„Niech no tylko zakwitną jabłonie” Agnieszki Osieckiej w reż. Wojciecha Kościelniaka w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Piotr Wyszomirski w „Gazecie Świętojańskiej”.
Wojciech Kościelniak powtórnie w Słupsku z premierą w tydzień po Dniu Kobiet.
Kościelniak pomorski, czyli znowu sukces
Już po raz piąty w ciągu pięciu lat mistrz gatunku zaszczycił swą obecnością Pomorze. Po dwóch realizacjach dyplomów studentów Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni („Mury Jerycha” i „Folwark zwierzęcy”), „Quo vadis” w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni oraz po „Alicji w krainie czarów” w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku przyszedł czas na drugi tytuł w mieście, które na rogatkach szczyci się posiadaniem największej kolekcji dzieł Witkacego na świecie.
„Kościelniak” mały, kameralny i po trosze offowy
Co to „kościelniak”?
„Kościelniakiem” nazywam endemiczną w świecie teatru muzycznego formę sceniczną, która jest emanacją wysmakowanej inteligencji estetycznej reżysera „Lalki”. Najkrócej rzecz ujmując, „kościelniak” to wytopiona z rzadkiego kruszcu porównywalnego jedynie do mithrilu konstrukcja wzbogacona kamieniami, jakich nie uświadczy się w innych musicalach. Najpierwszym z nich jest inteligencja estetyczna a towarzyszą jej dzielnie: pomysłowość, nieoczywistość i różne rodzaje magii.
Wojciech Kościelniak musi bardzo lubić dzieło 28-letniej w roku premiery Agnieszki Osieckiej, bo wystawia je chętnie oraz często ze studentami i doświadczonymi aktorami, występowali w tej dwuczęściowej commedia dell’arte m.in. Kinga Preis („Rebeka”!), Justyna Szafran, Magdalena Cielecka, Joanna Kulig czy Bogdan Łazuka. Czy częste powroty do tytułu to odgrzewanie kotletów? Często tak bywa (np. Krzysztof Babicki), ale nie u twórcy trzeciej drogi.
Zobacz wideo: Niech no tylko zakwitną jabłonie (1999)
W Słupsku żyjemy jak w raju
Mimi
W słupskiej inscenizacji Kościelniak po raz kolejny odświeżył uroczą ramotkę i dokonał optymalizacji produktu (uśmiech). Tak jak Dominik Nowak (nominacja do Pomorskiej Nagrody Artystycznej, najważniejszej nagrody w regionie) i Michał Tramer zagrali na sentymencie niemieckim w „Małym Paryżu”, tak reżyser „Quo vadis” powirtuozował na sentymencie do… polskości. Przede wszystkim do języka: jego rytmu i bogactwa, które utraciliśmy na własne życzenie. Także do zwyczajów, do sytuacji, figur społecznych i całego kosmosu drobiazgów i smaków, za którymi coraz bardziej, pewnie z wiekiem, tęsknimy. Retro słupskie, w obu przypadkach, jest lekkie i po prostu… urocze. Wiem, że to mało wyszukany epitet, ale najbardziej adekwatny, bo trochę archaiczny (uśmiech).
Spektakl składa się z osiemnastu scen i dwóch części: przedwojennej i powojennej
No1 Prolog
No2 Tysiąc szlagierów
No3 Gość, który płaci na zakupach
No4 Rebeka
No5 Powieść w odcinkach
No6 U ciotki Marcinowej
No7 Kokota Mimi
No9 Nowa Warszawa
No10 Mur
No11 Walczyk Warszawy
No12 Teatrzyk propagandowy
No13 Zebranie ZMP
No14 Megafon
No15 W tramwaju
No16 Rozruchy
No17 Kochankowie z ulicy Kamiennej
No18 Mała stabilizacja (Niech no tylko zakwitną jabłonie)
Skromna obsada zmusza do wszechstronności, aktorki występują w kilku rolach indywidualnie i w wielu różnych układach zbiorowych.
Reżyser specjalnie nie majstrował przy Osieckiej, zaskoczyły jedynie tak liczne w spektaklu… strzelaniny. Poza tym inscenizator oddał wiernie zamysł ogólny autorki, opowiedział z przymrużeniem oka kawałek małej historii Polski piosenkami i gagami, ale dodał nad Słupią coś wyjątkowego: feminizm. Wszystkie postaci są grane przez kobiety, co „działa” przez cały przebieg, postaci stają się ciekawsze, widzowi poszerza się spectrum. Tak BTW to przy okazji oddanie stanu rzeczy w musicalu: gatunkiem rządzą dzisiaj kobiety, setki zdolnych aktorek przemierza kraj w poszukiwaniu szansy za zauważenie. I właśnie w Słupsku 11 z nich (3 to aktorki etatowe) tę szansę dostało z wielkim bonusem: współpracą z reżyserem „Chłopów”. To, że w Słupsku udało się po raz drugi zatrudnić Kościelniaka jest wartością dodaną, prestiżowym i wielowarstwowym podniesieniem.
Uwzględniając wszystkie aspekty (m.in. miejsce, wielkość sceny, budżet) słupskie „Jabłonie” są sformatowane optymalnie. Nie razi brak rozbudowanej scenografii czy 60-osobowych zbiorówek, bo to spektakl bazujący na detalach, a nie na skali. To w najszlachetniejszym rozumieniu spektakl offowy. Najszlachetniejszym, bo nie jest to bieda teatr, tylko teatr wyobraźni, zapraszający minimalistycznie i momentami intymnie do dekodowania znaków i gestów. Nie rażą autocytaty (np. zabawa w kalambury przypominająca w miniaturze scenę ze „Złego”), bo multiwersum Kościelniakowe jest przepotężne i warto się nim bawić ku uciesze własnej i Musicalowych wariatów.
Siedem a nawet czternaście kwitnących jabłoni
Do castingu zgłosiło się 200 spragnionych udziału w spektaklu Kościelniaka, ale tylko 14 (dwie obsady) dostąpiło zaszczytu pracy z reżyserem i choreografem. Wszystkie występujące na premierze zasługują na szczere komplementy: Joanna Sokołowska (Entrepreneur), Maria Majewska (Gość, który płaci), Matylda Wojsznis (Amant), Aniela Turkot (Kokota Mimi), Julia Pawlak (Rebeka), Katarzyna Pałka (Maniusia) i Anna Grochowska (Buba). Wykonawczynie grały, jakby od tego zależał los świata; taniec, ruch, tempo – nie tylko bez zarzutu, ale z energią niecodzienną nawet w gdyńskim Muzyku. Mateusz Pietrzak (choreografia) wykonał wielką pracę, za którą na pewno będą tęsknić uczestniczki słupskiego spotkania.
Same dobre głosy nie tylko prowadzące, ale także w zbiorówkach, co również nie jest wszędzie normą – brawo Paulina Zaborowska odpowiedzialna za opiekę wokalną. Nie wiem, kto pobrał wynagrodzenie za charakteryzację i fryzury, które często w spektaklach są pomijane w rankingu zasług, ale w „Jabłoniach” ten „ktoś” wykonał świetną robotę. Czarne, ściśnięte prawie w punkt usta Katarzyny Pałki po pierwszym akcie wybuchły szeroko czerwienią dziarskiej Krysi traktorzystki – takie detale „robią” spektakl, a w „Jabłoniach” jest tego dużo.
Dygresja, od której nie może uciec autor: wideo Pawlak/Pigoński, Usta McQueena
Cały line-up wizualny zasługuje na pochwały, w tym Mariusz Napierała za funkcjonalną scenografię karmiącą nasze nostalżi za niepodrabialnym urokiem ogłoszeń i reklam przedwojennych a Kamila Bukańska za „biseksualne” kostiumy (uśmiech). Mariusz Obijalski aranżacyjnie nie ingerował mocno w dzieło Andrzeja Mundkowskiego z premiery w 1964 r., a szkoda. Warto nadmienić, że tytułowa piosenka, powstała w 1959 r., jest bardzo pomorska: autorem słów jest Jerzy Afanasjew, sopocka legenda, a muzykę napisał Janusz Hajdun: muzyk, kompozytor (m.in. do „Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego). Mój ulubiony numer ze słupskiego przebiegu to „Megafon” z pojedynkiem boogie woogie vs ludowizna biesiadna.
Nad tą wyliczanką pochwał stoi Joanna Sokołowska. Jej Entrepreneur to kreacja godna najlepszych ujawnień od Joela Greya w kategorii międzynarodowej począwszy a na naszym ryneczku lokalnym Pana Piotrusia (Piotr Fronczewski w kabarecie Olgi Lipińskiej) skończywszy. Sokołowska ma doskonałą dykcję i artykulację, mogłaby prowadzić licytacje w Teksasie albo, lekko ziewając z nudów, wyścigi Formuły 1. Mimo młodego wieku jest już bardzo świadoma gestów, panuje niepodzielnie nad sceną i widownią, nie ucieka wzrokiem tylko przyciąga. Elastyczna to mało powiedzieć: wygina swoje ciało niczym Nadia Comaneci na równoważni, jakby nie miała kręgosłupa a jeno nić łączącą całość. To była przeogromna przyjemność obserwować słupskiego Entrepreneura / Organizatora w akcji. Szkoda, że na razie sukces nie przekuje się w etat w Nowym, ale z taką wizytówką powinna znaleźć dobre miejsce dla rozwoju swego nieprzeciętnego talentu – mocno ściskam kciuki!
Narzekalnia
Mojemu widzowi zerowemu początkowo kilka rzeczy nie zgadzało się.
Przede wszystkim „Walczyk warszawski” z sowieckim, cieplutkim
puszczeniem oka do widowni. Szczególnie dzisiaj wydaje się to
niesmaczne. Tak jak w 1964 i do 2022 byłby akceptowalny, tak dzisiaj
powinien być albo pominięty, albo zrobiony bardzo inaczej, ale wtedy,
być może, nie zmieściłby się w lekkiej i niezobowiązującej konwencji
wodewilu. Tak jak wizualizacje są ogólnie mocnym punktem pokazu, tak
obniżają ich ocenę trzy momenty: puszczanie w drugim akcie wizualek
z pierwszego aktu, niezrozumiałe wykorzystanie fragmentów schodów
odeskich z „Pancernika Potiomkina” i na „dobicie” wizerunki słynnych
kobiet, jakby mało było akcentów feministycznych w tym przepełnionym
feminizmem pokazie. Ale to tylko moje takie tam (uśmiech), bo przede wszystkim…
To będzie, a nawet już jest, hit!
„Jabłonie” idą na kompletach, publiczność nagradza wykonawczynie owacją na stojąco, warto wpaść do Słupska, by zobaczyć „kościelniaka”. Ze spektaklami autora „Francesca” jest jak z obrazami wielkich malarzy: każde muzeum czy kolekcja chciałoby mieć w swoich zbiorach „Damę z gronostajem”, ale samo posiadanie jakiegokolwiek innego, mniej znanego dzieła najsłynniejszego w dziejach „inżyniera, mańkuta i homoseksualisty pobocznie zajmującego się malarstwem” (N. Davies, Europa, s. 515) podnosi prestiż kolekcji i przyciąga uwagę, a Nowy Teatr im. Witkacego ma w swych zbiorach już dwa „kościelniaki” (drugi to „Alicja”). Czy będą następne? Team Kościelniak jest zadowolony ze współpracy z zespołem Dominika Nowaka, a czy będzie kontynuacja współpracy po konkursie i wyborze nowego dyrektora?
Strona spektaklu (m.in. opis i wiele zdjęć)
Najbliższe pokazy: 3-6.04 i 8-11.05. Bilety dostępne na stronie teatru
Nabyte przez autora tekstu korzyści: bezpłatna akredytacja udzielona przez teatr.