Teatr się nie klika, więc dziś będzie o dziewięciu papierosach Krystyny Jandy. Oczywiście z okazji Jej wspaniałego jubileuszu! - pisze Tomasz Domagała na stronie AICT.
Janda to Instytucja i Stan Umysłu. Gdyby Jej nie było, musielibyśmy Ją sobie wymyślić! Wspaniała aktorka, reżyserka, dyrektorka fundacji i teatrów, społeczniczka, aktywistka i Bóg jeden wie, kto jeszcze, ilość bowiem aktywności Krystyny Jandy wydaje się nieskończona. Gdy wstaję rano i przy kawie rzucam okiem na media społecznościowe, Ona już w nich buszuje, jest aktywna, wrzuca posty, komentuje inne, walczy na różnych frontach o to wszystko, czego jest symbolem – o wolność, przyzwoitość, szacunek dla drugiego człowieka czy uczciwość. Gdy pewnego dnia, siedząc już w pociągu, zobaczyłem pierwszy Jej wpis o 4.45, pomyślałem: czy Ona w ogóle śpi?
Determinacja i tytaniczna siła Krystyny Jandy dowodzi, że w Polsce, kraju smogu, niedasizmu i spętanych nóg, wszystko jest możliwe. Gdy studiowałem w filmówce na Wydziale Aktorskim, usłyszałem, że mamy Ją sobie postawić za aktorski wzór i, że w kwestii etosu tego zawodu, powinniśmy Ją bezwzględnie naśladować. Nie wypatrywać pracy, tylko ją sobie wymyślać, nie czekać na telefony od reżyserów, które z różnych przyczyn milkną, o ile w ogóle się zdarzają, tylko je powodować, wymyślając i organizując projekty. Wiecznie do czegoś w tym zawodzie dążyć, pielęgnując w sobie to specyficzne nienasycenie gry, próbować, szukać, ciągle się czegoś domagać. Ze wszystkich ról Jandy najbardziej przekonuje mnie Modrzejewska z telewizyjnego serialu, może dlatego, że w prawdziwy sposób przedstawia los aktorki i kobiety, tej XIX -wiecznej i tej współczesnej. Gdy patrzymy, z jaką determinacją Helena uprawia sztukę, brodząc zarówno w prawdziwym, jak i duchowym błocie polskiej prowincji, z jaką siłą walczy o siebie w przestrzeni prywatnej i scenicznej, widzimy również aktorkę i kobietę, Krystynę, walczącą sto pięćdziesiąt lat później dokładnie o to samo i z tym samym. Może właśnie dlatego Jej los stał się w jakiś sposób polskim mitem, opowieścią, w której przeglądają się wciąż grane przez nią bohaterki (Shirley Valentine, Florence Foster Jenkins, Lilly, ale i Tonka Babić, Danuta Wałęsowa czy matka Romualda Rajsa „Burego”), oraz oglądające ją nieustannie na scenie widzki.
„Nie mam marzeń, mam plany” – to zdanie wypowiedziane rzekomo przez dzisiejszą Jubilatkę motywuje mnie do życia najbardziej. Nie wiem, czy pani Krystyna je wypowiedziała, ale nie ma to większego znaczenia, mityczne postaci żyją bowiem swoim własnym, przez nikogo niekontrolowanym już życiem. Lubię też inną przypisywaną Jandzie apokryficzną sentencję: „Chcesz być aktorką ogólnopolską, musisz jeździć po Ogólnopolsce”, sam ją w życiu na swój sposób parafrazując. Ona rzeczywiście jeździ odwiedzając ze swoimi spektaklami mniejsze miasta i domy kultury. Od wielu lat gra wszędzie, jest na wyciągnięcie ręki każdego widza, traktując swoją publiczność z miłością i szacunkiem, jak na wielką Aktorkę przystało.
Zawsze uważałem Jandę za Człowieka z żelaza, aktorkę, której nic nie jest w stanie ruszyć, zwłaszcza, gdy stawia pierwszy krok na scenie. Aż do spektaklu rewelacyjnych Zapisków z wygnania, który przyszło mi czwarty raz obejrzeć w ramach jakiegoś z festiwali. Przedstawienie ma formę monodramu z muzyką na żywo. Krystyna Janda, korzystając z doświadczeń opisanych w książce Sabiny Baral, opowiada o dramacie wygnanych z Polski Żydów w 1968, przerywając co jakiś czas swoją opowieść fragmentem piosenki czy pieśni. Jedynym w sumie rekwizytem w tym spektaklu jest zapalany od czasu do czasu papieros, nie mniej niż dwa razy, nie więcej niż cztery. Spektakl, o którym wspominam, miał miejsce kilka tygodni po śmierci Mamy aktorki (nie pamiętam, czy to czasem nie pierwsze Zapiski, grane przez Panią Krystynę od tego smutnego momentu), i jak się okazało, był najpiękniejszym, jaki w jej wykonaniu widziałem w życiu. Już początek zwiastował coś specjalnego, pani Krystyna straciła głos i dopiero po kilku minutach udało Jej się uporać z własnym ciałem, jakby nie chciało ono tego dnia w tej opowieści uczestniczyć. Potem było już tylko trudniej, bo w tekście pojawiło się znienacka słowo matka, Janda jakby nagle odkryła, że wykonywana przez Nią wiele razy, niewinna w osobistej warstwie partytura, stanie się dziś dla niej drogą przez mękę. A tak właśnie miało być. Głos Jej zadrżał, łza poleciała, pojawił się pierwszy papieros. Siedziałem w fotelu jak oniemiały, bo znakomite Zapiski, poruszające mnie do tej pory za każdym razem do głębi, stały się jeszcze bardziej przejmujące. I ruszyła karuzela emocji: tekst Baral, przeszkoda, połykane za wszelką cenę łzy i papieros, będący czymś na kształt drewnianej kłody, niepozwalającej Jandzie utonąć w tym oceanie bólu i cierpienia. A potem esencja tego spektaklu – kadysz, z którego niewiele pamiętam, bo sam zatopiłem się wraz z Aktorką we łzach. Janda sięgnęła po kolejnego papierosa, a ja zdołałem się opanować, bo uświadomiłem sobie wtedy, że to już dziewiąty tego wieczoru. Liczyłem je wszystkie, bo wydało mi się, że tylko one mogą mnie wraz z Nią i całym tym światem uratować. Dziewięć żarzących się punktów, łączących się w tę przejmującą opowieść, ale i dziewięć żarzących się światełek, pokazujących Krystynę Jandę jako człowieka. A więc i bogowie płaczą, pomyślałem sobie wtedy, i nieoczekiwanie spłynęło na mnie to, czego podobno dziś w teatrze przeżyć już nie można, stare dobre greckie katharsis…
Pani Krystyno! Dziękuję Pani za wszystkie nasze spotkania, te na żywo, te w teatrze i te przed ekranem. Niech Pani po prostu będzie – zawsze!