EN

31.12.2022, 10:30 Wersja do druku

TSNK/17

„Act of Killing”/ fot. Bartek Barczyk/ mat. teatru

Teatr się nie klika, więc dziś będzie o Boskiej Komedii 2022! A właściwie o jednym z najciekawszym jej wydarzeń, jakim było prawdziwe starcie dwóch teatrów, „starego” i „nowego”, czyli o spotkaniu Jana Klaty z miłośnikami teatru progresywnego, zionącego miłością do człowieka, które odbyło się na marginesie prezentacji jego najnowszego spektaklu „Act of killing” z Teatru im. Słowackiego w Krakowie - pisze Tomasz Domagała na stronie AICT.

Kością niezgody okazał się mocno prowokacyjny zabieg, polegający na przekroczeniu przez aktora granicy konwencji teatralnej, poprzez naruszenie nietykalności „widza” (dość nieprzyjemne klepanie po karku specjalnie zatrudnionego do tej roli aktora). Zabieg był tak sugestywny, że wiele osób (w tym ja) złapało się w tę pułapkę, myśląc, że na widowni MOŚ-u doszło do realnej przemocy aktora wobec widza. Jak się okazało, „widz” był aktorem, a cała scena umówionym, zapłaconym działaniem. Mocno też umotywowanym w konstrukcji spektaklu, bohaterami przedstawienia była bowiem szajka indonezyjskich bandytów, winna śmierci ok. 2,5 miliona ludzi. Dzięki więc temu przekroczeniu, widz mógł na własnej skórze przeżyć strach osoby będącej świadkiem przemocy, tym bardziej że złudzenie było wyjątkowo realne.

Jak sobie pewnie łatwo wyobrazić, nikt chłopakowi na widowni nie pomógł (w końcu jesteśmy w teatrze, więc nic tu się nie dzieje naprawdę), ale po spektaklu, gdy już było łatwo rżnąć bohatera, papierowe tygrysy dobrostanu rzuciły się do gardła reżyserowi i aktorom (Jan Peszek na szczęście dla niego do tego momentu spotkania nie dotrwał). Zaczął pewien instagramowy krytyk, który chyba niczego jeszcze nie skrytykował. Lekko podniesionym głosem, pełnym teatralnego oburzenia, ale i radości, że pojawia się oto „medialne złoto”, które będzie można skapitalizować, ogłosił urbi et orbi, że „podobno ktoś widział, tego chłopaka, jak się trząsł po spektaklu, podobno płakał i że on – prawy i sprawiedliwy – obrońca widzów, żąda wyjaśnień”. Jan Klata, jakby tylko na to czekając, gorzko skonstatował, że tak właśnie wygląda proces medialnej gównoburzy: oto jakiś pan, który nic nie widział i nie słyszał, atakuje artystę, bo „PODOBNO ktoś widział, jak ten chłopak PODOBNO płakał”. Następnie zapytał widownię, czy jest tu ktoś, kto rzeczywiście rozmawiał z tym chłopakiem, na co jedna z widzek odrzekła, że tak, była u niego i nic z tego „podobno” nie jest prawdą. Oburzony krytyk nie dawał jednak za wygraną, pogrążając się z każdym kolejnym pytaniem, a wszystko dlatego, że Klata nie chciał (a ma do tego prawo) jasno mu powiedzieć, czy mężczyzna na widowni to widz, czy aktor. Reżyser dobitnie punktował też brak jakiejkolwiek reakcji (krytyka oraz małej grupy wtórujących mu widzów) w czasie prawdziwego rzekomo aktu przemocy, słusznie zauważając, że konwencja teatralna nie jest wystarczającym wytłumaczeniem dla bierności, zwłaszcza że wymiana zdań z reżyserem jednoznacznie wskazywała, że atakujący uznali bitego aktora za bitego widza. Dość powiedzieć, że gdy Klata expressis verbis przyznał, że na widowni mieliśmy do czynienia z bardzo sugestywną sceną, złapany w pułapkę krytyk/śledczy wraz z grupką szukających bata na kolejny autorytet wyznawców nowego lepszego świata zamilkł. A ja powtórzę za Klatą: szkoda, że ci państwo, wciągając po spektaklu na sztandary swoje święte oburzenie, NIE ZAPROTESTOWALI PUBLICZNIE wobec przemocy, więcej – NIE POMOGLI jej OFIERZE, gdy trzeba było zrobić to naprawdę! Nie na fejsie czy w kuluarach branżowego festiwalu (festiwal świętoszkowatego oburzenia trwał później w najlepsze), a w realnej (jednak) sytuacji. Że tego egzaminu na widowni nie zdał nikt, to jasne, nie przyszło mi jednak na myśl, że znajdzie się ktoś, kto będzie to kwestionował, ocierając się o granicę żenady i kompromitacji. Zauważcie, że temat przemocy u Klaty w ogóle w relacjach z tego festiwalu się nie pojawił, wszyscy cicho sza!

Osobiście do dzisiaj nie mogę sobie spojrzeć w oczy, że nic w czasie tego spektaklu nie zrobiłem, że pomyślałem tylko: „jak dobrze, że to nie ja, że nie mnie dorwali”. Czy jestem tchórzem? Na pewno też, aczkolwiek wiemy o sobie tyle, ile nas sprawdzono. Nie zdałem wprawdzie egzaminu z teatrze, ale może zdam go następnym razem w tramwaju czy pociągu, pamiętając, jak strasznie czułem się z brakiem reakcji za pierwszym razem. W tym bowiem sensie teatr jest poligonem, w którym powinniśmy się konfrontować z życiem, żeby wypróbowywać siebie w sytuacjach granicznych. Nie uprawiać propagandy i hipokryzji, opowiadając o rybach, grzybach i innych pierdołach, udając przy tym, że stanowimy jakąś wspólnotę.

PS. Wszystkiego najlepszego na te Święta, żebyśmy wszyscy nie musieli takich „egzaminów” nigdy zdawać. I żeby chociaż przez tych kilka grudniowych dni świat wyglądał lepiej niż w rzeczywistości!

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

23.12.2022