EN

6.06.2023, 13:42 Wersja do druku

Tysiące twarzy, setki miraży

„Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy na XXVII MFT Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Domagała na swoim blogu.

fot. Magda Hueckel

Najważniejszą z mojej perspektywy sceną w spektaklu Kleczewskiej wydaje się moment nieudanego gwałtu na jego głównej bohaterce, Karin (filmowa Jenny zamienia się tu w matkę reżysera, Karin Bergman). W oryginalnym filmie Bergmana z 1976 roku scena ta ma miejsce, gdy młoda, atrakcyjna i wydawałoby się życiowo spełniona doktor psychiatrii (Liv Ulmann) zostaje wezwana do swojego starego mieszkania, żeby pomóc swojej pacjentce, Marii, która uciekła ze szpitala dla nerwowo chorych. Na miejscu okazuje się, że dziewczyna znajduje się w towarzystwie dwóch podejrzanych typów i jest nieprzytomna. Jenny próbuje wezwać karetkę, lecz jeden z mężczyzn przemocą jej na to nie pozwala. W czasie ich szamotaniny do pokoju wpada ten drugi i próbuje zgwałcić Jenny, ale po chwili rezygnuje. Mężczyźni opuszczają lokal, a Jenny może wreszcie wezwać karetkę.  

W spektaklu Mai Kleczewskiej scena ta, jak większość pozostałych, nie odbywa się realnie, a jest częścią filmu Ingmara Bergmana, w którego kręceniu my, widzowie, uczestniczymy od samego początku przedstawienia. Reżyserka sygnalizuje nam tę sytuację nie tylko poprzez narrację samego Bergmana, obecnego na scenie (Julian Świeżewski), ale również poprzez stałą obecność stojącego do nas tyłem operatora i jego kamery oraz wielkiego ekranu zawieszonego nad podzieloną na dwa pomieszczenia sceną. Przyglądamy się więc procesowi powstawania filmu, materializującego się na naszych oczach zarówno w postaci odgrywanych kolejno pod kamerę scen, jak i za pomocą pierwszoosobowej narracji stale prawie obecnego na scenie reżysera. Owa scena gwałtu wygląda więc siłą rzeczy nieco inaczej. Po dość poczciwej i mocno sentymentalnej rozmowie dziadków Karin (Karolina Adamczyk), którą ona sama podpatruje z ukrycia, do grającej ją aktorki (nie możemy z automatu stwierdzić, że to Karin) podchodzi Bergman i zaczyna wyrzucać z siebie artystyczne frustracje: znowu zrezygnowałem ze swojego marzenia sennego i skręciłem w stronę taniego psychologicznego portretu bez napięcia i wartości, muszę więc przestać przemieszczać się po starych utartych ścieżkach, wedrzeć się poza granicę świadomości. Po tych słowach w staromodnej przestrzeni pokoju po prawej stronie sceny pojawia się leżące w bezruchu ciało nieprzytomnej Marii (Dagmara Mrowiec-Matuszak), w drzwiach zaś widzimy zamaskowanych po zwierzęcemu mężczyzn, gotowych odegrać scenę gwałtu. Na twarzy Karin nie widać entuzjazmu, ale kobieta posłusznie przystępuje do sceny. Wszystko odbędzie się dość realistycznie, z tym tylko z zastrzeżeniem, że sam Bergman stanie się jedną z głównych postaci tej sceny, stojąc nieopodal w skupieniu i uważnie śledząc każdy ruch swoich aktorów.

Warto się tu na chwilę zatrzymać, żeby przyjrzeć się bliżej postaci granej przez Karolinę Adamczyk, bo ona wydaje się tu kluczowa. Bergman na początku spektaklu oznajmia nam, że na skutek dramatycznej sytuacji z przerwaniem zdjęć do kolejnego filmu całkowicie stracił sens tego, co robi, a może nawet życia: dość długo żyłem z lękiem, który nie miał żadnej wyraźnej przyczyny, wtedy przyszedł mi z pomocą los innej osoby, znalazłem analogię między przeżyciami jej a swoimi własnymi, z tą różnicą, że jej sytuacja była boleśniejsza, bardziej wyrazista. W ten sposób zaczęła się zarysowywać główna postać filmu, zdyscyplinowany zdolny człowiek, mająca wiele zasług kobieta, która dobrze wyszła za mąż i do której życie się uśmiecha. I właśnie szokująco szybkie załamanie się charakteru tej osoby próbowałem opisać. Tyle sam reżyser, ale trzeba tu zauważyć, że Karolina Adamczyk tylko gra tę postać, bazującą w dużej mierze na realnej kreacji Liv Ulmann w roli Jenny, jest więc w tym przedstawieniu również aktorką pracującą u Bergmana. Z kolei postać, o której reżyser tak przejmująco opowiadał na początku, ma na imię tak jak jego matka – o kim więc opowiada jego film? Kto z kim tak naprawdę spotyka się twarzą w twarz?

fot. Magda Hueckel

W oryginale nagle osamotniona (mąż i córka czasowo ją opuszczają) kobieta niezwykle szybko stacza się na skraj załamania nerwowego, by stanąć twarzą w twarz ze sobą. W spektaklu, na skutek zastosowanej przez Łukasza Chotkowskiego i Maję Kleczewską strategii, twarzy, które się w sobie odbijają, jest dużo więcej: kobieta staje twarzą w twarz ze sobą i własnymi demonami, matka ze swoimi; artysta, ale przede wszystkim człowiek, przegląda się w opowieści o swojej matce; kobieta staje twarzą w twarz z męską opowieścią o swoim życiu i rzekomych demonach; wreszcie aktorka musi się nie tylko sama w losie swojej bohaterki przejrzeć, ale wręcz zagrać męskie wyobrażenia na swój i jednocześnie granej przez siebie postaci temat.

Dobrym punktem wyjścia do bardziej szczegółowej analizy może być właśnie scena gwałtu. Kleczewska z Chotkowskim wydają się nam zwracać uwagę, że Bergman, chcąc wedrzeć się poza granicę świadomości, robi to przede wszystkim kosztem kobiet, i to w dwóch odrębnych planach: fikcyjnym i rzeczywistym. Czyni to za pomocą kobiecych postaci, mających w oryginalnej fabule kluczowe znaczenie, oraz kosztem swoich aktorek, które chcąc oddać skrajne stany chorobowe owych postaci, muszą się nie tylko spotkać ze sobą, ale w jakimś stopniu „udostępnić” to z gruntu prywatne spotkanie najpierw ekipie filmowej, a potem nam, widzom. Ta uważność Bergmana, to tak pięknie odegrane przez Świeżewskiego skupienie w czasie kręcenia sceny, nasuwające skojarzenie raczej z biologiem, badającym zachowania gatunku niż z artystą, wywołało we mnie wątpliwości. Bo z jednej strony wykorzystuje ludzkie losy i dramaty w szczytnej sprawie, jaką jest rozwój naszej samowiedzy i samopoznania na drodze do udoskonalania naszego człowieczeństwa, z drugiej zaś strony używa do tego kobiet, święcie wierząc, że bazujący na jego własnych, męskich wyobrażeniach obraz kobiety i jej problemów jest tym prawdziwym, jego zaś metody, żeby kobietom pomóc – dobre i słuszne. Myślę, że jeśli Maja Kleczewska chciała zwrócić nam uwagę na fakt, że mężczyźni w opisie czy przedstawianiu kobiet zdani są na stereotypy i brak empatii, prowadzące ich do różnych celów na skróty, kosztem prawdziwych kobiet, których do tego używają, to znakomicie jej się to udało. Z drugiej strony, Bergman przecież przez lata był uważany za specjalistę od psychologicznych portretów, zarówno męskich, jak i kobiecych, kto zatem ma tu rację?  

Powiedziałem już, że scena gwałtu jest kluczowa zarówno w filmie, jak i w spektaklu, ale nie powiedziałem, dlaczego. Otóż i w oryginale, i w adaptacji od tego momentu następuje stopniowy rozpad psychiki głównej bohaterki, a w rezultacie – rozpad jej świata. W spektaklu ma to niezwykle ciekawe konsekwencje, postać Karin bowiem rozpada się tak spektakularnie, że zagarnia ze sobą wszystko inne, a więc i aktorkę, która ją gra, i – co najważniejsze – samego Bergmana, który na naszych oczach zaczyna w jakimś stopniu doświadczać perspektywy swojej matki, bohaterki, aktorki, a więc stricte kobiecej. Co więcej, Jenny a wraz z nią Karin, mają odwagę, żeby w kryzysowym momencie swojego życia spotkać się ze swoimi demonami: nieprzepracowanymi rolami wnuczki, córki czy matki oraz wzajemnymi między nimi zależnościami. Kleczewska zatem, konfrontując ironicznie na zasadzie analogii samego Bergmana z karaluchami w jego głowie, pyta w szerszym planie, czy mężczyźni są zdolni odnaleźć się w schemacie, który wymyślili dla kobiet. Jenny/Karin pokonują w końcu kryzys o własnych siłach, mądrzejsze i silniejsze – a sam Bergman? Jak sobie poradzi, czy wyleci w powietrze od prochu, który sam wymyślił? Na te jednak i jeszcze wiele innych pytań będziecie sobie musieli odpowiedzieć sami – w końcu nie mogę wam odebrać całej przyjemności dekodowania znakomitego teatralnego alfabetu, jakim jest teatr Mai Kleczewskiej.

Warto przy okazji wspomnieć o zjawiskowej kreacji Karoliny Adamczyk, która spektakularnie zagrania wielowymiarową (przeszłość/przyszłość, jednostka/pokolenie, kobieta/mężczyzna) przestrzeń spektaklu, malując portret swojej bohaterki zaskakującą, wielobarwną paletą emocji. Pomagają temu oczywiście zbliżenia twarzy aktorki, które dodatkowo dają widzowi pojęcie o skali skrajnych stanów emocjonalnych, jakie przychodzi Adamczyk odtworzyć, zarówno w roli Karin, jak i grającej ją aktorki. Piękna rola, piękny teatr!

Tytuł oryginalny

Bądźmy w KONTAKCIE – przedDziennik festiwalowy 27. MFT Kontakt 2023

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

29.05.2023