„Urodziny w Nigdylandii...” Marty Guśniowskiej w reż. Agi Błaszczak. w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej. Pisze Grażyna Cembala.
Spektakl rozpoczynają świetlne iluminacje stworzenia świata, które w połączeniu z muzycznym motywem rodem z „Gwiezdnych wojen” (muzyka: Rafał Ryterski), w spektakularny sposób wprowadzają widza w świat pozaziemski, do Nigdylandii. Tam wszystkie istnienia są zunifikowane. W przyjacielskiej atmosferze, w przezroczystym kokonie czy raczej inkubatorze, oczekują na swoją kolej przyjścia na świat. I tu szalenie teatralna krótka scenka, w której współtowarzysze organizują Kociowi (Maciej Jabłonowski) urodzinki z tortem oraz pamiątkowym zdjęciem. Świeczki z palców dają ulotny efekt teatru w teatrze i... zapadają w pamięć. Jednak nie o takie urodzinki chodziło. Kocio pragnie żyć, urodzić się. A nie jest to takie proste.
Spektakl rozgrywa się na wielu płaszczyznach. Obok historii Kocia toczy się kilka wątków pobocznych. Niektóre są ledwie zarysowane. To zbyt wiele informacji dla najmłodszych widzów. Jednak trzeba przyznać, że starszaki uważnie oglądały przedstawienie, które w czytelny sposób opowiada o trudnych sprawach, takich jak na przykład rezygnacja matki z dziecka. Ten poważny temat odrzucenia „rozbraja” dziobem Bocian służbista (Ziemowit Ptaszkowski), który prowadzi na Ziemię kolejne istnienia. Ze sceny wieje chłodem, główny bohater nie potrafi zrozumieć, że jego podróż na Ziemię została odwołana. A Bocian jest nieustępliwy. Co z tego wyniknie? Historia zapowiada się ciekawie, tylko, czy aby na pewno jest to świat zrozumiały dla pięciolatka?
Zasadnicza część przedstawienia rozgrywa się na Ziemi. Wolne tempo prostej akcji sprzyja przygodzie życia głównego bohatera. A scenografia i kostiumy (Marty Kodeniec) oraz sposób narracji pozwala najmłodszym widzom śledzić losy głównego bohatera. Chwyta za serce świat przedstawiony. Domek w kształcie dużego plastra sera szwajcarskiego, który po przewróceniu staje się wanną, kółeczko do biegania dla chomików czy wyposażona w akcesoria drabinka do wspinania się dla kotków są bliskie dziecięcej perspektywie. Wyraziste w formie kostiumy podkreślają cechy charakterystyczne bohaterów. Większość strojów jest w jasnych, ciepłych kolorach. Jedynie pręgowany kotek, wróbelek i kukułka są wyjątkami od tej reguły. Ich stany emocjonalne współgrają ze strojami, począwszy od niepewności kotka, a skończywszy na głębokim zranieniu Wróbelka, który stracił mamusię (w tej roli Radosław Sadowski).
Kocio jest ciekawy świata, szczery, zdolny do działania i ma odwagę podążać za swoimi marzeniami. Jego pragnienie istnienia w Nigdylandii było początkiem ujmującej historii, która potem już tak nie elektryzuje. Co prawda, na Ziemi bohater boryka się z trudnym losem dziecka niechcianego. Trafia tam razem ze Szczurkiem (Radosław Sadowski) sposobem. Niby jest w upragnionym miejscu, czyli na Ziemi, ale dostaje się do rodziny słabo sytuowanej myszki. Zostaje częścią rodziny. Próbuje być szczęśliwy. Choć to niezgodne z jego naturą, stara się nie raz nie dwa nie zjeść ogonka przybranego braciszka, który pachniał mu wspaniale. I choć sytuacje te były na granicy żartu, nie wybrzmiały. A przecież zabawnych sytuacji było więcej.
Nie sposób nie wspomnieć o Mysiej Mamie (Katarzyna Pohl) - postaci, która choć strachliwa, jest ciepła i sympatyczna. To mama z prawdziwego zdarzenia, potrafiąca walczyć o swoje pociechy. Przeczy stereotypom. Przygarnia przyjaciela jej syna Szczurka (Maciej Sadowski), choć jest on kotkiem. Ma wielkie serce i jest gotowa stworzyć patchworkową rodzinę.
Dobroduszny z wyglądu Chomik (Ziemowit Ptaszkowski) ma dwie twarze. Udaje członka gangu, a okazuje się być szczęśliwym synem, mającym własny domek i czułą, kochającą mamusię (Magdalena Obidowska). Posuwa się do kłamstwa, by zdobyć kolegów. Członków bandy nie rozumie. Nie szanuje ich uczuć. Prezentując kotkowi grupę, rani wróbelka, przegaduje się z kukułką. Scena ta rozgrywa się w podwórkowej scenerii i daleko wybiega w młodzieżową estetykę. Kiedy chomik znika na noc, kotek idzie go szukać. Myśli, że może coś mu się stało. Ma dobre serce. (Scenę poszukiwania chomika podchwyciły dzieci siedzące na widowni i – naturalnie – włączyły się do akcji. Interakcja bezcenna.)
I jeszcze słowo na temat wrażliwego na piękno świata Motylka (Marta Popławska), który spaja dwa światy i uzmysławia, że prawdziwa przyjaźń jest ponad wszystko. Delikatny i kruchy, pomimo strachu przed bocianem, ryzykuje dla kotka niejedno życie. Nie czaruje widzów pięknem swych skrzydeł, lata szybko, chaotycznie, bo działa w pośpiechu.
Podsumowując, wiarygodne postaci w ładnie skrojonym, bajkowym świecie przedstawionym opowiadają o sile przyjaźni, odwadze spełniania własnych marzeń i poszukiwania swojego miejsca w świecie, jak również ponoszenia konsekwencji własnych wyborów. Bohaterowie zderzają się z życiem pełnym blasków i cieni. A w finale Kocio wraca do swojej mysiej rodziny. Jednak za rodzinką myszki podążał do mysiej norki nie tylko kotek, ale i jego prawdziwa mama oraz siostra. A pamiętamy – i dzieci też! - że kotek goni myszkę... w wiadomym celu. To niepewne zakończenie co do dalszych losów patchworkowej rodziny tworzy rozdźwięk. I mimo że w przedstawieniu rodziny zwierzątek radzą sobie z obecnością kotka, finał jest nieoczywisty. Być może taki właśnie był zamysł autorki (Marta Guśniowska). Co prawda, mysia mama była gotowa przygarnąć wszystkich, nawet wróbelka, kukułkę i króliczka. Tylko, czy aby na pewno skradająca się kocia mama i jej córka chcą być częścią tej rodzinki?