EN

19.10.2020, 13:11 Wersja do druku

Ucho, kita, brzuch

"Wielkie rzeczy"  Maliny Prześlugi wg koncepcji Barbary Małeckiej w Teatrze Animacji w Poznaniu, na  XIV Festiwalu Sztuka Szuka Malucha w Poznaniu. Pisze  Monika Nawrocka-Leśnik w portalu kultura.poznan.pl.

Nie da się ukryć, że Wielkie rzeczy - jako słuchowisko, idealnie wpisują się poprzez swoją formę (to przede wszystkim), ale i treść, wobec której nawet dwuletni odbiorca nie może pozostać obojętnym, w system przemian... pandemicznych.

Jeszcze nie tak dawno słuchowiska były na marginesie kultury. Dziś natomiast nie pozwalają na zamknięcie się w świecie skostniałych reguł. Gonią za potrzebami odbiorców (bez względu na to, ile mają lat), ewoluują. Są też wielotworzywowe. Zmuszają do myślenia. Chcą inspirować, prowadzić dialog. Wielkie mi rzeczy...? A jednak! Bo nie tak łatwo połączyć słowo z dźwiękiem, z oczekiwaniami odbiorcy. Tym bardziej, jeśli ten w nosie ma wszelkie konwenanse. I jeśli coś mu się nie spodoba, daje otwarcie znać.

Wielkich rzeczy według koncepcji Barbary Małeckiej można doświadczać na kilka sposobów, różnymi zmysłami. Bo to słuchowisko ilustrowane i książka muzyczna w jednym. Wydawnictwo jest sztywnostronicowe, ma zaokrąglone rogi. Również treści dostosowane są do umiejętności słuchania i możliwości interpretacyjnych maluchów. To efekt współpracy Maliny Prześlugi (tekst), Roberta Romanowicza (ilustracje) i Katarzyny Mular (kaligrafia i skład). Słuchowisko natomiast wyreżyserowała Alicja Morawska-Rubczak. Autorem muzyki (bez agresywnego rytmu) jest Piotr Klimek. Kompozytor zadbał o to, by współgrała z każdą głosową interpretacją słowa oraz z ciszą. Tej jednak w Wielkich rzeczach za wiele nie było. Bo w trawie zawsze coś piszczy, zawsze o czymś szumi las.

Najpierw jednak byli oni - bohaterowie festiwalu Sztuka Szuka Malucha, czyli Zajączek, Lis i Niedźwiedź. Sympatyczni, przytulaśni, choć sprowadzeni tylko do charakteryzujących ich cech. Znałam ich z widzenia, ale do tej pory niewiele mówili. W tym roku jednak dostali (i zabrali) głos - Julianny Dorosz i Marcela Górnickiego, aktorów z Teatru Animacji, oraz Beaty Bąblińskiej z Teatru Atofri. Opowiedzieli w prostych słowach o tym, co jest dla nich najważniejsze... O wielkich uszach, pod którymi można się schować przed deszczem; wielkiej kicie, którą można się przykryć jak kołderką oraz wielkim brzuchu, idealnym, żeby po nim poskakać. Ale też o wspólnej zabawie, pracy i przyjaźni. Bo ta jest lub nie. Bo przyjaźni nie ma ani małej, ani wielkiej. Chwilowej czy dozgonnej. Choć oczywiście często to kwestionujemy, mówiąc np., że mieliśmy przyjaciela, ale nas zawiódł. Od słowa przyjaźń nie ma zdrobnienia. Nieprzypadkowo.

Widzowie, którzy tak jak ja wybrali słuchowisko na żywo, zaproszeni zostali do Teatru Animacji, na Scenę Witraż. Była to gwarancja kameralności, którą i tak spotęgowała jeszcze pandemia. Dzieciaki jak zawsze siedziały z rodzicami na poduchach. Było bezpiecznie. Scenę oddzielono od widowni. Nie wiedziałam do końca, czego mam się spodziewać, więc zabrałam ze sobą książkę. Ta jednak się nie przydała. Bo na scenie znalazła się dużo większa. Była częścią mikroscenografii, którą wraz z kostiumami i rekwizytami, w tradycyjnym słuchowisku tworzą tylko dźwięki. Oprócz niej było tam jeszcze trochę drewna, dużo światła... to był piękny las. Albo miejsce na ognisko. Cudowny był też pomysł, żeby Lis na szyi miał tylko długi, ciepły i pomarańczowy szal; Króliczek na łapkach jasne, jednopalczaste i grube rękawiczki, a Niedźwiedź na głowie brązową czapkę z pomponem. Były to proste symbole, zaznaczały zarazem przynależność, jak i indywidualność postaci. Jak widać dzieci nie potrzebowały więcej.

Bohaterowie na początku przedstawili się widzom. A potem aktorzy odegrali każdą ze scen, każdą ze stron książki. Lis, Zając i Niedźwiedź okazali się niezwykle muzykalni, bo Prześluga uzupełniła książkę o kilka piosenek. Każdy z bohaterów wystąpił solo (Marcel Górnicki - w roli Niedźwiedzia, akompaniował na żywo, z wielką wprawą). Zaangażowany wokal Julianny Dorosz przyprawiał o dreszcze. Ale zachwycała również Beata Bąblińska. Na koniec zaśpiewali razem:

Wysoko, wysoko, wysoko

Ucho, kita, brzuch

Ucho, kita, brzuch

Wesoło, wesoło, wesoło

Zabawa, zabawa, zabawa

Ucho, kita, brzuch

Ucho, kita, brzuch...

A co dla Ciebie jest najważniejsze?

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Ucho, kita, brzuch

Źródło:

kultura.poznan.pl

Link do źródła