EN

30.12.2022, 13:44 Wersja do druku

Jak Peszek z Peszkiem

Ta książka mogła powstać tylko dzięki temu, że Maria Peszek i Jan Peszek chcieli i potrafili ze sobą rozmawiać. W dialogu wybitnego aktora i dojrzałej artystki, ojca i córki przeglądają się sprawy wielkie i codzienne. O książce „Naku*wiam zen” pisze Tomasz Miłkowski w „Dzienniku Trybuna”.

fot. mat. Wydawnictwa Marginesy

Ich sprawy rodzinne, wspomnienia, czasem wypominki, ale i nasze wspólne sprawy, z którymi sami się zmagamy. Książka jest szczera do bólu, jak tylko może być (ale raczej nie bywa) w rozmowach i ich publicznych zapisach. „Naku*wiam zen” już w tytule przynosi zapowiedź tej czasem nawet nieobyczajnej szczerości. Toteż Maria Peszek ostrzega, nim otworzysz pierwszą stronę: „Ta książka może zranić twoje uczucia. Jeśli nie chcesz, nie czytaj”. Przestroga nie od rzeczy, bo tak szczerze o intymnych szczegółach życia, a nawet o panującej nad człowiekiem fizjologią chyba jeszcze nikt nie pisał poza beletrystami spod znaku naturalizmu.

Zaczyna się jak w filmie Hitchcocka: od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie.

Tym trzęsieniem ziemi w przypadku Jana Peszka było przyjęcie angażu do Teatru Nowego w Łodzi (1975), który zaoferował aktorowi dyrektor Kazimierz Dejmek. Po dobrze zapowiadającym się okresie wrocławskim (1969-1975) Peszek nagle znalazł się w pułapce – słynny reżyser, ceniony i uznawany za autorytet zatrudnił go, ale nie składał żadnych propozycji obsadowych. Peszek był w zespole teatralnym, ale ciągle pomijany. To każdego aktora może wykończyć, a co dopiero aktora, który poczuł już smak powodzenia i co więcej, aktora o wielkim talencie i warsztacie. Zapowiadało się nieodwracalne nieszczęście, aktor staczał się w alkohol, mogło skończyć się źle dla niego, dla rodziny, dla przyszłej drogi zawodowej. Peszek, zamiast pracować, wegetował.

Mówi o tym po latach z goryczą – nic tej rany nie zagoiło – nawet późniejsza propozycja Dejmka, aby zaangażował się do kierowanego wówczas przez niego Teatru Polskiego w Warszawie. Dejmek przyznał wtedy, że się straszliwie pomylił, kiedy w Teatrze Nowym  nie dał mu żadnej szansy. Peszek jednak propozycji nie przyjął, wciąż mając w pamięci powitalne słowa Dejmka, kiedy spotkali się w Nowym po raz pierwszy: „Myślałem, że pan  jest przystojniejszy”.

Przed katastrofą uratowali go najbliżsi, żona przede wszystkim, ale i przyjaciel ze studiów, Mikołaj Grabowski, dyrektor Teatru Jaracza w Łodzi, który chciał go ściągnąć do swego zespołu. Długo się Peszek opierał, nazywa to w rozmowie z córką „uzależnieniem od kata”, tak czy owak, mimo podłego traktowania długo nie chciał od Dejmka odchodzić, licząc, że coś się odmieni, Ale Grabowski postawił na swoim, Peszek do Jaracza przeszedł (1979) i stał się „cud”. Wygłodniały niegraniem  przez kilka lat Jan Peszek narodził się jako aktor po raz drugi, a wkrótce zachwycił całą Polskę rolą Gonzala w „Trans-Atlantyku” Witolda Gombrowicza w reżyserii Grabowskiego.

Rozmowa Marii i Jana Peszków, pełna jest meandrów, rodzinnych wspomnień i wypominków, ale przede wszystkim wzajemnego zrozumienia, wsparcia i przekonania, że przez życie trzeba iść z wewnętrzną siłą. I szukać dla siebie solidnych fundamentów. Wbrew tym, którzy ci szkodzą albo zatruwają życie, tak jak polski kościół katolicki i fanatycy religijni, których oskarżenia nieraz dopadały ich oboje.

Można z tej książki (i chce się nieustannie) cytować opinie, które zasługują na miano inteligenckiego abecadła, jak choćby to zdanie Marii Peszek: „Polska to wspólnota oparta na ranach, którym nie dajemy się zagoić”. Albo te słowa Jana Peszka: „Człowiek żyje w pewnego rodzaju uśpieniu, kiedy wierzy. Wiara zwalnia od szeregu pytań”.

To krzepiąca książka, chociaż ani nie rozgrzesza, ani też nie słodzi rzeczywistości lukrem. To opowieść o życiu, które przynosi rozczarowania, ale też które daje szansę dzielenia się swoją sztuką – a to przecież dla artystów najważniejsze.

Po koniec książki przychodzi pora na odsłonięcie artystycznych źródeł odrębności sztuki aktorskiej Jana Peszka, tak wyraziście odmiennej od spotykanej w  teatrze i w filmie. Okazuje się, że u podstaw tej odmienności w stosunku do wielu rówieśników legła współpraca z zespołem MW2 i udział w legendarnym, spektaklu pierwszego w Polsce Teatru Instrumentalnego, utworu Bogusława Schaeffera TIS MW2.

Zbliżenie do środowiska awangardy muzycznej, do sławnego po dziś dzień zespołu MW2 było o tyle ułatwione, że szkoła teatralna i muzyczna w Krakowie mieściły się za czasów studenckich Peszka w tym samym budynku przy ulicy Starowiślnej (wówczas Bohaterów Stalingradu). Wystarczyło zejść piętro niżej.

Zespół Młodych Wykonawców Muzyki Współczesnej (dlatego w skrócie: MW2) stworzył Adam Kaczyński, muzycznym patronem był nie tylko Bogusław Schaeffer jako autor kompozycji TIS MW2 (nazwisko Schaeffera zostało zaszyfrowane w tytule utworu: TIS to nic innego jak skrót literowy Teatru Instrumentalnego Schaeffera), ale i inni awangardowi kompozytorzy, wśród nich John Cage. Jan  Peszek został zaproszony do udziału w tym eksperymentalnym spektaklu obok Bogusława Kierca. Kierc dostał partię aktora, a Peszek aktora bez słów. Dla obu był to skok na głęboką wodę, który miał się okazać drogowskazem artystycznym na całe życie. Po premierze TIS MW2 w reżyserii samego Schaeffera – Adam Kaczyński zaproponował rozemocjonowanym studentom stałą współpracę. Peszek przystał na dłużej, Kierc na krócej (zastąpił go potem brat Andrzej). Zjeździli z MW2 Europę, wszędzie święcąc prawdziwe triumfy, witani jako nadzieja polskiej awangardy. To było zupełnie niezwykłe doświadczenie, do którego wrócili po 50 latach. Na prośbę organizatorów Warszawskiej Jesieni odtworzyli spektakl sprzed pół wieku, jakby czas się ich nie imał. Spektakl odbył się tylko raz, ale miałem szczęście go zobaczyć w TR Warszawa i tak komentować w „Dzienniku Trybuna”:

„To się nie powinno udać. Legendarna kompozycja sceniczna Bogusława Schaeffera TIS MW 2, której premiera miała miejsce ponad pół wieku temu, ożyła na scenie TR Warszawa.

Tymczasem nie tylko się udało, ale wzbudziło prawdziwy entuzjazm zgromadzonej publiczności – spektakl zwieńczyły owacje na stojąco. Nic dziwnego, utwór (i wykonanie) wydawałoby się już leciwy jak na awangardę okazał się zadziwiająco młody i wciąż współczesny, wybiegający poza horyzont jednej epoki. (…)

Zaczęło się jak przed laty. W panującym półmroku wyłoniły się zza kulis postacie z latarkami, snujące się po scenie jak widma – to ośmiu wykonawców spektaklu. Kiedy zajęli swoje miejsca przy instrumentach i rozstawionych pulpitach albo po prostu w przestrzeni ruszyła maszyna dźwięków i działań. Energię nadawał jej zamierzony rytm i poziom ekspresji. O to przede wszystkim zadbał kompozytor, otwierający szerokie pole do improwizacji poszczególnym wykonawcom.

Spośród ośmiu artystów prawykonania TIS MW2 wystąpiło czterech: Bogusław Kierc (aktor), Jan Peszek (aktor bez słów), Barbara Świątek-Żelazna (flet) i Marek Mietelski (fortepian). Zespół uzupełnili Piotr Grodecki (fortepian), który dołączył do MW 2 później, a także Marta Mietelska-Topór (tancerka), która wykonała partię swojej ciotecznej babki Krystyny Ungeheuer-Mietelskiej (tańczyła podczas prapremierowego wykonania). Na ten jeden wieczór do zespołu doszły także Maria Klich (sopran) i Beata Urbanek-Kalinowska (wiolonczela). (…)

Peszek, działając jako aktor bez tekstu, musiał poszukiwać samodzielnie formy, będącej ekwiwalentem rytmu i relacji w przestrzeni. Jego wirtuozerskie współdziałanie z krzesłem-perkusją podporządkowywało dodatkowo wszystkie sytuacje sceniczne zdyscyplinowanemu rytmowi”

A tak to komentuje Jan Peszek, przekonany, że Schaefferowi zawdzięcza bardzo wiele:

„On nigdy nie próbował nas, jakby to powiedzieć, temperować jak ołówek. Nigdy nam nie nadawał formy. To była perfekcyjnie przygotowana improwizacja (…) do tego stopnia, że teraz przecież, dwa lata temu [miało to miejsce 20 września 2017 roku – przyp. TM] graliśmy jako MW2 na Warszawskiej Jesieni  po kilkudziesięciu latach i było to wydarzenie najwyższej rangi. Świeże i perfekcyjnie. Zespół prezentował formę, jakby w ogóle nie minęły lata. I nie chodzi tu o sprawność fizyczną, bo rzeczywiście nie jesteśmy już najmłodsi, część nawet poumierała, ale o ducha. Wolność ma cechę nieśmiertelności”.

Tchnienie wolności zaszczepił Peszkowi właśnie Bogusław Schaeffer, obdarowując go tekstem legendarnego dziś „Scenariusza dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego”, który po dziś dzień jest flagowym spektaklem artysty, jego znakiem rozpoznawczym, wciąż i wciąż ponawianym manifestem. Prapremiera tego monodramu miała miejsce 22 października 1976 w Biurze Wystaw Artystycznych przy ulicy Wólczańskiej w Krakowie. W roku 2015 liczba jego wykonań przekroczyła 2500, najnowszy spektakl „Scenariusza” dał artysta w Teatrze Polonia 26 grudnia 2022, w drugi dzień świąt. Można więc  powiedzieć bez wielkiej przesady, że dotarł Jan Peszek ze swoim manifestem wolności artysty nieomal wszędzie. Spektakl przetrwał zmianę ustroju, nadal przenikliwie opowiadając o realnym świecie i związkach artysty z publicznością.

W książce Peszków, córka Maria (zawsze zwana Marysią) deklaruje chęć przejęcia od ojca – jak w sztafecie pokoleń, jak w japońskim teatrze albo w rzemiośle się zdarza – „Scenariusza” Bogusława Schaeffera, chce go grać. Ojciec to przyjmuje z radością, ale umawiają się, że córka podejmie to zadanie po śmierci ojca. Mówią o tym zwyczajnie – tak jak w całej książce nie ma żadnego tabu: ani seks, ani psychiczne doły, ani nawet śmierć ich nie rozłączy.

Piękna książka.

Tytuł oryginalny

Jak Peszek z Peszkiem

Źródło:

„Dziennik Trybuna” nr 260

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

30.12.2022