„Ojciec” Agaty Dudy-Gracz w reż. autorki w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Wyśmienite aktorstwo – tak pod względem warsztatowym, jak i fizycznym – ukazuje w Ojcu pełnię możliwości zespołu: dramatycznych, tanecznych, wokalnych, a nawet niemal akrobatycznych. Trudno uwierzyć, że to możliwe, gdy na scenie widzimy wynoszonego w bezruchu Mikołaja Łukasiewicza – jego ciało, zamienione w nieruchomy kawałek drewna, staje się rzeźbą, martwym przedmiotem, a zarazem ikoną. Niezwykle poruszająca jest także jego kreacja biskupa – przerażającego, pełnego złowrogiej charyzmy, przywodzącego na myśl sceniczne wcielenia Nergala z Behemotha. Trudno przecenić, ile pracy, wyrzeczeń i fizycznej dyscypliny wymaga opanowanie takiej roli. Ciało Łukasiewicza staje się narzędziem absolutnym.
Klementyna Lamort de Gail w sposób niezwykle subtelny i świadomy wykorzystuje własną fizyczność, kreując postać lekko wycofanej, być może neuroatypowej córki – wrażliwej, poruszającej, a zarazem kruchej i obecnej. Stanisław Kawecki w roli przebiegłego pomocnika rzeźbiarza i miejscowego lowelasa tworzy postać żywą, lekką, znakomicie wyczutą komediowo, bez utraty głębi. Agnieszka Rajda jako matka – duch, może muza, może przekleństwo artysty – wprowadza na scenę wulkan energii. Wiecznie mówiąca, chwilami wręcz ujadająca, staje się punktem odniesienia emocjonalnego spektaklu. Wita i żegna widzów z siłą niemal mityczną, zostawiając ich z pytaniami.
Wielką kreację daje także Jan Sałasiński – niemal nagi, dosłownie i metaforycznie, nosi na sobie emocje, strach, wewnętrzne rozdarcie. To aktorstwo skrajnie cielesne, a zarazem duchowe.
Na szczególne uznanie zasługuje również warstwa muzyczna spektaklu. Ilustracja dźwiękowa prowadzi widza przez pełne spektrum emocji: od delikatnych, minimalistycznych pasaży fortepianowych, przez liryczne duety smyczkowe, ambientowe faktury, aż po ciężkie, gitarowe riffy rodem z metalu. Całość przeplatają folkowe zaśpiewy i blackmetalowy krzyk – dźwięk staje się tu osobnym bohaterem.
Scenografia – utrzymana w czarno-szarej tonacji – doskonale oddaje wnętrza pracowni rzeźbiarza i jego mieszkania. Potężne stoły, krzesła, drabiny, gliniany pył – wszystko to tworzy niemal dotykalną przestrzeń. Agata Duda-Gracz namalowała nią wstrząsający pejzaż twórczej niemocy. Scenografia nie tylko buduje klimat, ale staje się też przestrzenią działań fizycznych, wymagających od aktorów absolutnego zaufania do twórców technicznych.
Oprawa świetlna spektaklu – skrupulatna, niemal chirurgiczna – nie tylko akcentuje momenty kulminacyjne, ale również wydobywa znaczenia z drugiego planu. Światło staje się narzędziem interpretacji.
Na długo pozostają w pamięci symboliczne obrazy: korona cierniowa, ascetyczne stroje kontrastujące z przepychem szat purpurata, belka krucyfiksu, cierpienie kobiety, artystyczna niemoc ocierająca się o szaleństwo. Norbert Panert w roli głównej wirtuozersko przeprowadza swoją postać przez stany wewnętrznego rozkładu, desperacji i niemożliwości stworzenia – pokazując, że brak twórczej mocy może być równie dramatyczny, jak nadmiar ekspresji.
Dwugodzinny spektakl mija jak chwila. Ojciec wciąga jak mroczny kryminał, opowiadając o kryzysie tożsamości artysty, o walce z materią, z ideą, z ciałem i duchem. Zakończenie – nieoczywiste, niepełne, otwarte – przeraża tym, że nie oferuje ulgi.
To spektakl kompletny, spójny, mocny. Bez słabych punktów. Dojmujący. Przeznaczony niestety dla nielicznych – ale w pamięci tych, którzy go doświadczyli, pozostanie na zawsze.