"Tutli-Putli. Kto jest dziki?" w reż. Magdaleny Miklasz w realizacji Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego w Warszawie w ramach Przeglądu Teatrów Ogródkowych w Markach. Pisze Izabela Winiewicz-Cybulska.
Wrzesień przeżywam zwykle w cieniu Witkacego – koniec wakacji i rozpoczęcie roku szkolnego to przypomnienie tragicznego początku wojny sprzed ponad 80 lat i czas, w którym zawiera się rocznica z dnia 17 i 18 września – ta ostatnia jest datą samobójczej śmierci artysty. Początek września to także nowy sezon teatralny, ale zanim przyniesie premiery, można trochę powspominać. Akurat tak się złożyło, że dokładnie w dniu, w którym wypadała sto 106. rocznica śmierci Stanisława Witkiewicza, malarza i teoretyka sztuki, twórcy stylu zakopiańskiego, ojca Stanisława Ignacego, obejrzałam „Tutli-Putli. Kto jest dziki?” - spektakl na podstawie operetki Witkacego, który moja ulubiona grupa teatralna zaprezentowała w ramach Przeglądu Teatrów Ogródkowych w Markach. To artystyczne mareckie przedsięwzięcie ma być próbą wskrzeszenia XIX-wiecznej tradycji letnich teatrów w restauracyjnych czy kawiarnianych ogródkach, gdzie grano dość lekki repertuar. Była to ponoć reakcja na zakaz organizowania prywatnych przedstawień w zamkniętych salach. Popularnością cieszyły się operetki i może to wyłącznie zbieg okoliczności, że na mareckiej „scenie ogródkowej” pojawił się spektakl na motywach szalonej operetki Witkacego. Sam autor tak pisał o tym utworze: „libretto do operetki dla Jarosława Leszczyńskiego, dość udane jako takie (…) czysta Forma w Muzyce. Czarna msza polowa”. Cytat za Januszem Deglerem pochodzi z listu Witkacego do Władysławy i Leona Reynelów. Libretto napisane zostało dla Jarosława Mikołaja Leszczyńskiego, kompozytora i nauczyciela muzyki, którego Witkacy poznał w Krakowie, gdzie ten był dyrygentem Teatru Powszechnego. Prapremiera „Panny Tutli-Putli” (utwór opatrzony na okładce datą 1920) odbyła się dopiero w 1975 roku w warszawskim Teatrze Ateneum. Mam wrażenie, że do dziś ten utwór nieczęsto trafia na deski sceniczne. Jako teatralny laik (nie jestem znawcą, a jedynie widzem) sądzę, że dzieła Witkacego nie są łatwe w odbiorze (co dopiero operetka) i zarówno aktorom, jak i reżyserom mogą sprawiać sporo trudności. Czysta – właściwie „czystawa forma” (tak napisał Witkacy na pierwszej stronie „Tutli-Putli”) w takim utworze może nie być łatwą do przeniesienia na scenę, bo co właściwie wiemy o Czystej Formie w muzyce, skupiając się przecież zwykle na malarstwie i teatrze? Matka Witkacego posiadała wykształcenie muzyczne, a z zachowanych listów wiemy, że sześcioletni Staś malował już „olejno” i „nie brzydził się muzyką, chętnie komponował rozmaite dziecinne, śmieszne, ale harmonijne kawałki”. Po latach – w liście do przyjaciela Hansa Corneliusa stwierdził, że jednak był pozbawiony zdolności muzycznych, a muzyki wręcz nienawidził. Podobno przeszkadzał matce „w zajmowaniu się tą sztuką”, ale – jak pisał - „namaszczony olejami świętymi w czasie ciężkiej choroby, stał się psychicznie i fizycznie innym dzieckiem” i po prostu polubił muzykę, zaczął ćwiczyć słuch (którego wcześniej był rzekomo pozbawiony), potrafił nawet „pod dyktando muzyczne zapisywać nuty”. Malarstwo i teatr przeważyły jednak nad muzyką, choć wiadomo, że w czasie towarzyskich spotkań Witkacy lubił improwizować na fortepianie i grać tak zwane „chlusty”.
Choć premiera malabarowego spektaklu „Tutli-Putli. Kto jest dziki?”, koprodukcji z warszawskim Teatrem Dramatycznym, w reżyserii Magdy Miklasz, odbyła się pięć lat temu, pytanie: kto jest „dziki”? jest nadal aktualne, podobnie: kto jest „inny” i dlaczego na tę „inność” wciąż brakuje miejsca? Teatr Malabar Hotel ma zawsze bardzo dobre pomysły na sceniczną interpretację artysty wybranego na swego duchowego patrona, zwłaszcza, że Witkacy nie traci na aktualności; jest dobrze odbierany w czasach kryzysu podstawowych wartości, gdy ważniejsze niż fabuła staje się odnalezienie w problematyce utworu podtekstów znajdujących odbicie w naszej, społecznej i politycznej, rzeczywistości wciąż pełnej absurdów. Podteksty te Malabar zawsze umiejętnie uchwyci i za pomocą metafory przekaże widzowi. Druga część tytułu tej scenicznej malabarowej adaptacji – „Kto jest dziki?” - sugeruje, że na scenie nie będzie „czysty” Witkacy, bo Marcin Bartnikowski sięgnie także do tekstów antropolożki Marii Czaplickiej i Bronisława Malinowskiego, podróżnika i etnologa, który przyjaźnił się z Witkacym i po samobójczej śmierci narzeczonej przyjaciela, zabrał go „do tropików”, ponieważ ten nie mógł odzyskać równowagi psychicznej. Złośliwi i nie znający, i - co gorsze - nie rozumiejący Witkacego (nie chcący nawet zrozumieć) mogliby tu dodać: a czy tę równowagę Witkacy w ogóle posiadał, bo przez wielu jest nadal postrzegany jako narkoman i „wariat z Krupówek”. Tak się złożyło, że wtedy, niestety, równowagi tej szybko nie odzyskał i równie szybko rozstał się z Malinowskim.
Dialogi Czaplickiej i Malinowskiego reprezentują zupełnie egzotyczne dla widza (zwłaszcza młodego) światy z dwóch półkul, pomiędzy którymi jest postać Witkacego. Dobrze trzeba wsłuchać się w tekst, aby spojrzeć w „twarz kolonializmu”, zobaczyć problemy jakie wynikają z kulturowej różnorodności i zastanowić się, kto tak naprawdę jest „dzikim”? „Tutli-Putli” to operetka, więc równie ważna (jak słowo i obraz) jest tu muzyka, za którą jej twórcy – Anna Stela i Marcin Liweń - otrzymali nagrodę na XXXI Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Walizka.
Teatr Malabar Hotel cenię za to, że przemawia do mnie przede wszystkim obrazem. Tu rządzi Forma, a język plastyczny, za pomocą którego artyści kreują sceniczny obraz, ułatwia widzowi zebrać wszystkie wątki tak, aby w tym przypadku snuć (wspólnie z artystami) rozważania na temat „inności” i wszelkich różnic, by na koniec odpowiedzieć sobie, kogo tak naprawdę możemy nazwać „dzikim”? Maski, lalki, manekiny - tworzone przez Marcina Bikowskiego - to wyróżnik Malabaru, a doszły jeszcze multimedialne projekcje, i to wszystko na tle Parku Miejskiego. Trzeba podkreślić, że spektakl świetnie dostosowano do „ogródkowej scenerii”. Należy wyróżnić grę aktorską (Bartnikowski, Bikowski, Stela) bez żadnej teatralnej „spiny” – na luzie, bo aktorzy potrafią po prostu bawić się swoimi rolami i dzięki temu można mieć pewność, że sztuka przemówi do młodego odbiorcy, który nie pozna Witkacego na szkolnych lekcjach. Nie ukrywam, że po przeczytaniu „Tutli-Putli” zupełnie nie mogłam wyobrazić sobie plastycznej strony spektaklu, choć wiem, że Malabar potrafi zaadaptować każdą sceniczną przestrzeń, odnaleźć właściwe środki wyrazu, aby utwór odczytać na nowo, połączyć go umiejętnie w sceniczny kolaż. Przed rozpoczęciem widowiska widzimy, że scena jest miejscem dla swoistego ambalażu, bo mamy tu zbiór wszystkiego, co za chwilę ożyje i będzie kształtować charakter przedstawienia, aby stworzyć efemeryczny obraz pozwalający uchwycić fabułę i przede wszystkim znaleźć miejsce na własne metafizyczne odczucia. Scenografia (Bikowski/Bartnikowski) sprostała wymaganiom fabuły i widz mógł odczuć, między innymi, niepowtarzalną scenerię egzotycznej wyspy Tua-Tua, poznać bohaterów nie tylko kreowanych przez aktorów, ale stworzonych za pomocą różnorodnych form plastycznych. Pojawiły się maski, które w moich skojarzeniach zawsze prowadzą mnie do Firmy Portretowej Witkacego. Sprawna animacja lalki, która w takt muzyki powtarza ruchy aktorki, jest niczym odbicie w lustrze i pokazuje, jak lalka i aktor mogą współdziałać ze sobą – dla mnie genialne, jak i pozostałe kreacje Milionerów, Dzikich czy innych postaci, mimo że kawaler D’Esparges nie jest tu „przystojnym brunetem o silnych szczękach”. To Teatr inny niż wszystkie i nie wiem nawet, jak klasyfikują go specjaliści w tej dziedzinie. Ten Teatr zmienił moje myślenie o lalkach, bo udowadnia, że teatr lalkowy dla dorosłych (z lalką jako podmiotem scenicznym) nie obniża „teatralnych” lotów. To Teatr, który odwołuje się do świata plastycznych wyobrażeń i choć wydaje się wymagać od widzów dużego zaangażowania, tworzy „dobry obraz”, czyli taki – jak powiedziałby Witkacy – który przez Czystą Formę „choćby w jednym człowieku obudzi metafizyczne uczucia”. Malabar jest Teatrem, który odczyta klasykę na nowo, a dobór repertuaru i sceniczna adaptacja zawsze pozostawią widza z niedosytem, z niedopowiedzeniem, z miejscem na refleksje, zwłaszcza, gdy ze sceny padają słowa: „trzeba chronić kulturę przed przemocą”, bo... „kultura łagodzi przemoc”, a „apologia narodowości może doprowadzić do zbrodni”.
***
Cytaty pochodzą z Kroniki życia i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, oprac. Janusz Degler, Anna Micińska, Stefan Okołowicz, Tomasz Pawlak, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017.