EN

10.06.2023, 13:03 Wersja do druku

Uszy szeroko zamknięte

„Niemiłość, czyli siedemnaście spotkań" grupy warsztatowej Głuchych w reż. Bogusława Słupczyńskiego na VI Festiwalu „Open the Door" w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała na blogu Teatr otwarty w poniedziałek – oficjalny dziennik festiwalowy 6. edycji Open the Door.

W niedzielne popołudnie udałem się do Muzeum Śląskiego, żeby zobaczyć zrealizowany pod kierownictwem Bogusława Słupczyńskiego spektakl grupy warsztatowej Głuchych – Niemiłość, czyli siedemnaście spotkań, oparty na przepisanej na współczesne realia Mewie Antoniego Czechowa. Podzielona na 17 scen przeplatanych skocznym walczykiem opowieść o młodym reżyserze, który na skutek porażki w życiu artystycznym i osobistym odbiera sobie życie, staje się tu materiałem do ciekawego eksperymentu.

Słupczyński ze swoimi aktorami (grupa zapaleńców złożona z osób głuchych, słabosłyszących i słyszących) postanowił sprawdzić, czy języki osób głuchych i słyszących mogą ze sobą koegzystować na scenie, a jeśli tak, to jaka jest ich relacja i co może z takiego połączenia wyniknąć. Perspektywa to o tyle ciekawa, że jeśli już w polskim teatrze pojawiały się jakieś spektakle poświęcone osobom głuchym i słabosłyszącym, to polegały one w głównej mierze na tym, że prawdziwe osoby należące do tej grupy opowiadały nam ze sceny o sobie, wprowadzając widzów do swego scenicznego, a zarazem prawdziwego świata. Słupczyński zrobił inaczej: zaadaptował na scenę uwspółcześnioną sztukę Czechowa, rozdając role swoim wymieszanym aktorom i każąc im grać w języku, którym się posługują. W związku z tym otrzymaliśmy na scenie Muzeum Śląskiego pełną paletę wariacji, jakie mogą powstać z takiego zestawienia: są sceny tylko migane, pokazywane widzom ze stosownymi napisami, mamy fragmenty tłumaczone na język migowy i mówiony przez tłumaczkę, wreszcie mamy też sceny mówione.

I trzeba tu od razu powiedzieć, że efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania, ale nie wiem, czy twórcom akurat o takie wnioski chodziło. Niemiłość, czyli siedemnaście spotkań pokazały bowiem w moim przekonaniu absolutny prymat języka migowego nad wygłaszanym. A to dlatego, że alfabetem migania jest zespół wykonywanych rękami gestów, wspomaganych ciałem i oczami. Głuchy czy słabosłyszący aktor nie tylko więc opiera swoją rolę na pierwotnej, językowej, z góry określonej choreografii (innej niż ta wymyślana do spektaklu), ale też „słucha” za pomocą oczu, musząc być stuprocentowo skupionym na „słuchaniu” partnera, poprzez wnikliwą obserwację jego gestów. Obserwując znakomitego aktora, odgrywającego postać Czechowowskiego Trigorina, ze zdumieniem zaobserwowałem, że swoją interpretację tej postaci buduje na zmiennych rytmach miganych słów i wyrazów, dodając jeszcze ruchom swoich rąk odpowiednich do emocji „kolorów” (ruchy stanowcze, ruchy płynne, itd.).

Dla ludzi głuchych i słabosłyszących oraz ich przyjaciół, a może nawet dla wielu słyszących to wszystko wydaje się zapewne oczywiste, ale ja jakoś nigdy nie zastanawiałem się nad konsekwencjami użycia języka migowego teatrze. I tego, jak zmienia się wówczas perspektywa budowania roli. Owo „słuchanie” oparte na obserwacji sprawia, że aktorzy są w pełni obecni w kontakcie ze sobą, na drugi więc plan schodzą wypowiadane przez nich „słowa”, bo nie o ich dosłowną treść przecież w teatrze chodzi, a o sposób i kontekst ich wypowiadania. Prosty przykład: jeśli jakaś osoba jest hierarchicznie zależna od innej, i ta prosi ją, żeby z nią poszła, a ona nie chce, to w słowach może zostać wyrażona zgoda (wymuszona przez zależność), ale ciało i jego kinetyka i tak pokażą prawdę tej emocji. W spektaklu Słupczyńskiego słowa są neutralne, nienacechowane żadną emocją, bo stanowią tylko tekst wyświetlony na dekoracji, widzowie więc przyswajają je, ale jako dodatek do spotkania ludzkich, fizycznych ciał aktorów, a to diametralnie poprawia dostęp do scenicznej prawdy, niezafałszowanej tekstem. Dawno nie widziałem w teatrze tak przejmującej, wspaniałej miłosnej sceny, jak spotkanie Niny z Trieplewem w finale spektaklu Słupczyńskiego. On z jakąś niezwykłą pokorą i cierpliwością w oczach manifestował jej spokojnym trwaniem i stuprocentowym na niej skupieniem swoją miłość, ona – strasznie się miotała. Gdy w końcu prawie dosłownie mu się wyślizgnęła z tej rozmowy i sobie poszła, zaskoczenie, bezradność i strach człowieka przegranego wymalowały się na twarzy biednego Trieplewa. Stało się jasne, że musi się zastrzelić. Piękne sceny, piękne okruchy poruszającego teatru.

Kochani Warsztatowcy, oby tak dalej, żebyście nigdy nie stracili tego żaru w oczach, świadczącego o Waszej wielkiej pasji! Bardzo dziękuję, że miałem możliwość Was obejrzeć i skonfrontować moje zawodowe znużenie kończącym się sezonem z Waszą wspaniałą energią i autentyczną miłością do teatru!

Tytuł oryginalny

Uszy szeroko zamknięte

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła