Logo
Recenzje

W polskim słoiczku

17.10.2025, 15:43 Wersja do druku

„Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej w reż. Patryka Warchoła w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Marek Zajdler na stronie NaszTeatr.

fot. Barbara Ojrzeńska

Niby niepozorny Barak na Mokotowskiej, a w środku co i rusz błyskotliwe perełki. Jeśli Duża Scena Teatru Współczesnego w Warszawie dogoni Scenę w Baraku to o bilety będzie tu trzeba toczyć małe wojny. I nawet remont kasy nie pomoże. Na razie echa wojny wybrzmiewają w najnowszej premierze opartego na wspaniałym tekście Doroty Masłowskiej spektaklu „Między nami dobrze jest” w reżyserii i adaptacji Patryka Warchoła. Młody reżyser jest równolatkiem Masłowskiej z okresu powstawania utworu w 2009 roku i obiecywał udowodnić, że przez minione szesnaście lat tylko zyskał on na aktualności. Czy faktycznie?

Na pewno ze swej strony zrobił co mógł, żeby uwspółcześnić przekaz. Butorolki zastąpiła elektryczna hulajnoga, Biedronka wygryzła Tesco, wizje z Radia Maryja trafiły do prezydenckiego mainstreamu, a historię rozpoczyna tożsame z treścią sztuki „Polskie tango” Taco Hemingwaya i obrazy bohaterów na tle współczesnej Warszawy. Ale pewnych rzeczy nie da się oszukać – o ile podziały polityczne, generacyjna przepaść, ogłupiająca komercyjna papka w TV i miłość do Ikei przetrwały w najlepsze, o tyle nierówności ekonomiczne, nawet jeśli jaskrawe, nie biją już po oczach biedą, a raczej blichtrem drugiego bieguna. Czy zdarzają się jeszcze w kamienicach mieszkające w jednym pokoju trzypokoleniowe rodziny, czy zajadamy się z braku laku pierdo z octem, czy polskich sprzątaczek nie zastąpiły przypadkiem te ze Wschodu? Lata lecą, rzeczywistość się zmienia, a zamknięte w samym tekście odwołania do popkultury (na was patrzę Crittersi) ulegają przedawnieniu. Nadal jednak to bardzo zabawny i na wskroś celny portret spolaryzowanego polskiego społeczeństwa, z jego historycznymi traumami, zaściankowym myśleniem przesiąkniętym narodową dumą i też już chyba niedzisiejszym wstydem bijącym od młodego pokolenia dumnych Europejczyków. Drugim obok społecznych odniesień wybijającym się tematem jest wojna, którą znacząco ciężej obrócić dziś w żart, niemniej Patryk Warchoł wyszedł z tego obronną ręką nieco ironizując i grając na telewizyjnych sentymentach dzieciństwa. Refleksyjna końcówka mówi o nas samych zdecydowanie więcej, niż chcielibyśmy usłyszeć.

Creme de la crème stanowi sam ironiczny tekst Masłowskiej napisany pełnym twórczej inwencji językiem parafrazującym często korporacyjno-medialną nowomowę, wirtuozersko operujący frazą i ciętym humorem, który drwi pospołu z szarej masy statystycznych Kowalskich oraz snobizmu celebryckiego i pseudoartystycznego światka. Jałowa pustka, która otacza bohaterów, to nie tyle pustka umysłowa, co egzystencjalna, życie z dnia na dzień, w którym rozmawiają ze sobą wcale się wzajemnie nie słuchając. Permanentne skupienie na własnych problemach i przeżyciach nie pozwala im dostrzec ani bliskich, ani właściwie ocenić rzeczywistości zamazanej przez wspomnienia, konsumpcyjny styl życia, na których ich nie stać, albo internetowy śmietnik podniesiony do rangi boskiej wyroczni.

Misternie skonstruowane dialogi nie wybrzmiałyby jednak ze sceny, gdyby nie wspaniała i precyzyjna gra aktorska całego zespołu. Zachwyca pichcąca fluksy z papryką „w sam raz nie dla niej” Agnieszka Suchora oraz partnerująca jej karykaturalnie obfita i nie afiszująca się ze swoimi myślami Bożena Joanny Jeżewskiej. Osowiała Staruszka w wykonaniu Elżbiety Kępińskiej tchnie dziecięco-babciną radością i ciepłem wspomnień. Mała Metalowa Dziewczynka Natalii Stachyry z energią i humorem kontestuje zastany porządek ciskając po sali… a, mniejsza z tym. Jodłujący ze swadą Sebastian Świerszcz bawi do łez monologując o „Koniu, który jeździł konno”, a przerysowana serialowo Monika Kwiatkowska wtóruje mu poszukując tonących i płonących do uratowania. Aktorów wspomaga pomysłowo zaaranżowana scenografia Anny Kolaneckiej z pięknie zwizualizowaną „piwniczką na wino” w podłodze i PRL-owską siermiężnością „braku pokoju” oraz kostiumy Grzegorza Łabudy nie pozostawiające wątpliwości kto i jaką pozycję zajmuje w społecznej sztafecie pokoleń. 

„Między nami dobrze jest” w odsłonie Teatru Współczesnego przypomina nieco telewizyjny serial, gorzki i inteligentny (sic!) sitcom już nie tyle o problemach Polaków z tożsamością po wstąpieniu do Unii Europejskiej, ale o postępującej izolacji kolejnych pokoleń, które nijak nie potrafią się ze sobą komunikować nadając na zupełnie innych częstotliwościach. A w tle postępuje widmo płonącej hulajnogi, towarzyszącej nam od pokoleń wojny, której doświadczenia niemal już zapomniane, znowu niebezpiecznie wracają jak bumerang. I refleksja „nad czasami pokoju, w których wojna i głód mają akurat miejsce… w innych krajach”. Dobrze, że potrafimy się jeszcze z tego śmiać. Byle wyciągać wnioski.

Tytuł oryginalny

W polskim słoiczku - "Między nami dobrze jest" w Teatrze Współczesnym w Warszawie, recenzja

Źródło:

NaszTeatr

Link do źródła

Autor:

Marek Zajdler

Sprawdź także