"Aleja Zasłużonych" Jarosława Mikołajewskiego w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Co dzisiaj znaczy być artystą – poetą, pisarzem, aktorem…? Czy jest jeszcze w naszym życiu miejsce na poezję czy wzniosłość? Jak radzić sobie nie tylko z wszechogarniającą nas samotnością, z upływającym czasem, ale i postępującą pauperyzacją, zwłaszcza teraz, kiedy tak łatwo, z dnia na dzień, otrzeć się można o utratę wszystkiego, o śmierć… czy wręcz jej na każdym kroku wypatrywać? Bo jaka przyszłość nas czeka, gdy coraz trudniej o zabezpieczenie najbardziej oczywistych z ludzkich potrzeb? I gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Jak odnaleźć się w tak podzielonym jak nasz kraju, w społeczeństwie, gdzie każdy drugiemu wilkiem? Takie pytania, oscylujące wokół naszego tu i teraz, rozpostarte w granicach między wzniosłością a śmiesznością, stawia w swoim dramacie Jarosław Mikołajewski, czyniąc to w sposób niezwykle dotkliwy, bolesny i bywa, że prawdziwie przejmujący.
To dla aktorów bardzo trudny tekst, a szczególnie dla głównej bohaterki, w którą wciela się Krystyna Janda. Wyczerpanej, 60-letniej kobiety, poetki, artystki, żony, córki i petentki, pogrążonej w rozpaczy i beznadziei, które wylewają się z niej potokiem przekleństw, wulgaryzmów i bluzgów, bo innej drogi już na wyrażenie obecnego stanu emocjonalnego znaleźć nie sposób. Bo skąd wziąć pieniądze na pogrzeb, kiedy tych wciąż brakuje i co włożyć do garnka, kiedy nagrody czy trofea za pisanie wierszy tego nie zapewniają? Jedyny pomysł jaki przychodzi protagonistce do głowy, to załatwić sobie pogrzeb państwowy, by móc zostać pochowaną w Alei Zasłużonych i uwolnić męża przed kosztami ostatniego pożegnania.
Krystyna Janda postanowiła nie tylko wcielić się w poetkę, która ze smutkiem przygląda się swojemu twórczemu i rodzinnemu życiu oraz krytycznie ocenia swoje powołanie, ale również zdecydowała się sama spektakl wyreżyserować. I to był być może błąd, albowiem aktorce zdecydowanie nie starczyło czasu na opanowanie tekstu, co na premierze zemściło się nie tylko na niej samej, ale i na jej partnerach, mocno niekiedy zakłopotanych. Tymczasem tekst Mikołajczyka wymaga niezwykłej precyzji w sposobie jego podawania i każda aktorska czkawka (maniera Jandy, pojawiająca się w momencie kiedy szuka słowa, którego zapomniała) rozbija jego precyzyjnie konstruowaną fakturę myślową, słowną i rytmiczną. Mam nadzieję, że na spektaklach popremierowych głośno wypowiadane zwroty aktorki w kierunku suflera nie będą już miały miejsca.