„Wicked” wg powieści Gregory’ego Maguire’a w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
No bajka…
Dla dorosłych – i nie dlatego, że aktorzy używają wyrazów czy się obnażają, nie.
Dlatego, że rzecz jest jednak słodko-gorzka, a cudownie inteligentne wtręty (czapka z głowy przed Michałem Wojnarowskim) będą w pełni czytelne raczej dla widza ze stosownym peselem. Mamy piękną i – jak na zwyczaje współczesnego teatru wyjątkowo czytelną – love-story, ale i ubraną w szatę bajki zupełnie współczesną historię (her-storię raczej) o władzy i jej manipulacjach, o okrucieństwie wykluczenia, o tym, jak trudno się żyje będąc obdarzonym czymś wyjątkowym, o meandrach miłości rodzicielskiej, ale najbardziej – o sile kobiecej przyjaźni, podobnie jak na scenie – też nie zawsze łatwej, prawda?
Młodsi widzowie z pewnością odnajdą w Wicked podobieństwa do świata własnych, także szkolnych doświadczeń, mamy bowiem opowieść o tym, jak ważni są w życiu kumple, jak łatwo można ich zranić nieopatrznie wypowiedzianym słowem, jak – niekiedy nieświadomie – nimi manipulujemy i jesteśmy przez nich manipulowani.
A piszący te słowa jak został bez reszty wciągnięty w ten czarodziejski świat w scenie pierwszej, tak siedział z rozdziawioną buzią aż do finału, w akcie pierwszym bawiąc się jak na pysznej komedii, w drugim – drżąc z napięcia niczym na dobrym thrillerze.
Oglądamy – mądry i pełen empatii, wspaniale, z pasją i nieprawdopodobnym talentem zagrany i zaśpiewany, z romowskim rozmachem zrealizowany (brawo kostiumy i efekty specjalne!) – spektakl, który – jestem pewien – skazany jest na sukces. Bo w dobie anonsowanych niedoborów w NFZ, będziemy zmuszeni szukać w baśniach mocy terapeutycznych.
I w Wicked je znajdziemy.