EN

18.09.2023, 13:55 Wersja do druku

Ucieczka przed pamięcią

„Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia" Ishbel Szatrawskiej w reż. Łukasza Kosa w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Pisze Anna Szymonik w „Teatrze".

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Kielecki spektakl Łukasza Kosa jest opowieścią o niemożliwej ucieczce od traum przeszłości. Główny bohater Hersh będzie uciekał z Hollywood w nieudane i oparte na kłamstwie małżeństwo, z małżeństwa – w rozwód i alkoholizm. A przez całą tę drogę, jak się na końcu okaże – w urojenia.

Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia Ishbel Szatrawskiej to bodaj najgłośniejsza sztuka ubiegłego roku. Pisana pierwotnie na konkurs dramatyczny zorganizowany przez Teatr Żydowski w Warszawie, poświęcony tematowi pamięci, opublikowana następnie przez Wydawnictwo Cyranka, przyniosła autorce kilka nagród, między innymi Odkrycie Empiku 2022 w kategorii „literatura” oraz nominację do Paszportu „Polityki”. Sztuka opowiada historię ocalałego z Zagłady polskiego Żyda, który, przeżywszy łódzkie getto i Auschwitz, w 1947 roku wyjeżdża do Ameryki, by zacząć życie od nowa. Okaże się to jednak niełatwe. Tytułowego Hersha, dźwigającego brzemię wojny, doświadczenia obozu, utraty bliskich i miłości, a wreszcie: osobistej tajemnicy, którą dopiero pod koniec życia ujawni w wywiadzie nagranym dla United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie, Ameryka nie przywita łaskawie. W krainie wolności Libkin będzie się mierzył z niezrozumieniem i niewiarą w okrucieństwo minionej wojny, homofobią, bardziej lub mniej subtelnym, choć wyraźnym antysemityzmem, a wreszcie z potężną i bezlitosną machiną makkartyzmu.

Zanim jednak Hersha dopadnie FBI, bez skrupułów tropiące komunistycznych wrogów kraju demokracji, równości i wolności (wszak Hersh przyjechał z Polski Ludowej, do której zresztą często wydzwania, by porozmawiać z dawnym kochankiem, obecnie prężnym działaczem komunistycznym, choć w rozmowach mężczyzn nie gra to żadnej roli), młody imigrant wyruszy do Hollywood, by spełnić swoje marzenie o karierze aktorskiej. Niewiele jednak z tych marzeń wyjdzie. Hersh dostanie jedynie niewielką rólkę w westernie – zagra… syna wodza Komanczów. Tak się zresztą składa, że wszystkich Komanczów zagrają aktorzy żydowscy. Rolę główną natomiast – heroicznego szeryfa – słynny gwiazdor westernów John Pain, konserwatysta, szowinista, homofob i wyjątkowy arogant, który nie lubi nikogo poza sobą, „a nade wszystko nienawidzi komuchów i pedziów”. Nietrudno rozpoznać w tej postaci Johna Wayne’a i nawiązanie do jego niesławnego wywiadu, udzielonego „Playboyowi” w 1971 roku, w którym obnażył wszystkie powyższe cechy. Scena wywiadu pojawia się zresztą w sztuce i spektaklu, zainscenizowana ironicznie jako typowy amerykański talk-show, gdzie wygadywanym przez Paina bzdurom towarzyszą śmiech i oklaski widzów.

W Żywocie i śmierci pana Hersha Libkina sporo jest historycznych nawiązań, nazwisk, faktów. Większość z nich ukazuje brzydką twarz Ameryki. Antysemityzm, negatywny stosunek do mniejszości, homofobię czy bezwzględne systemowe niszczenie ludzi za prawdziwe lub wyimaginowane sympatie komunistyczne. Od aktorki Lauren Bacall (w rzeczywistości Betty Joan Perske), która pojawi się z wizytą na planie westernu wraz ze swoim słynnym mężem Humphreyem Bogartem, żydowscy epizodyści dowiedzą się, że aby zrobić karierę filmową, trzeba zmienić nazwisko na takie, które nie „śmierdzi sztetlem i czosnkiem”. Powszechnie piętnowany w tych czasach homoseksualizm w samym Hollywood wprawdzie jest akceptowany, ale głośno się o nim nie mówi. Pozbawione skrupułów polowanie na komunistów epoki makkartyzmu zaowocuje powstaniem słynnej czarnej listy Hollywood, a Hershowi Libkinowi udowodni, że nawet w Ameryce nie wystarczy udawać kogoś, kim się nie jest. Można kimś nie być, a i tak zostać o bycie posądzonym.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Wyreżyserowany przez Łukasza Kosa w Teatrze Żeromskiego w Kielcach Żywot i śmierć pana Hersha Libkina to pierwsza inscenizacja dramatu Szatrawskiej. Inscenizacja wiernie podążająca za tekstem, w którym autorka stawia na realistycznie zarysowanego bohatera, konflikt, wyraźnie osadzoną w historii fabułę i logikę zdarzeń, choć jednocześnie dość swobodnie przenosi akcję w czasie i przestrzeni i nieraz przeplata ją poalkoholowymi czy narkotycznymi wizjami głównego bohatera. Ponieważ duża część akcji rozgrywa się w fabryce snów, na kieleckiej scenie widzimy wytwórnię filmową, a właściwie jej zaplecze z kilkoma garderobianymi toaletkami dla aktorów. Staną one z przodu przed kotarą, w miejscu, w którym scenę przesłaniają drewniane ściany, przypominające filmowe ścianki z dekoracjami. Plan filmowy ukryty jest w głębi przestrzeni. Częściowo będziemy go obserwować na filmowych projekcjach (aktorom za zastawkami towarzyszą kamerzyści), a częściowo przez duży otwór drzwiowy w środkowej części ściany. Kilkakrotnie te wielkie drzwi, niczym ekran filmowy, będą kadrować poszczególne obrazy lub przenosić akcję w inne miejsce, na przykład do mieszkania Hersha w Sacramento albo do pokoju przesłuchań w siedzibie FBI.

Łukasz Kos w swoim spektaklu obficie czerpie z filmowych inspiracji. Głównie przez wprowadzenie kamer i filmowych projekcji. Projekcje pozwalają na zbliżenia postaci w kluczowych momentach; podczas scen rozmów telefonicznych oprócz aktora na scenie, niczym w starych filmach, pokazują równocześnie jego rozmówcę po drugiej stronie linii; tworzą tło akcji – bieżące, historyczne lub wizyjne. Kamery śledzące na żywo ruch aktorów za drewnianymi ścianami nadają akcji filmowego tempa. Ciekawy jest też moment nagrywania śmierci wodza Komanczów. Razem z reżyserem westernu, siedzącym z przodu sceny, oglądamy odgrywaną przez epizodystów śmierć niczym w reżyserskim monitorze – na wyświetlonej na ścianie projekcji.

Wiele scen, między innymi za sprawą odpowiednio wyreżyserowanych świateł i muzyki, kojarzy się z mroczną estetyką kina noir, która dobrze oddaje niepokojące, odbrązowione oblicze nowej ojczyzny Hersha. Amerykański sen okazuje się mrzonką. Ucieczka od traum przeszłości się nie uda. Hersh będzie uciekał dalej. Z Hollywood w nieudane i oparte na kłamstwie małżeństwo, z małżeństwa – w rozwód i alkoholizm. A przez całą tę drogę, jak się na końcu okaże – w urojenia. Bardzo dobry jest tu w tytułowej roli Dawid Żłobiński. Jego Hersh to człowiek jednocześnie kruchy i uparcie dążący do celu, przytłoczony przeszłością i skrywanymi tajemnicami, ale i radośnie rzucający się w wir wymarzonej aktorskiej pracy. Stopniowo jednak zaszczuwany przez FBI, pogubi się i podda.

Można czytać Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia na kilku poziomach. Po pierwsze, zgodnie z pierwotnym założeniem autorki, jako dramat o pamięci i jej wypieraniu. Po drugie, jako opowieść o miłości, a także o homofobii i jej smutnych społecznych skutkach. Przede wszystkim zaś jako opowieść o różnych obliczach antysemityzmu. Zwłaszcza ten ostatni wątek wybrzmiewa mocno w scenie tuż po spowiedzi Hersha w Holocaust Memorial Museum, w manifeście wypowiedzianym przez głównego bohatera i jego dwie córki, w którym oskarżają wszystkich odwracających wzrok od przemocy i niesprawiedliwości. Co istotne – manifest ten wyraźnie odnosi się nie tyle do fabuły, ile do realiów współczesnej Polski. Dostaje się więc Polakom za uparte wypieranie ich udziału w Holokauście, nawet wbrew dowodom dostarczanym przez historyków. Za stereotypowy obraz Żydów w polskiej kulturze – za Żyda w pejsach, krętacza i oszusta, komucha bądź fabrykanta, a w przypadku kobiet – za „jidysze mame! Grubą przekupę! Albo po prostu maszynkę do jebania!”. Tu pada bezpośredni zarzut do Naszej klasy Tadeusza Słobodzianka za scenę gwałtu na Żydówce Dorze: „Dwóch Polaków gwałci żydowską kobietę, którą zaraz zabiją w pogromie. Dwóch Polaków gwałci kobietę, która wie, że potem zginie, i co polski autor każe jej powiedzieć? Że nigdy nie było jej tak dobrze”.

Wreszcie jednak obrywa się i zgoła innemu spojrzeniu. „Żyd jako projekt. Żyd-koncepcja. Żyd-symbol. Nośnik znaczeń! […] Tak zdyskursywizowany… że kompletnie znikł!” „Ja tylko chcę być raz w życiu człowiekiem! – wykrzyczy Hersh. – Ja chcę raz w życiu zobaczyć, że nie jestem inny! Że jestem postacią, która ma własne życie! I nie jest w pejsach czy w zielonym trykocie! Nie ma doczepionych elfich uszu i nie knuje, nie dybie na innych, nie kombinuje, jak tu tylko wszystkich oszukać, ograbić, zniszczyć, porwać, zgwałcić i zabić ich dzieci! Ja raz w życiu chcę być człowiekiem!” To proste zdanie wybrzmiewa z kieleckiej sceny bodaj najmocniej i na długo zostaje w pamięci.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Tytuł oryginalny

Ucieczka przed pamięcią

Źródło:

Teatr nr 7/8 online
Link do źródła

Autor:

Anna Szymonik