„Dyptyk Wielkanocny” - „Via Crucis" Pawła Łukaszewskiego i „Cavalleria rusticana" ("Rycerskość wieśniacza") Pietra Mascagniego w reż. Michała Znanieckiego w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Nie tak dawno pokłóciłem się z moim znajomym. Przedmiotem scysji była kwestia potencjalnego stworzenia i budowy nowej instytucji – opery w Rzeszowie. Mój rozmówca, mieszkaniec tegoż miasta, zapewniał mnie, że jest liczna publiczność, gdyż sala filharmonii, podczas koncertów jest wypełniona po brzegi. W mojej ocenie, utworzenie kolejnej opery to wielkie ryzyko, choć trzeba przyznać, że nasza ściana wschodnia winna zostać dowartościowana tego typu podmiotem. Niebezpieczeństw jest wiele. Podstawowy – opera to nie filharmonia. Koszty są odmienne, przygotowanie jednej premiery to nieporównywalna inwestycja względem nawet pełnego cyklu abonamentowego z muzyką symfoniczną. Po drugie i chyba najważniejsze – koncert wykonuje się jednorazowo, a przedstawienie pozostaje w repertuarze na długi czas i należy pomyśleć jak zapełnić widownię. Bo mimo optymizmu kolegi, to melomanów w naszym kraju nie mamy aż tak wielu, aby tłumnie i prawie codziennie, zapełniali sale widowiskowe. Chyba z podobnym problemem boryka się Opera Podlaska w Białymstoku, którą nadal uważamy za najmłodszy tego typu przybytek w naszym kraju, choć od jej otwarcia minęło już dobrych kilkanaście lat. Zawirowania dyrektorskie w instytucji chyba były większe niż łączna liczba premier. Dziś na jej czele stoi Violetta Bielecka, wieloletnia kierowniczka chóru, która doprowadziła zespół na wyżyny możliwości artystycznych, czyniąc z niego jeden z najciekawszych zespołów wokalnych. Życząc jej jak najwięcej sukcesów, zastanawiam się jak konstruować i dedykować program dla zaledwie trzystu tysięcy mieszkańców. Owszem znajdą się również przyjezdni zapaleńcy i melomani, ale to garstka. Program koncertowy (opera funkcjonuje wspólnie z filharmonią) jest ciekawy i różnorodny oraz podobno posiada wierną publiczność, ale zagospodarowanie artystyczne dużej sceny to wyczyn nie lada. Można zauważyć, że repertuar w sporej części to operetka i musical, a opera jest rzadszym gościem na scenie. W 2021 roku utworzono w strukturze jeszcze zespół baletowy, ale siedmioosobowa kompania raczej nie ma aspiracji budowania autonomicznych przedstawień, częściej będzie wykorzystywana do produkcji wokalno-muzycznych. Zatem powracające, nieustające pytanie – jaką produkcję przygotować, aby przyciągnąć widza, zapełnić widownię, ale również zagwarantować wysoki poziom artystyczny? Ostatnia premiera to Dyptyk Wielkanocny złożony z formy wokalno-instrumentalnej Via Crucis Pawła Łukaszewskiego oraz wielkiego przeboju scen, protoplasty werystycznej opery, Cavallerii Rusticana (Rycerskości wieśniaczej) Pietro Mascagniego. I choć z oporem przyjąłem zapowiedź – dlaczego utwór Włocha nie z Pajacami Ruggero Leoncavallo? – to po obejrzeniu spektaklu mogę stwierdzić – to chyba najlepsza produkcja sezonu! Tak, tak! W Białymstoku powstał spójny, nierozerwalny wieczór, który układa się w logiczną całość opowieści o społecznej obłudzie, wykluczeniu i podwójnej moralności. Wpisanie premiery w czas katolickiego wielkiego postu, czasu refleksji i zadumy, oczekiwania zmartwychwstania, daje do myślenia. Ukazuje przewrotność życia, trywialność postępowania, a także zakładanie masek dla własnej wygody i pozornej chwały.
Michał Znaniecki rozpoczyna wieczór od Via Crucis – Drogi Krzyżowej potężnego dzieła Pawła Łukaszewskiego złożonego z siedemnastu fragmentów ukazujących stacje Męki Pańskiej, ale również nadzieję Zmartwychwstania. Inscenizator dokonuje ważnego zabiegu. Bowiem całość to widowisko przygotowane przez mieszkańców sycylijskiej wsi – bohaterów drugiej części wieczoru. Lucia – główna animatorka zdarzenia, rozdaje kostiumy, tworzy klimat corocznej celebry. Każdy otrzymuje role i ma wcielić się w określoną postać towarzysząc męce Chrystusa. Jednak podskórnie można wyczuć napięcie między bohaterami. Dla jednej nie ma wstępu do owego orszaku. Wykluczona, zdradzona i pomniejszona to Santuzza. Każdy od niej się odwraca, nie ma miejsca w świecie ideałów i pozornych wzorów cnót i niezłomności. Reżyser układa tę część niezwykle symbolicznie. Kolejnym fragmentom towarzyszą przesuwane obrazy zawierające rzeźby scen. Forma jest statyczna, jedyny ruch wprowadzają anioły, które choć żyjące w boskim świcie, to zesłane na ziemię mają opiekować się pokrzywdzonymi i zdradzonymi. Tak jak w ostatniej chwili męki – są obok Chrystusa – tak analogicznie staną się symboliczną ostoją wykluczonej dziewczyny w części drugiej. Celebra Drogi Krzyżowej mija. Nastaje dzień Wielkanocy. Tu rozegra się dramat namiętności. Bowiem opera Mascagniego to swoisty wyciskacz łez. Przepiękna muzyka niesie dramat zdradzonej i oszukanej Santuzzy zakochanej w Turiddu, który wybiera wcześniejszą miłość, dziś już zamężną Lolę. Jest i tło matka bohatera – Lucia, która zawsze stanie po stronie syna, a także mąż kochanki – Alfio, który niesiony falą zazdrości dokona zwyczajowego mordu podczas pojedynku. Jednak nie tylko istotna jest treść, ale to co jest w formie i interpretacji. Santuzza nie pasuje do otoczenia. Jej hańba staje się problemem dla całej wsi. Nie ma dla niej miejsca w kościele, przy świątecznym stole. Jest jak pies, który skamle o litość, ale także o ostatnią garść uczuć. Zdegradowana i poniżona, znajdująca opokę w troskliwych ramionach, również odmieńca, brata Turiddu. Staje się postacią tragiczną, dla której nie ma ratunku i wybawienia. To jak upadłe anioły, które żyją w prostym świecie konformizmu, pozornej moralności, której wyrazem jest celebra katolickiego święta, ale codzienność własnego domu pełna jest skrywanych brudów i niewygodnych faktów. Liczą się pozory, to co zewnętrzne, odkryte. Jakie to bliskie naszemu obrazowi społecznemu. Akcja niby toczy się w XIX wieku na dalekiej Sycylii, ale jednak jakbyśmy oglądali relacje z naszych wsi, miasteczek, bloków. Fala emocji, świetnego przygotowania aktorskiego uderza ze sceny. Widz jest postawiony przed ścianą tragedii i czeka na rozwój akcji. Znaniecki, bardzo prostymi środkami, zbudował emocjonujący dramat. Towarzyszy temu prosta scenografia, choć dekoracyjność święta można byłoby ograniczyć, a także symboliczne kostiumy. Ale, dla jakości przedstawienia, największe znaczenie ma dobór obsady. A ta jest zjawiskowa!
Mało znana Iga Caban jako Santuzza, obdarzona mocnym, jak dzwon Zygmuntowski, sopranem jest świetna zarówno wokalnie jak i aktorsko. Błysk przerażenia w oku, zagubienie, brak zrozumienia wśród innych, interpretuje tak jakby rzeczywiście znajdowała się na granicy dwóch światów – boskiego i ziemskiego. Ukraiński tenor Nazarii Kachala posiada fenomenalny głos, który wróży mu wspaniałą przyszłość. I niedościgniona Małgorzata Walewska jako Lucia. Choć to rola marginalna, to w interpretacji Znanieckiego kluczowa. Jak włoska mamma tworzy i buduje akcję, jest spiralą napędową zdarzeń, ale również liderką wiejskiej wspólnoty. Głos mezzosopranu niezmienny, donośny i demoniczny. Jednak niekwestionowanym zwycięzcą wieczoru jest chór i orkiestra Opery Podlaskiej. W dwóch częściach brzmią niezawodnie i zjawiskowo. Muzycy pod kierunkiem Massimiliano Caldiego grają czysto, donośnie w części pierwszej, a zniuansowanie we fragmencie operowym. Intermezzo Mascagniego brzmi jak suita śmierci, która wyciska łzy i zwiastuje nadchodzącą tragedię. Ta świetna współpraca realizatorów i wykonawców tworzy zjawiskowy wieczór, gdzie zaduma nad zbawieniem Chrystusa unifikuje się z ludzką historią codzienności. Mądre i dojrzałe.
Najnowsza premiera w Operze Podlaskiej, choć wiadomym jest, że nie będzie grana codziennie, ale w czasie poprzedzającym święta Wielkiej Nocy, zasługuje na najwyższą lokatę. Jasno zbudowane przesłanie, intencja i koncepcja wizualna kształtują widowisko totalne. To nie wizyta błaha, ale dająca do myślenia, czym była dla katolików śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, a także co znaczy codzienność, gdy padamy pod własnym krzyżem niespełnienia i niemocy. Bólu i pragnień. Niech nawet upadłe anioły będą obok nas – bo może nim być każdy: mąż, żona, przyjaciel. Szanujmy to, co mamy, szanujmy innych. Bo człowieczeństwo to my sami.