EN

10.06.2023, 18:57 Wersja do druku

Węgierski czardasz na polskim wybrzeżu

„Księżniczka czardasza” Imre Kálmána w reż. Jerzego Snakowskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jakub Szut z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

Jeśli uznać, że opera jest sztuką obecnie niszową, to operetkę należałoby nazwać gatunkiem na wymarciu, choć wydawać by się mogło, że powinno być zupełnie na odwrót. W końcu to ta druga wyewoluowała jako odpowiedź na znużenie szerokiej publiki podniosłym charakterem klasycznej opery, a jednak dziś ze świecą szukać scen, które wystawiają operetki. Utrwalający się zwyczaj przełamała gdańska Opera Bałtycka, dając premierę „Księżniczki czardasza” w reżyserii Jerzego Snakowskiego, dla którego był to debiut w tej roli.

Operetka Imre Kálmána jest jedną z najsłynniejszych swego swoim gatunku, więc trudno dziwić się wyborowi Opery Bałtyckiej. Wystawiono ją tu dwadzieścia jeden lat temu, więc i z tego względu warto było przybliżyć ją publice. Między tym, co znajdziemy w libretcie Leo Steina i Béli Jenbacha a tym, co proponuje debiutujący reżyser da się zauważyć mały zgrzyt. Akcja oryginału ma miejsce w Budapeszcie i Wiedniu przed wybuchem I wojny światowej. Jerzy Snakowski przeniósł akcję do Niemiec przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Jedynie wątek podróży do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie trafia Sylva Varescu, pozostaje niezmieniony. Wydawać by się mogło, że różnice zarówno miejsc, jak i czasu nieodległe, ale widz świadomy przemian, jakie zaszły w Europie po Wielkiej Wojnie zauważy pewien dysonans. Stara austriackiej elita i budapesztańska bohema tracą na wyrazie.

Sylva (Jolanta Wagner) to gwiazda berlińskiego teatru Variété. Pomimo tego, co słyszymy w duecie „artystki, artystki, artystki z variété nie biorą miłości zbyt tragicznie”, bohaterkę łączy prawdziwe uczucie z Edwinem von Lippertem-Weylersheimem (Łukasz Gaja). Choć nikt nie wierzy w sukces ich związku, to młody książę chce powstrzymać wybrankę przed wyjazdem na tournée do Ameryki. Deklaruje, że poślubi ukochaną w ciągu trzech miesięcy. Tu mogłaby fabuła się zakończyć, jednak przyjaciel pary, hrabia Boni otrzymuje list od rodziców Edwina, w którym zapraszają go na przyjęcie zaręczynowe syna z Nastką (Katarzyna Pawłowska). Gdy Boni informuje o tym Sylvę, ta niezwłocznie wyrusza za ocean. Zrozpaczony Edwin stara się bez skutku z nią skontaktować.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

Przychodzi wieczór zaręczynowy. Tymczasem z podróży wracają Sylva i Boni. Gwiazda postanawia pojawić się na przyjęciu jako żona Boniego. Wciąż w niej zakochany Edwin próbuje porozumieć się z wybranką serca, ale równocześnie strzała Amora łączy serca Boniego i Nastki. Edwin wie, że na drodze do błogosławieństwa jego związku z Sylvą stoi jej pochodzenie, postanawia wykorzystać fakt, że po ślubie z Bonim, jego miłość stała się hrabianką. Sylva jednak ujawnia, że jej małżeństwo z Bonim to maskarada, oddaje spisane przez Edwina zobowiązanie małżeńskie i wraca do podniszczonego Variété. Po rozmowie ze starym przyjacielem, dyrektorem teatru Ferim (Łukasz Motkowicz), postanawia wrócić do występów. W poszukiwaniu Boniego, w Variété pojawia się Edwin, a w ślad za nim jego rodzice. Matka, księżna Anhilda, wysyła na rekonesans męża, księcia Leopolda (Paweł Strymiński). Gdy ten poznaje skomplikowane relacje łączące czwórkę zakochanych, nie wie, co ma zrobić. Co więcej,  Feri uświadamia mu, że jego żona również była w młodości słynną szansonistką. Książę pierwszy raz przeciwstawia się małżonce i wyraża zgodę na ślub zakochanych. Dzięki podstępowi Boniego, Sylva i Edwin przekonują się o wzajemnej miłości i w ten sposób perypetie się kończą.

Nietrudno zauważyć, że punktem kulminacyjnym jest poznanie prawdy o przeszłości księżnej Anhildy przez księcia Leopolda. Dwa światy, które definiują konflikt, nagle okazują się mieć wspólny mianownik. Wątek, choć wydaje się jednym z najważniejszych, blednie w gdańskiej inscenizacji, bo gdy tylko na scenę wchodzi Anhilda, widz orientuje się, że gra ją mężczyzna – Piotr Kosewski. Choć zabieg ten niewątpliwie podkreśla władczy charakter bohaterki, to zaburza koncept fabularny, nie wnosząc specjalnie nic w zamian. Może oprócz taniej sensacji. Podobnie ciężko zrozumieć wtrącane przez aktorów „żarty” nawiązujące do obecnej sytuacji geopolitycznej. Zamiast przewidywanych salw śmiechu, stawiają aktorów i publikę najczęściej w niezręcznej ciszy. Reżyser w wywiadzie opublikowanym w programie do przedstawienia przyznaje, że w scenariuszu pozostawił wolne miejsca z dopiskiem: „tutaj miejsce na dowcip, na przykład na temat obecnej sytuacji finansowej w kraju”. Zamiast aktualności niepotrzebnie zaburzył świat przedstawiony.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

Twórcy inscenizacji nie ukrywają inspiracji rewiami, wyjątkowo dobrze oddaje to scenografia i kostiumy Hanny Wójcikowskiej-Szymczak. Monumentalne schody stanowiące element centralny dekoracji przywodzą na myśl Broadway. Jedyny zarzut można jedynie skierować do kostiumów w scenach czardasza. Cekinowe stroje kowbojskie tancerek, delikatnie rzecz ujmując, nie pasują do tradycyjnego tańca węgierskiego. Większość choreografii wykonywana jest na schodach, tańczenie na nich zapewne nie jest najłatwiejsze – należy więc docenić profesjonalizm baletu.

Najmocniejszą stroną spektaklu jest muzyka. W partiach mówionych soliści wykorzystywali mikrofony, co pozbawiło ich możliwości zaprezentowania w pełni umiejętności. Największe jednak brawa skierować należy do orkiestry prowadzonej przez Adama Banaszka. W momentach, kiedy ciężko było zrozumieć zamysły fabularne reżysera, uciec można było w muzykę, która jako jedyna oddawała ducha operetki Kálmán.

„Księżniczka czardasza” Jerzego Snakowskiego nie jest spektaklem złym. Uwspółcześnianie dzieł kultowych zawsze wiąże się z ryzykiem zarzutu herezji. Docenić należy wysiłki debiutującego reżysera i na pewno warto śledzić kolejne jego premiery. W końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!

***

Jakub Szut – student Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie na kierunku Automatyka i Robotyka, inżynier oprogramowania w branży telekomunikacyjnej. Z pasji humanista.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Jakub Szut

Wątki tematyczne