Sam był żywym teatrem. Ciało było mu posłuszne, żyło tym rytmem, który intuicyjnie dobierał do postaci - wspominał Wojciecha Pszoniaka jego wieloletni przyjaciel Olgierd Łukaszewicz. Wybitny aktor filmowy i teatralny spoczął we wtorek na stołecznych Powązkach Wojskowych.
Uroczystości pogrzebowe Wojciecha Pszoniaka rozpoczęła msza św. w Kościele Środowisk Twórczych na Placu Teatralnym. Następnie urnę z prochami zmarłego przeniesiono na cmentarz.
Podczas nabożeństwa odprawiający je ksiądz Andrzej Luter powiedział: "modlimy się za wielkiego artystę, męża i przyjaciela, za człowieka wrażliwego".
Wspominał m.in. współpracę Pszoniaka z Andrzejem Wajdą. - W 1971 roku spotkali się po raz pierwszy w czasie przygotowań do Biesów wg Dostojewskiego. Wojciech stworzył w tym spektaklu swoją wielką rolę - Piotra Wierchowieńskiego. To był początek jego wielkich ról w dziełach Wajdy, także tych filmowych i pewnie z tych filmowych oczywiście szeroka publiczność najbardziej go zapamięta - wskazał.
Ocenił, że Moryc Welt z "Ziemi Obiecanej" wg Reymonta "na zawsze już będzie miał jego twarz". - Jego twarz będzie miał na zawsze Dziennikarz/ Stańczyk z "Wesela" Wyspiańskiego, Jeszua z "Piłata i innych" wg Bułhakowa, wstrząsający Robespierre z Dantona, Korczak. Te wszystkie postacie będą miały jego twarz - podkreślił.
Ks. Andrzej Luter wspomniał, że w ostatnich tygodniach bywał u Pszoniaka kilka razy. - Pragnął sakramentów, ale i rozmów. Jedna z nich na dwa tygodnie przed śmiercią trwała chyba trzy godziny. Zacząłem go wypytywać o role, które stworzył, o fascynacje. I był to początkowo z mojej strony taki zabieg socjotechniczny, bo wiedziałem, że Wojciech wpadnie w taki trans opowiadania i zapomni choć na chwilę o swoim cierpieniu. Ale ta socjotechnika skończyła się błyskawicznie, bo zacząłem go słuchać i odpłynąłem razem z nim w inny świat. Opowiadał z pasją o wszystkich tych postaciach, które grał, które stworzył. Jeszcze raz dostrzegłem, jakim był wspaniałym człowiekiem. On szukał człowieka w człowieku - wspominał ks. Luter.
Podkreślił, że "sama gra go nie interesowała". - Był człowiekiem wielkiej tolerancji, wyrozumiałości dla słabości, ale nie dla podłości - zaznaczył.
- Tydzień później kolejne spotkanie już bardziej było milczeniem. Wychodząc z mieszkania Basi i Wojtka, miałem taką przerażającą pewność, że to był ostatni raz. I tak się stało. Dziś mogę powiedzieć: Wojtku, dziękuję ci za te wspaniałe rekolekcje, te ostatnie spotkania, twoje słowa wypowiedziane w czasie świadomego umierania. One były ważne, także dla mnie. Nie zapomnę ich nigdy tak jak i ciebie nie zapomnę. Zresztą ciebie nikt nie zapomni, będziesz żył wiecznie dzięki swoim rolom - mówił wzruszony ks. Luter. - Do zobaczenia, Wojtku - dodał.
Zmarłego wspominał także aktor Olgierd Łukaszewicz, który studiował z Wojciechem Pszoniakiem w krakowskiej PWST. - Wojtek - cztery lata starszy ode mnie - dla mnie był jak brat, mistrz, przewodnik przez całe życie - zaznaczył.
Dodał, że Wojciech Pszoniak od początku przewyższał innych studentów znajomością warsztatu aktorskiego. - Pozostawaliśmy pod wrażeniem jego osobowości. Miał tyle ważnych doświadczeń życiowych za sobą, że od razu stał się dla nas autorytetem. Domagał się prawdy scenicznej (...). Wyrażał ją z łatwością, na wiele sposobów. Kreśląc realistyczne portrety lub też kierując się wyobraźnią, tworzył postacie zaskakujące ekspresją, energią, skojarzeniami czy po prostu dowcipem. Jego interpretacje stawały się kluczem do rozumienia sytuacji scenicznej, stylu czy wreszcie idei utworu. Nie odtwarzał literatury. Sam był żywym teatrem. Ciało było mu posłuszne, żyło tą muzyką, tym rytmem, który intuicyjnie dobierał do postaci odkrywanej na próbach - zwrócił uwagę aktor.
Łukaszewicz podkreślił, że wraz z odejściem przyjaciela usunął mu się spod nóg "istotny fragment fundamentu intymnego świata młodości, bo oto odszedł partner do rozmów o tym, co najważniejsze w poszukiwaniu sensu bycia aktorem, a także bycia obywatelem, któremu Polska, Europa i świat nie są obojętne".
- Namiętnie zwalczał ujawniający się ze szczególną siłą dzisiaj tu prowincjonalizm, tj. wąskie zapatrzenie w nacjonalistyczne ego. Przy nim patos i ironia szybko splatały się ze sobą. Były świadectwem jego mieniącego się zaangażowania w życie, jego inteligencji. Wojtku, bardzo mi będzie Ciebie brak - powiedział.
Podczas ceremonii wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin odczytał list od szefa resortu Piotra Glińskiego. Wicepremier podkreślił w nim, że Wojciech Pszoniak był "nade wszystko artystą niepowtarzalnym, którego kreacje fascynowały, niepokoiły i zapadały głęboko w pamięć".
Przypomniał, że Pszoniak pracę na scenie rozpoczął od spotkania z Konradem Swinarskim w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, u którego zagrał m.in. brawurowego Puka w "Śnie nocy letniej" Williama Shakespeare'a. "Pamiętam ten spektakl i rolę pana Wojciecha Pszoniaka z Warszawskich Spotkań Teatralnych w 1969 roku. Na krakowskiej scenie po raz pierwszy współpracował z Andrzejem Wajdą, wcielając się w Piotra Wierchowieńskiego w legendarnych Biesach według powieści Fiodora Dostojewskiego, także obecnych na WST. W kolejnych latach w filmach wybitnego reżysera stworzył swoje najznakomitsze kreacje, doceniane w Polsce i za granicą: Moryca Welta w Ziemi obiecanej, Maksymiliana Robespierre'a w Dantonie oraz Janusza Korczaka w ekranowej biografii wielkiego pedagoga i społecznika" - wymieniał Gliński.
Jak stwierdził, "nie da się zresztą wymienić wszystkich niezwykłych ról Wojciecha Pszoniaka, które kreował w kinie, telewizji oraz na scenie". "Do najwybitniejszych należą z pewnością: tytułowa rola w Diable Andrzeja Żuławskiego, McMurphy w Locie nad kukułczym gniazdem Kena Keseya w inscenizacji Zygmunta Hbnera w Teatrze Powszechnym w Warszawie, a ostatnio mistrzowski epizod w Czarnym Czwartku Antoniego Krauzego" - ocenił minister kultury.
Wicepremier podsumował, że "polska sztuka aktorska bez Wojciecha Pszoniaka z pewnością traci część swojej temperatury i barwy". "Na szczęście na taśmie filmowej oraz w naszej pamięci pozostaną na zawsze jego wspaniałe - zagadkowe i niepozostawiające obojętnym - kreacje. Cześć jego pamięci" - napisał.
Wojciech Pszoniak urodził się 2 maja 1942 r. we Lwowie, a dorastał w Gliwicach. Był absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, aktorem teatrów: Starego w Krakowie (1968-72) oraz Narodowego (1972-74) i Powszechnego w Warszawie (1974-80). W Starym zadebiutował w "Klątwie" Stanisława Wyspiańskiego reżyserowanej przez Konrada Swinarskiego (1968).
Drzwi do międzynarodowej kariery otworzyła mu rola Moryca Welta w filmie "Ziemia obiecana" Andrzeja Wajdy. Wystąpił także w innych jego filmach - "Wesele", "Piłat i inni", "Danton", "Korczak" oraz "Wielki tydzień". Występował też w Kabarecie pod Egidą.
W latach 80. Pszoniak wyjechał do Paryża, gdzie zaczął występować w teatrach m.in. w Nanterre oraz w Paryżu - Montparnasse i Chaillot. W Nanterre zagrał w sztuce "Ludzie nierozumni są na wymarciu" w reżyserii Claude'a Regy, w której występowali razem z Gerardem Depardieu i Danielem Olbrychskim. W tym samym teatrze grał w "Onych" Witkacego w reżyserii Wajdy.
W 2008 r. został odznaczony francuskim Oficerskim Orderem Zasługi za "wkład w rozwój stosunków polsko-francuskich w dziedzinie kultury", a dziesięć lat później został komandorem orderu Arts et Lettres. W 2007 r. został uhonorowany Złotym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", a w 2011 r. odznaczono go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Wystąpił w około 100 filmach. W Polsce w ostatnich dwóch dekadach zagrał m.in. Władysława Gomułkę w filmie "Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł", opowiadającym o masakrze robotników w Gdyni w 1970 r. Wystąpił również w "Bitwie Warszawskiej 1920" Jerzego Hoffmana oraz filmach "Mniejsze zło" Janusza Morgensterna, "Mała Matura 1947" i "Excentrycy czyli po słonecznej stronie ulicy" Janusza Majewskiego, "Carte blanche" Jacka Lusińskiego.
Zmarł 19 października po długiej chorobie. Miał 78 lat.