EN

24.02.2025, 10:35 Wersja do druku

Ochmanowie – jedyny w muzyce klasycznej duet dziadka i wnuka

Marzył o malarstwie, został śpiewakiem operowym. Jednym z najlepszych tenorów na świecie. Nie porzucił jednak młodzieńczych marzeń. Jak mówi, śpiew stał się jego życiem, a malowanie pasją. Występował na scenach najsłynniejszych filharmonii i oper, współpracował z najlepszymi dyrygentami. Nagrał ponad 60 płyt. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród. Zajmował się także reżyserią. I choć niedawno skończył 88 lat, cały czas występuje, jest aktywny artystycznie.

fot. PAP/ Zbigniew Meissner

Stołeczny Mokotów. Spory dom, taki klasyczny z czasów PRL-u. Wiesław Ochman mieszka tu od 1972 r. Wypełniona po brzegi biblioteka tworzy ciepły, niepowtarzalny klimat. Siadamy przy dużym stole. Mój rozmówca jest pogodny i bardzo naturalny. Rozluźniony, bez dystansu. Wielka klasa i skromność.

- W ubiegłym roku miałem 36 koncertów, nie licząc spotkań. Ciągle jestem zapraszany. Na ten rok już też jest grafik, kilkanaście propozycji. Jeździmy po całej Polsce. To wielka przyjemność. Publiczność wspaniale reaguje, atmosfera jest doskonała. Mówi, że są to dla niego najpiękniejsze przeżycia na najwyższym poziomie.

- Podam przykład, w sylwestra odbyły się dwa koncerty w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Śpiewał Krystian, ja i inni soliści. Dyrygował Mirosław Jacek Błaszczyk. Był też balet. Ludzie byli zachwyceni. Nie ma takich pieniędzy, które mogłyby zastąpić brawa publiczności. Publiczność zawsze była najważniejsza. Przyznaje, że wciąż jeszcze jest w dobrej artystycznej kondycji.

- Jak człowiek nauczy się śpiewać, to już śpiewa. Wyznaję zasadę, że jeżeli artysta źle się czuje, to lepiej nie wystąpić, niż źle wystąpić.

Z wnukiem Krystianem Ochmanem nie śpiewa zbyt często. - On ma własne koncerty. Występujemy razem na scenie kilka razy w roku. Dodaje jednak - nie ukrywając uśmiechu i dumy, zapewniając jednocześnie, że to już sprawdzono - iż to jedyny przypadek w muzyce klasycznej na świecie, kiedy dziadek śpiewa z wnuczkiem.

- Śpiewają ojciec z córką lub synem, takie sytuacje się zdarzały, ale z wnuczkiem jeszcze nie. Są zatem pierwsi na świecie. - Jestem spokojny, bo mam obok siebie na scenie zawodowca. On śpiewa profesjonalnym, klasycznym torem, ma dobrze ustawiony głos przez prof. Jana Ballarina. Jest bardzo umuzykalniony, bo gra na fortepianie i na trąbce. Dobrze czujemy się razem na scenie. Lubimy razem występować. Poza tym mocno trzymamy się rodzinnie, dbamy o te więzi.

Zapotrzebowanie na koncerty duetu Ochmanów jest bardzo duże. - Ale my zwracamy uwagę na tzw. higienę głosu, która jest bardzo ważna. Głos musi odpoczywać. Miałem kolegów, którzy obdarzeni byli wspaniałymi głosami, lecz śpiewali pięć przedstawień z rzędu, od poniedziałku do piątku, a w sobotę było po głosie. Trzeba uważać. Struny głosowe to delikatne mięśnie i jak się je nadweręża, odmawiają posłuszeństwa.

Urodził się na warszawskiej Pradze, przy ul. Ząbkowskiej, która przed laty cieszyła się złą sławą. Ale on tego nigdy nie ukrywał, wręcz byt z tego dumny. - Kiedy debiutowałem w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, przyszedł dziennikarz, by zrobić ze mną wywiad. Zapytał m.in: „Panie Ochman, przejechał pan cały świat, która z ulic zrobiła na panu największe wrażenie? Wymienił kilka: Broadway Market Street w San Francisco itd., a ja odparłem, że ulica Ząbkowska. Zdziwił się i zapytał, gdzie jest ta ulica. Powiedziałem, że w Warszawie, a on dopytał, czy jest większa, czy mniejsza od Broadwayu. Odpowiedziałem, że w sam raz.

Po ukończeniu podstawówki nie poszedł do ogólniaka. - Miałem zdolności artystyczne, od dziecka uwielbiałem rysować, malować, więc powinienem był pójść do szkoły o takim właśnie profilu. Ale w Warszawie były problemy z transportem, było niebezpiecznie, niemal codziennie dochodziło do tragicznych wypadków. Znalazłem się w Liceum Plastycznym w Bolkowie na Dolnym Śląsku. Dlaczego rodzice wybrali właśnie Bolków, nie pamięta.

- To była dobra szkoła. Mogłem się realizować. A potem śpiew stał się moim życiem, a malarstwo pasją. W drodze do nowej szkoły czekały go aż trzy przesiadki, a miał zaledwie 13 lat. - I jakoś dałem radę. Nie zgubiłem się. Było to liceum czteroletnie, ale po dwóch latach przeniesiono je do Szczawna-Zdroju, tworząc Technikum Zdobnictwa Ceramicznego. Też piękne miejsce, byłem zadowolony, moim marzeniem było malowanie i pójście na ASP. Opowiada, że po maturze usiadł z kolegami w internacie. - Tworzyliśmy zgraną paczkę. Po raz pierwszy kupiliśmy ćwiartkę wódki. Na sześć osób. Oni bardzo martwili się, że nie chcę iść z nimi na AGH, na Wydział Ceramiczny. Jeden z nich zapytał, czy namalowałbym „Bitwę pod Grunwaldem". Odparłem skromnie, że nie. A on, że w takim razie idę z nimi na AGH. Zabrał mi papiery i wysłał do Krakowa.

W efekcie, jak stwierdza, była to znakomita decyzja, bo to świetna uczelnia. - Tam zacząłem właśnie występować w zespole Pieśni i Tańca AGH „Krakus". Tam poznałem też moją miłość i żonę Krystynę. Tańczyła w „Krakusie". Naukę śpiewu pobierałem u prof. Gustawa Serafina. Z tamtego okresu ma piękne wspomnienia. - Cały czas utrzymuję kontakt z uczelnią i rektorem, prof. Jerzym Lisem. I z Fundacją Czardasz, którą prowadzi znana śpiewaczka Ewa Warła-Śmietana, organizujemy na AGH koncerty. W Krakowie wygrał konkurs redakcji „Echa Krakowa" i Polskiego Radia dla młodych talentów. A potem kolejny w Szczecinie - solistów i zespołów studenckich. I wraz z Hanką Konieczną wyśpiewał I miejsce. 

Śmieje się, że zaproszono go wtedy do Radia Szczecin, gdzie usłyszał od dziennikarki, że jego głos jest już teraz własnością narodu . - Tak się przejąłem, że rzuciłem palenie papierosów. Tym bardziej że koleżanka z chóru Politechniki Szczecińskiej przysłała mi wycinek z miejscowego Kuriera, pt. „Czyżby przyszły Kiepura ?". Wtedy dotarło do mnie, że może mam właściwy głos. Sporo koncertował z „Krakusem", śpiewał solo.

- Gdy obroniłem pracę magisterską, prof. Tomasz Kuroś, wspaniała postać, powiedział: „Panie Ochman, niech pan idzie i spróbuje w operze. Jeśli się nie uda, będzie pan robił karierę naukową". I tak próbuję w tej operze do dzisiaj (śmiech).

Debiutował w Operze Bytomskiej. - Występowałem tam trzy lata. Czułem się jak w rodzinie. Potem śpiewałem w Operze Krakowskiej. Przez jeden sezon. Wtedy wzięliśmy z Krysią ślub. I pojawiła się propozycja od dyr. Bohdana Wodiczki, szefa Opery Narodowej w budowie. Zaśpiewałem Traviatę", potem „Straszny dwór" i zostałem zaangażowany. Podczas oficjalnego otwarcia śpiewałem Jontka w „Halce". I to zaważyło na jego dalszej karierze. Na przedstawienie do Teatru Wielkiego zjechali bowiem dyrygenci i dyrektorzy oper z całego świata. Posypały się propozycje. Występował na wszystkich najważniejszych scenach operowych świata. Z jednym wyjątkiem. Nigdy nie zaśpiewał w Królewskiej Operze w Londynie - Covent Garden. Dlaczego? - Miałem już kontrakt na partię Leńskiego w „Onieginie" Piotra Czajkowskiego i na dwa tygodnie przed rozpoczęciem prób zdecydowano, że spektakl będzie wykonywany w języku angielskim. Zrezygnowałem. A drugi raz miałem propozycję występu w operze Leoša Janáčka „Jenufa". I też zrezygnowałem z powodu koncepcji reżysera.

Jak mówi, we wszystkich teatrach, obojętnie, czy była to opera w Hamburgu, Paryżu, San Francisco, Mediolanie, Moskwie, Madrycie czy w Nowym Jorku, czuł się dobrze. - Nigdy nie miałem żadnych konfliktów. Natomiast najbardziej utkwił mi w pamięci występ w Teatro Colón w Buenos Aires. Tam, jak zapewnia maestro, jest zadziwiająca publiczność. - Najpierw graliśmy owacyjnie przyjętego „Króla Rogera" Karola Szymanowskiego, a później „Jenufę". I podczas jednego z przedstawień zasłabł dyrygent. Po długich poszukiwaniach sprowadzono dyrygenta chóru, który dyrygował do końca przedstawienia, a które zakończyło się o godzinie czwartej nad ranem. Publiczność była bardzo cierpliwa i oczekiwała na dyrygenta kilka godzin. Po spektaklu tłum widzów zabrał artystów na śniadanie i wtedy zobaczyłem największe steki na świecie.

Śpiewał pod batutą najlepszych dyrygentów na świecie. Byli wśród nich: Herbert von Karajan, Karl Bóhm czy Leonard Bernstein. Serdecznie wspomina Stefana Rachonia, który ma ogromne zasługi w jego polskiej fonotece. - Nagrywał wszystkich wybitnych solistów. Z jego orkiestrą występowałem na festiwalu w Opolu. Śpiewali też Basia Nieman i Bernard Ładysz. Z rozrywką estradową miałem sporo do czynienia. Ze Stefanem Rachoniem i jego orkiestrą odbyliśmy np. tournee po Anglii, gdzie wokalistami byli Bogna Sokorska, Ania German, Bernard Ładysz i ja. Śpiewaliśmy muzykę poważną. Bardzo nas doceniono, krytyki były fenomenalne. Wspomina też inną podróż, na festiwal do Ostendy. - Grała orkiestra Henryka Debicha, a śpiewali - Ewa Demarczyk, Eleni, Elkana, Violetta Villas i ja. Chętnie wykonuję utwory z lżejszego repertuaru. Z Eleni nagrałem piękną piosenkę „Bez Ciebie świat to szara jesień". Były też kompozycje Marka Stefankiewicza do pięknych tekstów Krzysztofa L Tomaszewskiego, romantyka XXI wieku, a także i jego kompozycje. Ma w swoim dorobku rekordową liczbę płyt - nagrał bowiem 65 albumów.

- Nie są to tylko utwory operowe, ale także pieśni neapoiitańskie, polskie kolędy, które do tekstu Kazimierza Szemiotha napisał Stanisław Hadyna. Są też utwory muzyki symfonicznej, oratoryjnej i operowej dla kiiku światowych wytwórni.

Działał charytatywnie. Organizował m.in. aukcje dzieł sztuki w polskim konsulacie w Nowym Jorku. Dzięki temu wyremontowano potem Muzeum Adama Mickiewicza w Wilnie. Wspierał kulturę i zbierał środki dla utalentowanej młodzieży. Jest Kawalerem Orderu Uśmiechu. Współtworzył koncerty charytatywne dla Fundacji Auxilium z Zawiercia, za co z wdzięczności już za życia nazwano jego nazwiskiem jedno z rond w tym mieście.

I choć zawsze był człowiekiem bardzo zajętym, to znajdował czas na ukochane malowanie. - Głównie pejzaże i martwe natury. A dla siebie maluję operowe postaci, lecz nikomu ich nie pokazuję. Miał ponad 70 indywidualnych wystaw w Polsce i kilka na świecie. Malarstwa uczył się, kiedy już śpiewał u prof. Czesława Rzepińskiego. - Głos ludu powiedział mi, że powinienem zająć się malarstwem. Występowałem akurat w San Francisco i malowałem tam małe formaty. W dniu przedstawienia rozłożyłem obrazy na podłodze w apartamencie i rozśpiewywałem się. Ktoś zapukał do drzwi, otworzyłem, przede mną stała pani, która sprząta - Afroamerykanka. Spojrzała na obrazy i zapytała, kto je matował. Odparłem, że ja. Ładne - stwierdziła. Zapytała też, kto to śpiewał. Też ja - odpowiedziałem. A ona na to, że powinienem zająć się malarstwem. Ale już było za późno (śmiech).

Maluje jednak do dziś. Zajął się też reżyserią. W Operze Śląskiej, w Mazowieckim Teatrze Muzycznym i w Operze na Zamku w Szczecinie. Były też spektakle studenckie w AM w Katowicach i w białostockiej filii UM z Warszawy. - Reżyseria operowa, ta, która oddaje cały etos opery, wymaga przygotowania, zapoznania się nie tylko z librettem, ale i zajrzenia do innych materiałów. Do tego potrzebny jest czas, a ja wolę ten czas spędzić z rodziną. 

Tytuł oryginalny

Śpiew jest moim życiem

Źródło:

„Tygodnik Angora” nr 9

Autor:

Tomasz Gawiński

Data publikacji oryginału:

24.02.2025