetach „Potężnej Księżniczki” z wyjątkową precyzją. To jedna z najtrudniejszych partii w operze, wymagająca zarówno znakomitych umiejętności wokalnych, jak i ogromnego spokoju aktorskiego. Po jej wykonaniu rozległy się gromkie brawa. Rafał Bartmiński, który wcielił się w postać Bachusa, zachwycił zarówno brzmieniem, jak i charyzmą sceniczną.
W prologu spektaklu pada pytanie: „Czym jest muzyka?” Odpowiedź brzmi: „To święta sztuka, która jednoczy wszystkie uczucia.” W kontekście tej inscenizacji, bardziej trafną odpowiedzią wydają się być słowa, które pamiętam z czasów szkolnych: „Nie wiem. Może po prostu niebem z nutami zamiast gwiazd.” Choć Strauss nie mógł znać autora tych słów, Ludwika Jerzego Kerna, to one najlepiej oddają charakter tej inscenizacji – łącząc w sobie transcendencję i zmysłowość muzyki.
Z pełnym przekonaniem polecam ten spektakl. To znakomite doświadczenie artystyczne, które na długo pozostanie w pamięci. Każda wizyta w Teatrze Wielkim to prawdziwe kulturalne święto. Widzowie są odpowiednio ubrani, telefony wyłączone, a rozmowy zakazane – wydawałoby się, że nic nie zakłóca kontaktu z przedstawieniem. Zastanawia mnie jednak, dlaczego obsługa dopuszcza wnoszenie szklanych pojemników na widownię, co skutkuje nieustannym hałasem, jak turlające się butelki czy poszukiwanie zaginionych nakrętek. Czyżby ostatni bastion teatralnego spokoju zamieniał się w przestrzeń, w której widzowie stają się jedynie biernymi obserwatorami, pozbawionymi pełnej uważności na sztukę?