„O dwóch takich, co ukradli księżyc” Kornela Makuszyńskiego w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Lalka w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Mam olbrzymi sentyment dla teatru dedykowanego dziecięcemu i młodemu odbiorcy. Trudno go nazwać sceną lalkową, gdyż odczuwam olbrzymi deficyt tej formy artystycznej, ale odwołuję się do całego kalejdoskopu widowisk adresowanych do naszych małoletnich widzów. Bowiem właśnie w tym wieku kształtuje się gust, ale również zwyczaj bywania w teatrze. Dla mnie pierwszym doświadczeniem teatralnym stał się Teatr Lalka w Warszawie. Chyba miałem trzy lata, gdy przyprowadzony przez mamę zakochałem się w tym miejscu. Pierwszy spektakl w życiu – Urodziny słonia, oglądałem sześć razy. A gąbkowy kawałek tortu, który wręczano dzieciom podczas uroczystości zwierzęcia, przechowywałem przez długie lata w dziecięcym pokoju magii. To w nim kształtowały się widowiska wsparte dwoma krzesłami, sznurkiem i kocem oraz setką moich ukochanych pacynek. Szaleństwo było przednie, a kolejne wymyślone historie niesamowite. Pamięć zawodzi, ale ten świat pozostanie zawsze w sercu. Miałem szansę spotkać wspaniałych przewodników artystycznych, gdy podziwiałem prace w Teatrze Baj Krzysztofa Niesiołowskiego, a przede wszystkim wspominam podróże na ulicę Różaną do niesamowitego Guliwera prowadzonego przez Monikę Snarską. Gdzież są te czasy, gdy kolejne spektakle to poszukiwania formy. Chyba jestem jednym z nielicznych, którzy pamiętają baletowego z kukłami Pana Twardowskiego do muzyki Ludomira Różyckiego, marionetkowego Pinokia i świetnego, w quasi maskach Detektywa lisa prowadzącego śledztwo. Nie można także nie wracać do świetnych bajek wywiedzionych z baśni z tysiąca i jednej nocy wspartych geniuszem plastycznym Ali Bunscha. To były piękne czasy. Faktycznie trzy lalkowe sceny miały swoich wieloletnich gospodarzy, oprócz wspomnianych, to w Lalce owym łącznikiem, przy zmieniających się dyrekcjach, pozostał Adam Kilian. Uwielbiałem jego plastykę, połączenie ludowości z oryginalnością. Nie ma owych czasów, pamięć jest ulotna, niedługo już zapomnimy o owych chwilach, posiłkując się jedynie publikacjami wspomnień.
Jednak warszawski Teatr Lalka ma swój niebagatelny urok. I choć ulega modom, co też jest związane z percepcją widzów, od czysto lalkowych pokazów na rzecz żywego planu, to pozostaje w nim nuta dawnego czasu. Gabloty wypełnione historycznymi postaciami, piernikowe figury pokrywające ściany, fotele pamiętające czasy przeszłe, ale już tylko znajdujące się w foyer jako nostalgia minionego. I jeszcze bufet, w którym zajadało się galaretkę oraz popijało mleczne koktajle. Dawne, a jakże bliskie, gdy patrzy się na te same stoliki pokryte małymi kafelkami porcelany. W tym miejscu, zlokalizowanym w Pałacu Kultury i Nauki, jest jeszcze jedna nierozerwalna nić – nazwisko Kilian. Sięga ono czasów powstania sceny w Samarkandzie, gdy budowała ją Janina Kilian-Stanisławska, następnie wspomniany Adam, a dziś Jarosław. Można powiedzieć, że mimo zmieniających się czasów, to rodzinne przedsiębiorstwo, podobnej, uniwersalnej stylistyki, gdzie najważniejszym jest dobro dziecka. Wychowanie przez sztukę wsparte geniuszem literatury, sprawnej reżyserii i piękna scenografii.
Ostatnia praca w Lalce to O dwóch takich, co ukradli księżyc na podstawie Kornela Makuszyńskiego. I gdy zobaczyłem w repertuarze owe zamierzenie – pomyślałem muszę to zobaczyć! Powodów było kilka. Pierwszy, o dziwo – polityczny. Bowiem w roku wyborczym, chwilę po elekcji parlamentarnej sięgać po ów tytuł ma posmak małej sensacji. Przecież bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy grali w wersji filmowej i skojarzenia zawsze będą występowały. Warto przypomnieć, że w roku 2005, gdy premiera miała miejsce w Słupsku, w reżyserii Ireny Dragan, to niektórym lalkowi bohaterowie przypominali twarze polityków, a sprawa miała szeroki zasięg medialny i lokalny. Niektórzy nazywali wystawienie prowokacją i kpiną z nowo obranej głowy państwa i lidera partii Prawo i Sprawiedliwość. Do tytułu podchodzono z ostrożnością. W ostatnim dwudziestoleciu pojawił się on w naszym kraju zaledwie pięciokrotnie. Owe fatum filmowe chyba zaszkodziło teatralnej karierze. Myślałem sobie, że Jarosław Kilian mrugnie okiem do dorosłych, pozostawiając fraszkę dla dzieci. Niestety, nie tędy droga. Drugi aspekt, to fantazja reżysera. Cenię sobie jego prace, szczególnie lubię pomysły na Shakespeare’a oraz Słowackiego, gdy z powagi wydobywa ludyczność i śmieszność. To ważne umiejętnie przekuć balon napuszenia na rzecz krotochwili i odmiennego spojrzenia. Nie wszystko co jest w Lalce cenię. Nie tak dawno ze swoimi koleżankami uciekaliśmy, gdzie pieprz rośnie z fatalnych Dzieci w Bullerbyn, naprawdę rozpacz. Ale ciekawie obserwuje się dzieci. Czy się nudzą, a może włączają w opowieść. O dwóch takich… zatem ma też swoją tajemnicę.
Jarosław Kilian przygotował widowisko sprawne, przede wszystkim cieszące oko. To świetna praca ilustratorki książek i graficzki Joanny Rusinek, która niebagatelną własną fantazję pięknie odtwarza na scenie. Pod powiekami nadal mam wspaniałe abstrakcyjne miasteczko, z figurami wziętymi niczym z kart geometrycznych, a pszczoły to małe drony, które zagospodarowują całą przestrzeń sceny i widowni ku uciesze młodych widzów. Świat cieni, wzmaga niesamowitość i zaciekawienie. Świetna jest również scena maskowa ze zbójnikami, która pokazuje magię innego teatru, niekoniecznie żywego, ludzkiego planu. To właśnie owa sekwencja pobudza wyobraźnię, wyzwala poczucie wykorzystania zmysłów, a także ukazuje tajemnicę teatru. Drugim pozytywem jest muzyka Grzegorza Turnaua, która jest ważnym nośnikiem owego przedstawienia, a także ruch sceniczny Emila Wesołowskiego. W ten sposób buduje się dobra, sprawna opowieść – historia drogi. Bowiem reżyser tworzy narrację dwóch chłopców jako poszukiwanie nie tyle przygód, co odnalezienia siebie, sensu tego czym jest życie. Ma w tym dopomóc postać Anioła. Wydaje się to w dzisiejszym czasie zupełnie chybione. Część widzów w ogóle nie rozumie metafory chrześcijańskiej, jest od niej oderwana, gdyż edukacja w domu, wielokrotnie daleka jest od wiary katolickiej. Symbolika zatroskanej, zapracowanej i mimo wszystko kochającej matki wydaje się jedynie trafna. Każde dziecko jest świadome, że może liczyć na rodzicielkę, mimo krzywd, które nawet nieświadomie jej wyrządza. Kilian ponosi w tym zakresie sromotną klęskę, bowiem biała postać opiekuna odbiega od myślenia współczesności. Kto wie czy Batman, a może Supermen byłby bardziej trafiony. Jacek i Placek, niesforni chłopcy, mieszkańcy Zapiecka, opuszczają własny świat, aby poznać siebie. To właśnie jest istotą człowieczeństwa, a nie siła nadprzyrodzona. Podobny problem jest z tytułowym księżycem. Co prawda pojawia się w drugiej części jako magiczna kula, ale wcześniej go nie ma. Szkoda. Skoro jest tematem opowieści, winien być niezmiennym towarzyszem przygód i zwad młodych bohaterów. W głównych rolach obsadzono dwie młode aktorki Hannę Turnau i Magdalenę Pamułę. Już ów zabieg jest wątpliwy. Czyżby chęć odwrócenia uwagi od filmowych aktorów? Zresztą inna ekspresja jest dziewczyn a odmienna chłopaków. I to można zauważyć. Nie wierzy się tym postaciom, jasnym jest, że odtwarzają „ciała obce”, a nie są prawdziwym Jackiem i Plackiem. Zresztą reżyser zlecił im tyle zadań, że obie panie dostają zadyszki, co śmieszy starszego widza, który nieustannie wywijał koziołki na trzepaku, nigdy nie odczuwając choćby małej niedyspozycji.
Opowieść w Teatrze Lalka to podróż, poszukiwanie siebie, odkrywanie tajemnicy dlaczego warto być dobrym. To z jednej strony wizja węża i żmii, które zmieniają ubarwienie stając się łagodnym i dorosłym człowiekiem. Wiele w tym spektaklu mankamentów, które nużą odbiorcę, przeszkadza również dziwnie ciemna aura sceny. Jednak jest i kilka punktów udanych – choćby obraz zatroskanej, zapracowanej matki wierzącej w dobro swoich dzieci. Jednak w tym wszystkim za dużo pozoru, powagi. Chwile radości – choćby wyścig biegowy, gdy jeden z bohaterów ze smakiem zajada popcorn, to perełka poczucia humoru. Jednak takowych momentów jest niewiele. Jakoś atmosfera smutku i ciężkiego moralitetu z aniołem w tle przyćmiewa jasne strony owego widowiska.
I nie pomogą ciekawe piosenki, zjawiskowa scenografia, ruch sceniczny, gdy koncepcja nie do końca współgra z oczekiwaniami młodego widza. Ufałbym bardziej w jego wyobraźnię, bowiem filmy rysunkowe przeżywają swój renesans, a forma teatru lalkowego jest przebogata i różnorodna. Warto jej w pełni zaufać, bo wydaje się, że dzieci przychodzą po to do teatru, aby oderwać się od telewizora i katechetycznej narracji w szkole, z której coraz częściej rejterują.