EN

24.02.2025, 10:54 Wersja do druku

Verdi na wypalonej słońcem ziemi

„Simon Boccanegra” Giuseppe Verdiego w reż. Agnieszki Smoczyńskiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński

„Simon Boccanegra”, wziąwszy pod uwagę drugą wersję z 1881 roku, jest jedną z ostatnich oper Giuseppe Verdiego, rzadko wystawianą między innymi z powodu mocno skomplikowanego libretta Piavego, opracowanego później przez Boita. To dzieło bez wątpienia niedoceniane jako historia pełna zarówno politycznych, jak i towarzyskich knowań oraz nieporozumień rozgrywających się w ciągu kilkudziesięciu lat. Geneza tego niełatwego do wystawienia utworu ma związek z autentyczną postacią Szymona Czarnogęby, który w wieku XIV funkcję genueńskiego doży pełnił dwukrotnie. W akcję toczącą się wokół dramatycznych przełomów i nieoczekiwanych sytuacji wprzęgnięte są też wydarzenia ukazujące konflikty między arystokracją a ludem, tudzież losy bohaterów rozpostarte między miłością a śmiercią.

Agnieszka Smoczyńska, debiutująca jako reżyserka z doświadczeniem filmowym w teatrze operowym, w swojej futurystyczno-postapokaliptycznej wizji postanowiła wykorzystać wyobraźnię Katarzyny Borkowskiej, która jako autorka scenografii stwarza na scenie efektowne w swym monumentalizmie i totalności, obfitujące w religijne symbole i rytuały niemal kosmiczne obrazy wypalonej ziemi, baśniowe kadry niezwykłej urody i tajemniczego, ale i mrocznego, tak jak choćby w prologu, wyrafinowanego piękna. Zastosowana strategia rozwiązań plastycznych, choć znacznie poszerza możliwości interpretacyjne, a nawet wzbogaca je o nowe konteksty (nie wszystkim one jak widać z pierwszych komentarzy przypadły do gustu), na szczęście nie zakłóca odbioru (również w sferze muzycznej), nie potęguje jeszcze większej dezorientacji widza próbującego odnaleźć się w zawiłościach operowej intrygi.  To właśnie przestrzennemu rozmachowi Katarzyny Borkowskiej, a także w dużym stopniu sugestywnym rozwiązaniom ruchowym Tomasza Wygody (znakomicie wykorzystana ciemność nocy w prologu), a także projekcjom video Natana Berkowicza zawdzięczamy to, że na scenie oglądamy intrygujące, niekiedy wręcz hipnotyzujące sekwencje wypełnione nie tylko plastycznym pięknem, ale sposobem ich komponowania (tu widać filmowe oko Smoczyńskiej, ale też i próby poszukiwania nowego operowego języka, impulsy wychodzące z filmów przedstawiających ponure wizje świata z przyszłości, takich choćby jak „Diuna” czy sięgnięcie po, rozsadzającą granice dzieła operowego, elektroniczną muzykę towarzyszącą Baascha)  uwiarygadniające nie tylko wymyślony, ale i zdaje się głęboko przemyślany, konsekwentnie też przez twórców inscenizowany w obszarach cykliczności  i duchowości koncept wpisany tutaj w neo-średniowieczny świat przedstawiany. Wszystkie scenograficzne i ruchowe rozstrzygnięcia, a także czułe podejście do świateł Aleksandra Prowalińskiego i umiejętność tworzenia z nich napięć, idą w sukurs reżyserskiej idei i dramaturgii Roberta Bolesty. I to głównie stanowi o sile tego spektaklu, a nie kilka może rzeczywiście niepotrzebnych pomysłów czy  zbędnych ozdobników, które tak niektórych z recenzentów rozśmieszyły.

Ogromną siłą tej inscenizacji jest strona wokalno-muzyczna. Wszyscy soliści, włącznie z nie do końca dysponowanym podczas drugiego przedstawienia Sebastianem Cataną w szlachetnie rysowanej roli tytułowej człowieka wewnętrznie rozdartego i wycieńczonego dowodzeniem, zaśpiewali swoje partie na bardzo wysokim poziomie, jednocześnie próbując oddać w psychologicznych niuansach tragizm swoich bohaterów. Szymon Mechliński był świetny w roli Paolo Albianiego, Gabriela Legun w partii Marii/Amelii zachwycała urodą głosu nie tylko w lirycznej arii „Come in quest’ora bruna”, a Anthony Ciaramitaro wykorzystał znakomicie swoje tenorowe umiejętności w postaci Gabriele Adorno. Podobnie jak Rafał Siwek w basowej partii Jacopo Fiesca (ujmująca czułością aria „Il lacerato spirito” to prawdziwy popis kunsztu wokalno-aktorskiego). Jego sceny z Boccanegrą wspaniale pokazywały jak wiele tych ludzi dzieli i ile przeciwności losu trzeba pokonać, by dojrzeć do przebaczenia. Wszyscy śpiewacy obsadzeni w głównych rolach pokazali wspaniale brzmiące głosy, mogła podobać się nie tylko szlachetność ich barwy, ale też  umiejętność wydobywania w odpowiednich momentach tkwiącej w verdiowskich frazach ekspresji i wypełnionej tęsknotą melancholii. Równie znakomicie zaprezentowała się orkiestra Opery Narodowej pod batutą umiejącego wzlecieć ponad przeciętność Fabia Biondiego, który zdaje się doskonale nie tylko rozumieć różnorodność barwową muzyki znaczonej nieuchronnością ludzkich losów, ale też czuje wszystkie zawarte w niej niuanse i zmiany nastrojów.

Tytuł oryginalny

Verdi na wypalonej słońcem ziemi

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

23.02.2025